Kamery monitoringu zarejestrowały kilkanaście rosyjskich pojazdów, które sunęły wzdłuż domu Kujawców. Nagle jeden z nich, łamiąc bramę, wjechał na ich podwórze. Tutaj rosyjscy żołnierze strzelili do Andrieja kilkoma seriami z broni automatycznej. Zrobili to jakby rutynowo, bez emocji… — publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.
„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. 11 odcinków pamiętnika można przeczytać TUTAJ. Teraz publikujemy kolejny fragment książki.
Z cyklu „Rosyjskie morderstwa”
MORDERSTWO WIKTORA TOPOLNIKA
24 lutego 2022, czwartek, ok. godziny 14.00, Bucza, ul. Dworcowa
— Kochanie, jak się czujesz? Bardzo się martwię — usłyszała żona w słuchawce znajomy głos.
— Rosyjskie śmigłowce krążą nad nami, straszą nas — desperacko poinformowała pani Olena. — Cały czas coś wybucha…
— U nas tutaj, w Irpieniu, też słychać. Schowaj się w piwnicy. Zaraz będę…
— Bądź ostrożny, kochany. Czekam…
Ten telefon od 67-letniego Wiktora Topolnika zabrzmiał 24 lutego, krótko przed południem. Nigdy więcej nie podniósł słuchawki, i nikt go więcej nie widział. Nie wrócił do domu…
Pan Wiktor urodził się w Kropywnyckiem. Po uzyskaniu wyższego wykształcenia pracował jako inżynier zootechnik. Później los zabrał go do Hostomela, gdzie spotkał Olenę Shyrjaievą. Zakochali się, a po pewnym czasie stanęli na ślubnym kobiercu. Spędzili razem trzydzieści lat.
„Miał dwóch synów z poprzednich małżeństw, których już nie ma od dawna” — opowiada pani Olena.
„Mój syn ma córkę — naszą wnuczkę, którą Wiktor bardzo kochał i wychowywał jak własną. Mój mąż był mądrym i sprawiedliwym człowiekiem. Miał dobre serce, zawsze chętny do pomocy. Dobrze znał historię Ukrainy i był patriotą. Bardzo lubił czytać. Często siedział przy piecu, rzucając drewno w ogień, czytał i czytał…”
Długo nie posiedział na emeryturze, chociaż miał trzeci stopień niepełnosprawności z powodu atrofii mięśni. Zatrudnił się w Irpieniu jako ochroniarz w firmie produkującej wojskowe mundury.
W pierwszy dzień wojny, podczas wybuchów, Wiktor Topolnik pojechał do pracy na swoją zmianę. Ale wyjątkowe okoliczności zmusiły go do powrotu do domu. „Prawdopodobnie” — zastanawia się żona — „próbował wrócić przez Buczę do Hostomela. Po tym połączenie z nim zostało przerwane”.
Ale nieszczęścia chodzą parami… Drugiego marca wrogi pocisk trafił w dom, w którym mieszkało to małżeństwo. Wybuchł pożar, budynek spłonął wraz ze wszystkim, na co pracowali przez całe życie.
Zwłoki Wiktora znaleziono na ulicy Dworcowej w Buczy dopiero w kwietniu, po wyzwoleniu miasta spod Rosjan. „Do identyfikacji zdjęcie jego zmasakrowanego ciała przysłano mi 20 kwietnia, tuż przed Wielkanocą” — płacze żona — „To był straszny widok… Wiktora pochowano 28 kwietnia na cmentarzu w Hostomelu, obok jego synów”.
MORDERSTWO MAKSYMILIANA LISCZYŃSKIEGO
27 lutego 2022, niedziela Bucza, Trasa Warszawska
Przed wojną 35-letni Maksymilian Lisczyński mieszkał w wiosce Myroczke. Pracował jako mechanik samochodowy, wychowywał dwoje dzieci. „Bardzo kochał swoją rodzinę” — mówi Wiktoria Lisczyńska, żona brata Maksymiliana. — „Był osobą, która zawsze pomoże. 27 lutego Maksymilian postanowił dołączyć do samoobrony buczan i wcześnie rano wyruszył do Buczy własnym samochodem. Od tego czasu straciliśmy z nim kontakt”.
