Prosta historia urzędniczo-partyjnej bezduszności. Rozmowa z red. JANUSZEM ŻYCZKOWSKIM

Fot. Jarosław Miłkowski/Gazeta Lubuska

To był temat, który należało opisać, a władza, jaka ona by nie była, po prostu miała zareagować na ten skandal. Tymczasem pojawiły się naciski na naszą gazetę i atak na dziennikarzy  – mówi Janusz Życzkowski, redaktor naczelny „Gazety Lubuskiej”, jeden z laureatów Nagrody Głównej w Konkursie Oddziału Wielkopolskiego i Lubuskiego SDP, za publikacje o aferze w gorzowskim WORD.

Gratuluję Panu i dziennikarzom „Gazety Lubuskiej” Nagrody Głównej w Konkursie Oddziału Wielkopolskiego i Lubuskiego SDP. Afera w gorzowskim WORD, za opisanie której zostaliście nagrodzeni, sprawa wydawać by się mogło lokalna, w ubiegłym roku odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Jak ten temat trafił do waszej redakcji?

Bardzo się cieszymy z tej nagrody, bo rzeczywiście ta sprawa, opisywanie jej, kosztowało nas dużo pracy i zaangażowania. Pociągnęła też za sobą rożne historie, z którymi musieliśmy się mierzyć i mierzymy się do dziś. Nagroda jest dla trzech dziennikarzy – Michała Olszańskiego, Roberta Bagińskiego i dla mnie, bo to my na łamach „Gazety Lubuskiej” pisaliśmy o tej sprawie, ale trzeba też wspomnieć o Marcinie Kędrynie, moim ówczesnym zastępcy, który tekstów stricte informacyjnych nie pisał, ale zajmował się tematem od strony publicystycznej. Dużo razem rozmawialiśmy jak tę sprawę wyświetlać, na co zwracać uwagę, jak opisywać, doświadczenie Marcina było tutaj dla nas dużym wsparciem.

Jak to się zaczęło?

Pamiętam ten dzień, weekend majowy, byłem z rodziną na wycieczce w Pradze, kiedy odebrałem telefon od Roberta Bagińskiego, do którego zgłosiła się pani Magdalena Szypiórkowska, główna bohaterka i domniemana poszkodowana w aferze WORD. Robert mówił: „jest taka sprawa, to jakaś obyczajówka, nic politycznego, temat dotyczący możliwego mobbingu w miejscu pracy, chodzi o gorzowski Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego”. I opowiadał dalej, że zgłosiła się do niego kobieta, która napisała list i zostawiła go u poseł Krystyny Sibińskiej (PO) z prośbą o interwencję, ale chyba nic się tam nie dzieje i dlatego pyta czy redakcja mogłaby się tym zająć. Powiedziałem wtedy: „dobrze, wyślij mi ten list, zobaczymy co to jest”. Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy z tego jak bardzo rozwinie się ten temat, jak zacznie eskalować w mediach ogólnopolskich.

Dlaczego tak się stało?

Sprawa stała się głośna, ze względu na to, że mieliśmy tutaj prostą historię zderzenia jednostki z całym aparatem urzędniczo-partyjnym. Jedna osoba musiała toczyć boje o swoje racje, o zwykły szacunek do siebie jako człowieka, z całym aparatem, który nie chciał w tej sprawie wiele zrobić. Ten aparat urzędniczy trzeba było naszą pracą dziennikarską niejako przymusić do pewnych kroków.

Jaka była reakcja tego aparatu urzędniczo-partyjnego na wasze publikacje?

Pierwszy tekst, który powstał był autorstwa Michała Olszańskiego. Pojechał on do Gorzowa, spotkał się z panią Magdaleną Szypiórkowską, spisał jej historię o tym jak była poddawana mobbingowi w pracy, jak musiała wstąpić do Platformy Obywatelskiej, aby tę pracę dostać, w końcu jak otrzymała propozycję od dyrektora WORD, też działacza Platformy, który powiedział jej wprost, że może jej przedłużyć umowę w zamian za utrzymywanie z nim kontaktów seksualnych. Michał uczciwie, rzetelnie to opisał, także skontaktował się z dyrektorem WORD, rozmawiał z nim. W związku z tym, że był to temat, który dotyczył jednego środowiska politycznego, staraliśmy się też dać przestrzeń do odniesienia się do tej sprawy osobom z Urzędu Marszałkowskiego, który sprawuje nadzór nad WORD. I co się okazało? Zamiast podejścia do tematu w sposób zdecydowany, racjonalny, także na poziomie komunikacji z mediami, mieliśmy do czynienia z atakiem na gazetę, dziennikarzy, na naszą pracę, próbę sprowadzenia wszystkiego do jakiś pobudek politycznych, które nie miały tutaj miejsca. To był temat, który należało opisać, a władza, jaka ona by nie była, po prostu miała zareagować na ten skandal, który został ujawniony. Tymczasem pojawiły się różnego rodzaju naciski. Najbardziej znany przykład, który został przez nas nagłośniony, to była ta kuriozalna sytuacja, gdzie marszałek województwa, ustami swojego rzecznika prasowego domagała się od redaktora naczelnego „weryfikacji zespołu redakcyjnego” próbując deprecjonować osobę, która pisała o tej sprawie. Było też spotkanie marszałek województwa z prezesem naszego oddziału Polska Press, na którym przekazała mu, iż jej się to nie podoba, że gazeta krytycznie patrzy na funkcjonowanie urzędu i oczekuje jakiś działań.

