Prasa drukowana może umrzeć na koronawirusa – prognozuje MIROSŁAW USIDUS

Obiegowo powtarzane jest proroctwo z książki  „The Vanishing Newspaper”, Philipa Meyera wydanej w 2004, że ostatni egzemplarz gazety papierowej zostanie sprzedany w 2043 roku. Jeśli sytuacja wynikła z koronawirusa potrwa dłużej niż kilka tygodni, na które wszyscy mamy nadzieję, to niestety, moment ten może nadejść znacznie szybciej.

 

Nawiasem mówiąc przepowiedni tej w książce Meyera nie ma. Jej rzeczywistym autorem jest nie kto inny, tylko Rupert Murdoch. Meyer, profesor dziennikarstwa na Uniwersytecie Północnej Karoliny, wyjaśniał później, że Murdoch, przemawiając na konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Wydawców Gazet wkrótce po wydaniu książki, wspomniał o niej, mówiąc o szybkim spadku liczby dorosłych czytających gazety, a następnie „rozwinął temat”, podając datę – kwiecień 2043 roku – jako moment sprzedaży ostatniego egzemplarza drukowanego tytułu. Od tego czasu, jak opowiada Meyer, wypowiedź Murdocha jest przypisywana jemu.

 

Sam Meyer zresztą patrząc na szybki postęp internetowego rynku reklamowego, uznał, że 2043 to data zbyt późna i że nastąpi to wcześniej. Mówił o tym m. in. na konferencji „The Future of Journalism” w 2008 roku.

 

W tamtych czasach zresztą pisało się i mówiło o tym wiele. Sam, o ile pamiętam, sporo rozmawiałem o tym z kolegami z redakcji „Rzeczpospolitej” po tym, jak uruchomiliśmy jej nowoczesne, jak na owe czasy, wydanie internetowe, w 1997 r. Pamiętam, że odruchową reakcją wielu dziennikarzy była wrogość i chęć walki Internetem. Dość trudno było mi wtedy tłumaczyć, że zamykanie sieciowej wersji gazety nie jest żadnym rozwiązaniem, że nadchodzą zmiany nieuchronne i nieubłagane, które w dłuższej (choć nie aż takiej długiej) perspektywie przetrwa ten, kto chwyci internetowego była za rogi.

 

O tym jak „Rzepa” straciła szanse, które wtedy się rysowały pisałem już w dłuższej story opublikowanej w maju ub. roku na portalu SDP. Nie chcę do tego wracać. Ważne jest, że w „Rz”, ale też w wielu innych firmach prasowych, wyciągano niewłaściwe wnioski z widocznych z roku na rok coraz wyraźniej sygnałów schyłku druku. Np. takie, że trzeba większość sił i środków kierować na obronę sprzedaży papieru a Internet to owszem, ale jako wciąż tylko dodatek, traktowany zresztą niekiedy jako coś w rodzaju wyznacznika prestiżu i nowocześniejszego wizerunku tytułu, a nie coś na czym należy się zanadto koncentrować.

 

W ubiegłej dekadzie nastąpiło w dodatku coś w rodzaju okresowego boomu na nowe tytuły prasowe. Powstał najpierw „Fakt”, potem „Dziennik” i „Polska The Times”, Agora tworzyła jakieś bulwarówki. Nastał ruch i ferment, który chyba trochę zmylił polskich wydawców co do perspektyw rynku prasy drukowanej.

 

Rozmowy tuż przed premierą iPhone’a

 

Założyłem w tamtym mniej więcej czasie blog w serwisie „Wirtualne Media” i, nie zważając na chwilowy entuzjazm branży prasowej, pisałem o nieuchronności tego, co nadejdzie. To co pisałem wzbudzało wiele emocji (sam byłem wówczas po rozstaniu z „Rz” rozemocjonowany) i polemik, ale powiedzcie sami, czy po latach, po krótkim boomie, który został już dawno zapomniany, takie słowa, które zapisałem 7 lutego 2007 roku, nie brzmią aktualnie: „Sprzedaż papieru spada im o kilka procentów rocznie. Ktoś widział ostatnie wyniki sprzedaży Związku Kontroli Dystrybucji Prasy? I będzie spadać. Amerykańskich gazety lokalne żyją już głównie z ogłoszeń lekarzy i farmaceutyków. Co to znaczy? Ano, że średnia wieku ich czytelników jest powyżej 55 lat. Może ostatni egzemplarz gazety sprzedadzą w 2043 r., może wcześniej, może później. To szczegóły. Ważne, że nie umieli i nie umieją z szansy, jaką dostali od losu, gdy pojawił się Internet. (…) Dziś mogę mówić jednemu z drugim, wydawcy prasowemu: całe pieniądze, jakie masz, ładuj w Internet, zapomnij o papierze! Mówić mogę, ale po co, i tak jest za późno. Całe pieniądze trzeba było inwestować wtedy, dziesięć lat temu.”

