Przyjemności rozdrobnione na drobne – felieton KRZYSZTOFA PRENDECKIEGO

Oprócz badań okresowych, dziennikarze powinni obowiązkowo odbyć pogłębiony kurs „edukacji zdrowotnej”. 

 

Dr Tara Swart, neurobiolog, lekarz i wykładowca w MIT Sloan School of Management, postanowiła przeprowadzić badanie. Pod swoje szkiełko wzięła grupę nie byle jaką, tylko dziennikarzy. Przedstawiciele „czwartej władzy” zgłosili się do badań dobrowolnie, co może świadczyć o braku nadmiaru obowiązków lub ciekawością poznania prawdy o sobie samych. Wytypowano grupę czterdziestu dziennikarzy z redakcji różnych: internetowych, telewizyjnych i prasowych. Podejście w pełni profesjonalne. Pobieranie krwi, noszenie pulsometrów, prowadzenie dzienników z informacjami o składnikach spożywanych ingrediencji.

 

Co prawda pojawili się od razu krytycy którzy zarzucili brak grupy kontrolnej jako punktu odniesienia lub porównania. A w ujęciu statystycznym, jeden miłośnik „alko”, mógł wypaczyć liczby dla całej grupy. Pomimo tych metodologicznych przeciwwskazań, warto  się przyjrzeć wynikom, które nie powinny zaskakiwać.

 

Okazało się np., że zawartość tego co w głowie, nie funkcjonowało na zbyt wysokim poziomie. Bo przeciążenie. Przez co? Wiadomo, trunki, kawa oraz pokarmy bogate w cukier.

 

Efekty badań pokazały szereg czynników wskazujących na wysoki poziom stresu w grupie, np.: zmienność tętna w pobliżu napiętych, ważnych terminów. Również mało godzin snu lub brak dobrej jakości spania. Regeneracja w ciągu dnia pracy, pozostawiała wiele do życzenia. Może jakaś sjesta, drzemka, hamaki rozstawić?

 

Duża część grupy zgłaszała, że ​​doświadczyła stresu, ale często podawała jako przyczynę czynniki inne niż praca, w tym rodzina i finanse. Potwierdzały to dane dotyczące zmienności tętna. Wyższy stopień stresu podczas godzin spędzonych w domu. Także kochani, do domu lepiej nie wracajcie. Rozstawcie sobie siennik czy inne łóżko polowe w gabinecie. A co do finansów, można powoli rozpocząć w tej sprawie, rotacyjny strajk głodowy przed drzwiami naczelnego. Nic Wam nie będzie, przecież i tak beznadziejnie się odżywiacie.

 

Wniosek jest też taki, że starsi dziennikarze byli w stanie lepiej znosić stres. Także drogie młokosy, stażyści, słuchajcie „dziadersów”. Jak znajdziecie w pracy takiego co popija w kącie, to się nie oburzajcie. Poczytajcie teksty takich osób jak red. Stefan Kisielewski: „We wspomnieniach jednak widzę ciągle mały bar narożny, naprzeciwko gmachu Polskiego Radia na Zielnej. Pracowałem w Radio jako sekretarz działu koordynacji programów i szybko awansowałem, choć byłem tam najmłodszy. Stosunki koleżeńskie miałem bardzo dobre i ciągle chodziliśmy na piwo właśnie do tego małego baru. Wyskakiwało się w czasie pracy na jedną bombę z pianą. Jakież to było świetne piwo! Czasem zachodziliśmy tam po parę razy na dzień. (…) Zaraz naturalnie wracało się do biura i praca szła jak z płatka”.

 

Wspomniano już o tym, że badania nie powinny dziwić, zwłaszcza nas Polaków. Tytuły już od wielu lat grzmiały: „Dziennikarze i informatycy piją najwięcej alkoholu”, „Dziennikarze, artyści, lekarze – w tych zawodach pije się najwięcej”, „Absolutnymi rekordzistami są artyści i dziennikarze”, „Twórcy, artyści, literaci i dziennikarze”. Wszędzie dziennikarze, tacy budowlańcy im do nóżki kieliszka nie dorastają. I to wcale nie prawda, że literatka to szklaneczka, z której pijali literaci.

 

Ale pisząc poważnie, prof. Wiktor Osiatyński diagnozował: „Ten zawód jest na pewno obciążony ryzykiem uzależnienia, trafiają do niego ludzie, którzy mają pewne poczucie misji, wyjątkowości”.

 

Czy w tym wszystkim znajdzie się powiew czegoś optymistycznego. Najbardziej znany portal o winiarstwie „Winicjatywa.pl”, przytoczył wnioski znanego francuskiego lekarza Davida Khayata, który napisał książkę „Przestań sobie odmawiać!”. Główne credo: alternatywą dla dietetycznych i abstynenckich ekscesów jest dopuszczenie drobnych przyjemności. Podkreślmy – drobnych – i tego się trzymajmy.

 

Krzysztof Prendecki