Czyli zamiast zająć się wyjaśnieniem opisanej sprawy, Urząd Marszałkowski skupił się na atakach na gazetę i dziennikarzy?

Tak można powiedzieć, chociaż też trzeba zaznaczyć, że coś tam jednak zrobiono. W pewnym momencie, pod wpływem tego, że sprawa eskalowała już do rangi ogólnopolskiej, zdecydowano się na odwołanie dyrektora WORD i jego zastępcy. To było też spowodowane tym, że dotarliśmy do innych osób, które także doświadczyły mobbingu, czy jakiegoś zła, jakie w tej jednostce miało miejsce. Skala nadużyć była tak duża, w rozumieniu braku nadzoru i pewnej patologii, która tam się działa, że nie można już było nic nie zrobić. Jednak równolegle do tych działań, prowadzono atak na dziennikarzy.

Zgłosił pan to do prokuratury, jako próbę tłumienia krytyki prasowej przez marszałek województwa Lubuskiego. Czy podjęto jakieś działania?

Prokuratura w Zielonej Górze wyłączyła się z rozpatrywania tej sprawy i przekazała ją do prokuratury w Poznaniu, a ta do prokuratury w Szamotułach. Tamtejszy prokurator nadesłał nam informację, że nie widzi, aby ta sprawa wskazywała na tłumienie krytyki prasowej.

Chociaż zarówno Rzecznik Praw Obywatelskich, jak i Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, byli odmiennego zdania. Marcin Wiącek w piśmie do marszałek podkreślał, że „Władze powinny powstrzymywać się od działań mogących wywrzeć skutek w postaci tłumienia krytyki prasowej”, a dyrektor CMWP SDP Jolanta Hajdasz, uznała działania urzędu za skandaliczną próbę ograniczenia wolności słowa i niezależności redakcji.  

Dokończę jeszcze jak to dalej wyglądało. Zaskarżyliśmy decyzję prokuratury w Szamotułach. Trafiło to do sądu w Zielonej Górze. To ciekawa historia, wcześniej bowiem prokuratura w Zielonej Górze nie chciała rozpatrywać sprawy, ponieważ działa na tym terenie, natomiast sąd w Zielonej Górze zaskarżenie już rozpatrywał. Oczekiwaliśmy, że w tej sytuacji sąd z tego terenu też powinien się wyłączyć i że zostanie to rozpatrzone w jakimś innym miejscu. Od strony formalnej sprawa została zakończona, chociaż Prokurator Krajowy może ją przywrócić do dalszego procedowania. Istotny był jednak oddźwięk medialny. Ważne stanowisko wydało Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Bardzo za to dziękuję, od początku mieliśmy duże wsparcie ze strony pani dyrektor Jolanty Hajdasz. Naprawdę działalność Centrum jest nieoceniona. Media pozbawione takiej komórki, często nie miałyby podparcia na gruncie prawnym. Stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich również było jednoznaczne. A co ciekawe, pełnomocnik pani marszałek prof. Chmaj, poprosił o ocenę tej sprawy Radę Etyki Mediów. Nawet to grono wypowiedziało się krytycznie o działaniach urzędu. Pismo, w którym żądano „weryfikacji zespołu redakcyjnego” zostało porównane do lat PRL-u i czasów już słusznie minionych. Te trzy głosy były znaczące i na płaszczyźnie medialnej sprawa nacisków na naszą redakcję miała duży wydźwięk. Byłoby oczywiście lepiej, aby sąd też tym się zajął.

Sąd na razie zajmuje się sprawą, którą marszałek Elżbieta Polak, wytoczyła waszej redakcji w związku z opisywaniem afery WORD. W pozwie zarzuciła dziennikarzom, że „dokonali zamachu na cześć zewnętrzną Marszałek Województwa Lubuskiego”. Jak pan to rozumie? Co konkretnie zarzuca wam pani marszałek?

