Po sprawie Trójki (o której pisałem niedawno) pojawiły się komentarze dotyczące zasadności dalszego istnienia Rady Mediów Narodowych. A nawet plotki o tym, że miałaby zostać zlikwidowana.
Już po napisaniu przeze mnie poprzedniego tekstu, na nowego dyrektora Trójki został powołany Kuba Strzyczkowski – człowiek ze stacją związany od 30 lat – który przedstawił wizję radia bardzo mi bliską. Kibicuję mu zatem szczerze, choć z natury pozostaję sceptyczny. Nie co do szczerych intencji pana Strzyczkowskiego czy jego determinacji, aby plany zrealizować, ale co do tego, czy pozwoli mu się robić to, co zapowiedział. Oby.
Jaki tego związek z RMN? Ano taki, że dyrektorzy anten podlegają prezesowi Polskiego Radia, a ten z kolei jest wybierany przez RMN właśnie. Trzeba tu przypomnieć, że – w przeciwieństwie do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która miała wcześniej kompetencję wybierania prezesów TVP, PR i rozgłośni regionalnych na wniosek rad nadzorczych – RMN nie jest ciałem konstytucyjnym. Powołano ją do życia w połowie 2016 roku zwykłą ustawą i tak samo zwykłą ustawą można ją zlikwidować.
Powołanie RMN była opakowane w różne pokrętne uzasadnienia, podczas gdy jej konstrukcja i efekty jej działania najlepiej pokazują, jaki jest jej faktyczny cel: to po prostu wzmocnienie politycznego wpływu na media publiczne. RMN została urządzona dokładnie pod warunki panujące w konkretnym momencie politycznym. Pięć osób, z czego trzy wybierane przez Sejm, a więc w praktyce przez Prawo i Sprawiedliwość, oraz dwie, wyznaczane przez największe kluby opozycyjne, a mianowane przez prezydenta – toż to konstrukcja całkowicie politycznie przejrzysta. Nie trzeba być przesadnie przenikliwym, żeby pojąć, że RMN będzie zawsze pasem transmisyjnym od większości sejmowej do mediów publicznych. Nie ma tu znaczenia, że kadencja jej członków jest sześcioletnia, bo gdyby większość sejmowa się zmieniła, bez trudu można dotychczasowych członków RMN odwołać. Partia rządząca nie miała nawet specjalnej ochoty bawić się w jakieś pozory apartyjności – po prostu wybrała do RMN własnych posłów (w tej chwili jej przewodniczący Krzysztof Czabański jest już byłym posłem, a Elżbieta Kruk – europosłem).
Stworzenie RMN oznaczało przyjęcie otwartego kursu na upolitycznienie mediów publicznych. PiS nie próbował tworzyć jakiegokolwiek filtra pomiędzy światem polityków a mediami publicznych. Bardziej bezpośrednim sposobem mogłoby być chyba już tylko wyznaczanie prezesów wprost przez ministra sprawującego nadzór nad spółkami skarbu państwa lub po prostu przez premiera.
Ustanowienie RMN wprowadziło chaos kompetencyjny, odbierając uprawnienia związane z mianowaniem prezesów radia i telewizji Krajowej Radzie i dublując kompetencje, związane z nadzorem mediów publicznych. Ustawa o RMN formułuje jej zadania w dość pocieszny sposób. Art. 2. mówi:
- Rada jest organem właściwym w sprawach powoływania i odwoływania składów osobowych organów jednostek publicznej radiofonii i telewizji oraz Polskiej Agencji Prasowej, zwanych dalej „spółkami”, oraz w innych sprawach określonych w ustawie.
- Zadania, o których mowa w ust. 1, Rada wykonuje, kierując się potrzebą zapewnienia rzetelnego wypełniania przez spółki ich ustawowych zadań oraz ochrony ich samodzielności i niezależności redakcyjnej.
Czyli ustawodawca nie ukrywa, że jedynym celem istnienia RMN jest nominowanie szefów mediów publicznych, a zarazem ten organ, całkowicie uzależniony od większości Sejmowej, ma chronić „niezależność redakcyjną” podmiotów medialnych. Absurd.
Na dodatek fatalna jest praktyka działania RMN. Każdy, kto ma wgląd za kulisy funkcjonowania mediów publicznych, wie, że członkowie Rady mają faktyczny wpływ sięgający daleko poza kwestię nominacji – a nie taka powinna być ich rola.
Czy RMN jest potrzebna? Z czysto politycznego punktu widzenia – tak, jest potrzebna aktualnie rządzącym, bo choć w sprawie trybu działania i szczegółowych kompetencji KRRiT Konstytucja odsyła do ustawy, a tę łatwo zmienić, to jednak ustawa zasadnicza określa, że członków Krajowej Rady powołują trzy podmioty: Sejm, Senat i prezydent RP. A to oznacza, że większość sejmowa nie ma już nad nią tak bezpośredniej kontroli. Faktycznie jednak RMN jest czymś w rodzaju nie całego nawet, ale połowy listka figowego, okrywającego dość bezwstydne w swojej istocie przejęcie politycznej kontroli nad mediami publicznymi.
Utrzymania tego ciała nie powinien przewidywać żaden plan sanacji TVP i PR. Ale też rozwiązaniem nie jest prosty powrót do dawnego mechanizmu. Dawno już temu opisywałem na portalu SDP system niemiecki (za co zresztą spotkała mnie nieuczciwa i agresywna krytyka), który oczywiście nie eliminuje wpływu polityków na media publiczne – bo to nie jest całkowicie możliwe – ale bardzo znacząco go ogranicza, filtrując ten wpływ przez kilka warstw. Postawienie znów na KRRiT nie jest zatem dobrym wyjściem, lecz pozostawianie przy życiu RMN jest jeszcze gorszym.