Potrafił rozmawiać – wspomnienie ŁUKASZA WARZECHY o ś.p. Andrzeju Godlewskim

W sobotę pożegnaliśmy Andrzeja Godlewskiego, dziennikarza. Tyle wystarczy – kto jest ciekaw, jak przebiegała bardzo bogata dziennikarska kariera zmarłego, bez trudu odszuka te informacje w internecie.

 

Kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie był pełny, Mszę Świętą koncelebrowało siedmiu księży. Prócz rodziny, przyjaciół i wiernych z parafii, w której Andrzej aktywnie działał, było też wielu dziennikarzy, m.in. Piotr Semka, Wiktor Świetlik, Michał Karnowski, Tomasz Sianecki, Marcin Antosiewicz, Piotr Zaremba, Justyna Dobrosz-Oracz, Grzegorz Chlasta.

 

Na zdjęciu, ustawionym przed trumną, Andrzej był uśmiechnięty na swój charakterystyczny sposób. To fotografia, którą wstawił na profile w mediach społecznościowych. Jest wciąż na Twitterze i Facebooku.

 

Andrzej odszedł w wieku zaledwie 49 lat po kilkuletniej walce z wyjątkowo wredną i wyjątkowo rzadką odmianą nowotworu. Był aktywny niemal do samego końca. Jeszcze na kilka tygodni przed odejściem organizował debaty i spotkania, był gościem w mediach. Ostatni wpis na jego profilu na FB o kolejnej debacie jest z 15 maja. Andrzej zmarł 7 czerwca. Wiedział, że odchodzi. Miał w sobie tyle spokoju, że zdążył przygotować list pożegnalny, który odczytano podczas nabożeństwa żałobnego.

 

Spotkaliśmy się po raz ostatni przy okazji jakiejś dyskusji może ze dwa miesiące wcześniej. Po Andrzeju właściwie prawie nic nie było widać. Zawsze tak samo uśmiechnięty, tak samo miły, nie epatował swoimi problemami, obawami, cierpieniem. Wręcz przeciwnie – można by sądzić, że ma się przed sobą całkowicie szczęśliwego, spokojnego o przyszłość człowieka. Może zresztą tak było – Andrzeja uspokajała jego głęboka wiara. Gdyby ktoś nie wiedział, że toczy walkę o własne życie, nie podejrzewałby.

 

A kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Nie jestem nawet w stanie dokładnie odtworzyć. To musiało być podczas jednego z wyjazdów studyjnych, w których wielu brałem udział na etapie przygotowania Polski do przystąpienia do UE. Czyli znaliśmy się ponad 15 lat. Nie była to wielka przyjaźń czy bardzo intensywna znajomość, ale mieliśmy ze sobą zawsze kontakt, nieustannie gdzieś na siebie wpadaliśmy. I widząc go, zawsze bardzo się cieszyłem. Był kolegą, którego niezmiennie witało się z wewnętrznym impulsem radości, że jest, że się go widzi, że można zamienić kilka słów.

 

Teraz wyjaśnię, dlaczego to wspomnienie umieszczam w cyklu felietonowym na portalu SDP. Otóż kiedy się poznaliśmy, nasza rzeczywistość medialna i polityczna wyglądały inaczej niż dzisiaj. Wtedy te cechy Andrzeja, na które wskazywało wiele osób, wspominając go ostatnio, nie kontrastowały aż tak mocno z tłem, bo tło było bardziej stonowane. Myślałem o nim po prostu: miły facet, może trochę zbyt miękki, zbyt wstrzemięźliwy.

 

Tymczasem na tle rzeczywistości medialnej i publicznej AD 2019 Andrzej jawił się już jako epigon. Był kimś niezwykłym.

 

Po pierwsze – wyróżniał się kompetencjami. Przy coraz większym dyletanctwie dzisiejszych dziennikarzy, Andrzej po prostu błyszczał w swojej tematyce, głównie niemieckiej (mówił znakomicie po niemiecku, ale to nic dziwnego, skoro studiował w Lipsku) i europejskiej. A przy tym nigdy nie był protekcjonalny. Jeżeli komuś zdarzyło się popełnić merytoryczny błąd, zwracał uwagę w tak delikatny i przychylny sposób, że można mu było być tylko wdzięcznym. Odejście Andrzeja to pod tym względem ogromna strata. Z polskiego dziennikarstwa zniknęła jedna z zaledwie kilku osób, tak świetnie orientujących się w sprawach niemieckich i europejskich. Jedna z niewielu, od których mogliby się uczyć młodzi dziennikarze.

 

Po drugie – i to jest nawet ważniejsze – Andrzej był człowiekiem – podkreślam: człowiekiem, nie tylko dziennikarzem – nadzwyczaj łagodnym, uprzejmym, delikatnym i niekonfrontacyjnym. To, co kiedyś wydawało mi się może nadmierną miękkością, w ostatnich latach stało się towarem deficytowym, dobrem rzadkim, czymś unikatowym i bardzo, bardzo cennym. To była zdolność do rozmowy – bez pokrzykiwania, bez złośliwości, bez śladu napastliwości – z tymi, z którymi Andrzej mógł się głęboko nie zgadzać. Andrzej miał swoje poglądy, niezbyt kompatybilne z linią obecnej władzy, ale umiał do nich spokojnie przekonywać. Nie było w nim drapieżności, tak dzisiaj cenionej u tych, których Robert Mazurek nazwał w niedawnym wywiadzie „gniazdowymi”. Andrzej ratował, ocalał, odtwarzał zdolność do polemiki z maksymalnym szacunkiem dla drugiej strony. To dzisiaj ekstremalnie rzadka cecha, gdy premiowana jest medialna agresja, zero-jedynkowość i poniewieranie przeciwnika (właśnie przeciwnika, a nie polemisty, bo każdy, kto się nie zgadza, jest traktowany jak wróg).

 

Andrzej był też człowiekiem głęboko wierzącym i zapewne to również wpływało na jego postawę wobec bliźnich.

 

Chciałbym, żeby ta część Andrzejowego charakteru i sposób, w jaki działał jako dziennikarz, jakoś w nas pozostała. Żebyśmy potraktowali ją jako testament odchodzącego (zdecydowanie zbyt wcześnie) kolegi, który jest już w innym, lepszym świecie.

 

Andrzeju, spoczywaj w pokoju. Będzie tu Ciebie bardzo brakowało.

 

Łukasz Warzecha