W 1962 roku kanadyjski teoretyk komunikacji Marshall McLuhan wprowadził do obiegu termin „globalnej wioski”. W książce pt. Galaktyka Gutenberga: tworzenie człowieka druku przedstawił konsekwencje wynalezienia druku dla współczesnego świata, szczególnie dla relacji między społeczeństwem a kulturą w tym i mediami.
Zdaniem McLuhana pojawienie się nowych technologii (a za taką należy uznać ówcześnie prasę drukarską z ruchomymi czcionkami) zawsze implikuje zmianę funkcjonowania człowieka w społeczeństwie. Druk zmodyfikował formę naszego postrzegania, przenosząc nacisk percepcyjny z ucha na oko. Niosło to za sobą szereg konsekwencji, w tym proces osłabiania relacji międzyludzkich. Już nie trzeba było się spotykać, by przekazać sobie informację. Oczywiście, że istniały książki już przed Gutenbergiem, istniała także bogata gałąź epistolografii. Ludzie komunikowali się na odległość, ale druk pozwolił na przekazywanie informacji w sposób masowy. McLuhan idzie dalej w swoich rozważaniach i przekonuje, że druk zmienił również wrażliwość człowieka Zachodu. Zdaniem Kanadyjczyka, druk przyczynił się do zmiany postrzegania samego człowieka w społeczeństwie, już nie jako odrębnych, całkowicie niezależnych bytów jak w średniowieczu, lecz jako społeczności, znajdującej swoje miejsce w ciągu wydarzeń historycznych, podobnie jak widzi się druk. Takie społeczeństwo inaczej postrzega już swoją rolę i w inny sposób odczytuje swoje miejsce w historii, co zdaniem McLuhana, pozwoliło na ukształtowanie człowieka renesansu. Przyjmując tę koncepcję nie możemy odmówić technologii zasadniczego wpływu na człowieka, prawda?
Idąc dalej tą drogą rozważań, od druku po iPada, dojdziemy przez epokę węgla i stali, pary i elektryczności do współczesnej nam epoki trzeciej rewolucji przemysłowej – rewolucji naukowo-technicznej, zbieramy ze sobą doświadczenie kolejnych pokoleń biorących udział w procesie globalizacji. Bo to o globalizację w tym ciągu wydarzeń chodzi, stąd ukuty termin „globalnej wioski”, opisujący współczesny świat informacji. Marshall McLuhan opisał nasz świat (w latach 60.) jako miejsce, w którym masowe media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na masową skalę. Rozwój Internetu tylko tę diagnozę potwierdził. Jakie następstwa niesie globalizacja w przestrzeni medialnej? Jednym z nich jest upadek jednych, a rozwój innych form komunikowania. Tak jak druk wyparł epistolografię, i jak opisywał McLuhan, w początkowym okresie także przekaz ustny, tak Internet zastąpił nam w dużej mierze prasę drukowaną. Odmieniło to całkowicie proces produkcji informacji. Dziś nie czekamy już na newsa do jutra. To co wydarzyło się dziś, ma być przekazane już dziś. Mało tego, najlepiej natychmiast, z miejsca zdarzenia. Powoduje to, że coraz częściej do pracy dziennikarza zaprzęgana jest technologia mobilna. Umożliwia ona bowiem nadawanie i odbieranie informacji w dowolnym miejscu na świecie, pod warunkiem, że osiągalny jest tam sygnał GSM czy jest zapewniony dostęp do Internetu. A miejsc, w których tego dostępu nie ma, jest już coraz mniej. Niedługo, nie będzie ich wcale, bowiem ruszył projekt Elona Muska, prezesa Tesla Motors i SpaceX, który postanowił „usieciowić” cały glob, pokrywając Ziemię siecią bezpłatnego, lub bardzo taniego bezprzewodowego Internetu. Jak? Za pomocą znajdujących się na orbicie satelitów Starlink, które już są wysyłane w przestrzeń kosmiczną. To też doprowadzi do zmiany naszych zachowań. Jak podaje portal „wirtulanemedia.pl”, powołując się na raport „Media Consumption Forecasts”, opublikowany przez agencję mediową Zenith (Publicis Media), w 2019 roku ludzie na całym świecie spędzili średnio 800 godzin, czyli łącznie 33 dni, korzystając z mobilnego Internetu. Do 2021 roku światowa średnia wzrośnie do 930 godzin, czyli 39 dni rocznie. Gdy będziemy mieli wszędzie dostęp do Internetu, te statystyki zmienią się diametralnie.