 

Tamten tekst, sprzed ponad trzynastu lat, wywołał dyskusję. Jeden z komentatorów, który jak się okazało później w toku rozmowy reprezentował prasowy biznes, napisał mi tak:

 

Sądzę, że wywołany rozwojem Internetu spadek sprzedaży prasy drukowanej ma dwie przyczyny:

  1. młodzież więcej czasu spędza przy komputerze, przede wszystkim przy serwisach oferujących różne mniej lub bardziej śmieszne filmy, a mniej czyta druku. Gdy młodzież nieco dorośnie, to przestaną ją bawić YouTuby itp., więc nie jest to klientela stracona;
  2. prasa jeszcze nie wymyśliła sposobu na konkurowanie z Siecią. A może inaczej: próbuje ją wykorzystać do własnych celów, więc część aktywności przenosi do Internetu. Co nie znaczy, że przeniesie tam całą aktywność. (…)

 

Wydawnictwa papierowe się dostosują i przetrwają. Właśnie dlatego, że papier ma przewagę nad ekranem. Moim zdaniem ze „śmiertelnym ciosem” pospieszył się Pan. (…) Mimo gotowych technologii wciąż nie ma urządzenia, które mogłoby ten cios zadać. (…) Ja jednak stawiam na papier. Internet w wielu aspektach jest przereklamowany.”

 

Cytuję ten komentarz, bo był bardzo charakterystyczny dla tonu rozmowy o Internecie w kręgach branży prasowej w tamtych czasach. Tak właśnie się uważało, że młodzież dorośnie, a jak dorośnie, to „nie jest stracona dla prasy”. Chłopina pisał to na pięć miesięcy przed premierą pierwszego iPhone’a. Mylił się, ale jeszcze nie mógł wiedzieć, jak bardzo się myli.

 

A post scriptum do tej dyskusji napisało się dekadę później. Mój rozmówca napisał na końcu: „Podam Panu przykład z autopsji. Proszę przyjrzeć się historii Chipa z ostatniego roku 🙂 Portal ciągle trzyma się mocno, mimo olbrzymich, nazwijmy to, zawirowań. Dlaczego? Bo swój prestiż zawdzięcza nie tyle temu, co sobą reprezentuje, a temu, co reprezentuje gazeta.” W kwietniu 2017 r. papierowy „Chip” przestał się ukazywać, portal chip.pl wciąż istnieje, ale nie wypowiadam się na temat jego kondycji.

 

Nieuchronność losu druku została potwierdzona w przypadku „Chipa” i wielu innych tytułów. Z każdym rokiem, z każdą kolejną zamykaną gazetą, czasopismem, liczba rozumujących tak jak mój rozmówca z 2007 roku malała. Już nie mówiło się, że „papier wciąż ma przyszłość”. Częściej – „dopóki jeszcze zarabiamy na druku, to ciągniemy”. To nie miało już nic wspólnego z wizją biznesową, lecz raczej z odraczaniem wyroku.

 

Ile to mogłoby potrwać? Ów 2043 wydaje się chyba rozsądną ramą czasową. Może ostatni egzemplarz poszedłby kilka lat wcześniej może ciut później, zwłaszcza w niektórych segmentach prasy poradnikowej i „czytadlanej”. Kto wie ile dokładnie by to trwało, ale założyć można, że działoby się to w tempie nieprzesadnie gwałtownym, czyli tak jak w ostatnich latach.

 

Przyszedł koronawirus i wyrównał

 

No, może jeszcze nie po całości, ale wydawcy papierowych gazet dość szybko zauważyli dewastację, jaką epidemia czyni w sprzedaży kioskowej, salonikowej i empikowej. Z apelami do czytelników o wykupywanie elektronicznych edycji i prenumerat wystąpili z jednej strony naczelny „Newsweeka” Tomasz Lis, z drugiej Jacek Karnowski z tygodnika „Sieci”.

 

Namawiamy do kupowania prasy, do podejmowania prenumeraty, do zapoznawania się z naszą ofertą online. Tam, gdzie nie dociera prasa papierowa, sugerujemy, by korzystać z wydań elektronicznych. Oferują je już niemal wszystkie tytuły. Przetrwamy w służbie dla Czytelnika tylko dzięki Czytelnikowi. To relacja nierozerwalna, a dziś wyjątkowo Wam i nam potrzebna. Czytajmy prasę i walczmy o jakość informacji” napisał kilka dni później w specjalnie opublikowanym apelu Prezes Izby Wydawców Prasy, Bogusław Chrabota.

 

Prędzej czy później wszyscy będziemy martwi – można by tu powtórzyć słowa głębokiej filozoficznej refleksji. W naturze człowieka jest jednak, że woli „później”.

 

Tak też w świecie drukowanej prasy już chyba nikt od dawna nie miał złudzeń, że koniec papieru nadejdzie. Osób myślących tak, jak ten mój internetowy rozmówca sprzed lat, już w tym biznesie nie ma. Od lat wszyscy już wiedzą, że dni papieru są policzone, ale liczyli, że to, co nieuchronne, przynajmniej w przypadku ich produktu, nadejdzie raczej „później” niż „prędzej”.

 

Jeśli koronawirus nie ustąpi i obecny stan potrwa dłużej niż do Wielkiej Nocy, dwa, trzy lub więcej miesięcy, to, jestem tego prawie pewien, nastąpi przyspieszony zgon papierowej prasy. Jej brak będzie tylko jednym i zapewne nie najważniejszym wyróżnikiem nowego świata, który nadszedłby po tak długotrwałym procesie niszczenia gospodarki i naszego życia. I tu na razie postawiłbym kropkę, mówiąc zwyczajowe w ostatnim czasie – „Zobaczymy”.

 

Mirosław Usidus