Najogólniej rzecz biorąc stara się ze wszystkich sił udowodnić, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to co działo się w gorzowskim WORD. Natomiast ta odpowiedzialność jest jeżeli sprawuje się jakąś funkcję publiczną, jeśli jest się urzędnikiem samorządu wojewódzkiego. Zaprzeczanie temu to zaczarowywanie rzeczywistości. Oczywiście, że są struktury, bezpośredni przełożeni, ale marszałek województwa musi liczyć się z tym, że na nią również spadnie krytyka. W artykułach poświęconych WORD były wypowiedzi osób, które obciążały panią marszałek, że pozostawała bierna, albo niezbyt aktywna, jeżeli chodzi o to do czego tam dochodziło. Ale pani marszałek, jak pan wspomniał, poczuła, że jej „cześć zewnętrzną” została naruszona i pozwała w procesach cywilnym oraz karnym trzech dziennikarzy – Marcina Kędrynę, Roberta Bagińskiego i mnie. Ta sprawa na wniosek marszałek jest utajniona, nie możemy więc o tym opowiadać. Myślę, że jest to ze szkodą dla wyjaśnienia całej afery, bo tam pojawia się szereg ciekawych wątków, kolejnych informacji. Ale jesteśmy trochę zakneblowani.

Równocześnie toczy się jeszcze śledztwo prokuratorskie w sprawie byłego dyrektora WORD.

Prokuratura Okręgowa w Szczecinie cały czas zbiera materiały, prowadzi postępowanie. Jeszcze nie ma zakończenia tych spraw, które skutkowałoby na przykład sporządzeniem aktu oskarżenia, ale już prowadzona jest sprawa w sądzie i część materiałów, może także kluczowych dla postępowania prokuratorskiego, już zaczyna gdzieś krążyć. Logiczne byłoby, aby poczekać na  działania prokuratury, bo ona zabezpieczała różnego rodzaju dowody, ale tak mamy skonstruowany system prawny.

A jest jeszcze kolejna sprawa, którą były dyrektor WORD wytoczył domniemanej pokrzywdzonej.

Co ciekawe, dyrektor Jarosław Śliwiński wytoczył sprawę pani Magdalenie Szypiórkowskiej, bo tak nakazał mu wicemarszałek województwa Marcin Jabłoński. Powiedział, że jeśli ten temat ujrzy światło dzienne, zostanie nagłośniony, to ma pozwać panią Szypiórkowską. Ma oczywiście to tego prawo, ale już sam fakt tej inicjatywy sądowej wiele pokazuje. Zamiast zatroszczyć się o domniemaną ofiarę, zabezpieczać materiały, zrobić porządną kontrolę, opracowywano scenariusze obrony.

Obrony przez atak…

Tak, człowiek, który doświadczył zła nie mógł liczyć na uczciwe podejście do problemu.

Afera WORD i wszystko co się wokół niej później działo, pokazała jak władza lokalna traktuje lokalne media, jak chce na nie wpływać. Ten problem dotyka chyba wielu dziennikarzy?

My się zastanawiamy ile takich spraw mogło być wcześniej, ale nie zostały podjęte. Nakłada się na to jeszcze kwestia zmian w Polska Press i tego, że „Gazeta Lubuska” przestała być gazetą, na którą lokalna, samorządowa władza miała wpływ, a wcześniej miała i to bardzo duży. Świadczy o tym fakt, jak wielu dziennikarzy po właścicielskich zmianach przeszło do pracy w urzędzie marszałek. Kiedy to się zmieniło, kiedy dziennikarze zaczęli krytycznie patrzeć w jaki sposób w regionie są prowadzone sprawy, to uruchomiło cały łańcuch kolejnych tematów, które podejmowaliśmy. Kiedy czytelnik, mieszkaniec województwa, zobaczył, że jest gazeta, która w sposób odważny pisze o pewnych deficytach, mankamentach, to nagle zaczęły się do nas zgłaszać osoby z różnymi tematami. I mówię tu o czasach jeszcze sprzed afery WORD. Stało się to dzięki temu, że czytelnicy zobaczyli, że gazeta nie obawia się podejmować trudnych tematów, że staje naprzeciwko władzy. Pani Magdalena Szypiórkowska, jak sądzę, też ze swoim konkretnym problemem, mogła w nas znaleźć medium, które odważnie podejdzie do tematu, będzie zadawać pytania i w pewnym sensie będzie jej rzecznikiem. Daliśmy jej możliwość, aby przedstawiła ten ból, który w sobie nosiła. Nie wiemy jaki wynik będzie miała ta sprawa, może się jeszcze toczyć latami, natomiast my jesteśmy tu i teraz, jest problem, jest człowiek, jest sprawa odpowiedzialności i musimy to pokazać. Oczywiście ostatecznie nasi czytelnicy w swoim sumieniu to wszystko oceniają i na tym to polega.

Rozmawiał Jacek Karolonek      


Uroczysta Gala wręczenia Nagród Konkursu Wielkopolskiego i Lubuskiego Oddziału SDP odbędzie 3 lipca o godz. 17 na w Zamku na Górze Przemysła w Poznaniu. Więcej o Konkursie można przeczytać TUTAJ.