Czy globalizacja ma wpływ na pracę redakcji? Zasadniczy. Przede wszystkim, o czym już wspomniałem, pada sprzedaż gazet drukowanych. Wiele treści przenosi się do Internetu, bo w Internecie jest coraz więcej dla tych treści odbiorców. Nie ma co się na to obrażać, tak jak nie obrażali się, mimo że próbowali, radiowcy w chwili powstania telewizji. Wówczas wydawało się, że telewizja wyprze radio, jednak jak się okazało obie formy przekazu treści znalazły swoich amatorów, chociaż telewizja więcej. Jednak trendy się odwracają. Najnowsze badania, przeprowadzone już podczas trwania pandemii koronawirusa wykazują, pisze o tym Kerry Flynn dla CNN Business, że największym wygranym stał się w tym okresie podcast. Czym jest podcast? Niczym innym jak elektronicznym dzieckiem tradycyjnego radia, czyli plikiem dźwiękowym, najczęściej w formie regularnych odcinków, opublikowanym w Internecie. Do popularyzacji podcastów przyczyniły się platformy streamingowe takie jak Spotify. I to właśnie Spotify zauważył, że okres pandemii sprzyjał rozwojowi tej formy przekazu, bowiem w samym tylko marcu wyprodukowano 150 000 nowych podcastów na tę platformę. Czy to nowe oblicze dziennikarstwa? Ależ tak. Po pierwsze rozwój podcastów zwiastuje zmianę funkcjonowania tradycyjnych stacji radiowych. Większość z nich i tak od lat nadaje swój sygnał w Internecie, jednak dziś rynek wymusza na nich dostosowanie się do nowych reguł i wejście na nowe platformy streamingowe z podcastami. A na tych platformach nie liczy się już w takim stopniu producent, liczy się treść. Odbiorca nie wybiera przez pryzmat loga stacji, ale przez pryzmat interesującego go tematu. Coraz mniejsze znaczenie ma też, czy podcast powstał w studiu radiowym, czy w domowym zaciszu, byle nie odbiegał jakością od przyjętych standardów.
Tu dochodzimy do kolejnej, niemniej istotnej kwestii. Jak będą wyglądały współczesne newsroomy? Skoro coraz więcej treści powstaje w warunkach, nazwijmy to partyzanckich, social media przepełnione są treściami produkowanymi w domach za pomocą ogólnie dostępnych komunikatorów, to czy jest potrzeba utrzymywania tradycyjnych redakcji? Dyskusja na ten temat trwa nie od dziś i wiele redakcji decyduje się na współpracę z dziennikarzami wypełniającymi swoje obowiązki spoza miejsca lokalizacji macierzystego zespołu, jednak dotychczas dotyczyło to częściej korespondentów terenowych bądź publicystów, pracujących w nieco innych warunkach niż dziennikarze prasy codziennej. Pandemia wymusiła jednak zmiany i w tych ostatnich.
Jak donosi portal wirtualnemedia.pl, „Gazeta Wyborcza” przymierza się do zmiany modelu funkcjonowania swojej redakcji, w wyniku czego o 40 proc. zmniejszona ma zostać przestrzeń redakcyjna.
– Cały newsroom, liczący ponad 30 osób, w ciągu jednego dnia przestawił się na pracę zdalną. Codziennie na Slacku i Microsoft Teams odbywają się minimum cztery odprawy i kolegia. Podobnie pracują redakcje Sport.pl czy Plotek.pl – mówiła pod koniec marca Wirtualnymmediom rzecznik prasowa Agory Agata Staniszewska.
Model się sprawdził, zapewne koszty funkcjonowania redakcji spadły, zatem pojawił się pomysł pozostawienia tego rozwiązania na dłużej. Co to oznacza? Przede wszystkim wydaje się, że pandemia przyspieszyła proces, który i tak był nieunikniony. Dzięki nagłemu lockdownowi należało przetestować na szerszą skalę w branży medialnej rozwiązania, które w biznesie, ale i w mediach znane są od lat. Po drugie, zapewne w ślady Agory pójdą wkrótce kolejni wydawcy, którzy wprowadzą podobne zmiany u siebie. Dziennikarze zaczną pracować w dużej mierze w domach. Dzięki temu pracodawca przerzuci część kosztów na pracownika, który sam sobie zapłaci za media w domu, w zamian uelastyczniając mu czas pracy. Po trzecie urealnione zostaną potrzeby pracodawcy. Honorarium dotyczyć będzie rzeczywiście wykonanej pracy, a nie czasu przesiedzianego w ciągu miesiąca w redakcji. Okaże się, kto i co faktycznie „produkuje” w ciągu dnia. Podpisanie listy obecności oraz snucie się po korytarzach przestanie być elementem uwiarygadniającym obecność pracownika. W pracy zdalnej liczy się realna praca i jej efekt. Mniejsze znaczenie ma czas spędzony nad zleconym zadaniem.
Czy to dobry model? Czas pokaże, ale wydaje się, że nie ma potrzeby na starcie się go obawiać. Jak pokazuje historia, modele komunikacji zmieniają się wraz z rozwojem technologii, i dziś nie ma potrzeby pisać ręcznie listu by wysłać go konnym dyliżansem do adresata, gdy można napisać maila ze smartfonu, mocząc nogi w jeziorze. Skoro można napisać artykuł pracując w domu, lub zmontować newsa na służbowym laptopie, to po co wypalać paliwo, by pokazać się w redakcji. Można przecież pokazać się za pomocą licznych aplikacji, umożliwiających wideokonferencje, a zaoszczędzony czas poświęcić na rozwój osobisty lub rodzinie. Technologia wbrew pozorom służy ułatwieniu, a nie utrudnieniu nam życia, więc korzystajmy z niej. Oczywiście z umiarem.
Wojciech Pokora