Nie wiadomo nic o okolicznościach śmierci Maksymiliana Lisczyńskiego. Ale pani Wiktoria jest przekonana, że „Rosjanie zastrzelili Maksymiliana, zanim zdążył dołączyć do obrony”.
ŚMIERĆ WOŁODYMYRA KOWALSKIEGO
27 lutego 2022, niedziela, Bucza, Nowa Droga, supermarket „Novus”. Z notatek Serhija Kuliđy
27 lutego na stronie internetowej Urzędu Miejskiego w Buczy pojawiło się krótkie żałobne oświadczenie, że tego dnia „Wołodymyr Kowalski poległ za Buczę i Ukrainę, za swoją rodzinę i każdego z nas”. I lakonicznie dodano: „Walcząc w rejonie ‘Novusa’. Poległ w walce”…
Wołodymyra znałem pobieżnie, chociaż mieszkaliśmy w sąsiednich domach, na ulicy Bohdana Chmielnickiego. Czasami spotykaliśmy się na poczcie, skąd on, jak i ja, odbieraliśmy paczki. Zawsze robiło na mnie wrażenie to, że ten młody, przystojny mężczyzna, który przeszedł przez piekło walk w Donbasie i doznał strasznych ran, nie wstydził się chodzić w szortach, które nie ukrywały protez kończyn. Miałem nawet wrażenie, że jest dumny z tego swojego bojowego okaleczenia, jakby było odznaczeniem. A może tak właśnie było… Któregoś razu jesienią postanowiliśmy wypić razem kawę na bulwarze Bohdana Chmielnickiego. W kłębach papierosowego dymu, który, moim zdaniem, tylko dodawał aromatu czarnemu napojowi, siedzieliśmy na schodkach obok sklepu. Wołodymyr opowiedział, że urodził się w taki sam pogodny wrześniowy dzień, jak wspominała jego mama, w 1983 roku w Nowej Kachowce. Wtedy mój rozmówca na chwilę zamilkł i uśmiechnąwszy się zapytał:
— Wiesz, czym się bardzo chlubię?…
I nie czekając na odpowiedź, kontynuował: — Tym, że Aleksander Dowżenko, pracując nad scenariuszem filmu o budowie naszej elektrowni wodnej — „Poemat o morzu” — napisał, że Kachowka… Zaraz sobie przypomnę… Aha, to było tak: „Kachowka stała się ojczyzną mojego serca, ojczyzną najdroższych moich uczuć”… On, nawiasem mówiąc, urodził się 10 września, a ja dziewiątego… Więc i dla mnie moje miasto to ojczyzna moich najdroższych uczuć…
Przyznam, byłem trochę zdezorientowany i zdziwiony taką wiedzą mojego rozmówcy, ale szybko skarciłem się wewnętrznie: „A myślałeś, że nasza młodzież nic nie czyta i niczym się nie interesuje? Że są same nieuki? Wstyd, panie pisarzu, za taką, powiedziałbym, snobistyczną postawę…”
W międzyczasie Wołodymyr opowiedział, że po ukończeniu lokalnej szkoły uczęszczał do Nowokachowskiego Technikum Elektromechanicznego. A potem, w 2002 roku, wyjechał do stolicy, gdzie rozpoczął studia na politechnice. Tutaj przyszły inżynier-mechanik spotkał swoje przeznaczenie — Katię, która mieszkała w Buczy…
Po chwili pogaduszek, pożegnaliśmy się. Więcej żywego Wołodymyra nie widziałem… Na tamtym spotkaniu chłopak unikał rozmowy o swoich ranach, ale w Buczy dobrze znano jego bojową biografię. Wołodymyr Kowalski brał udział w wydarzeniach na Majdanie, a gdy Rosjanie zainicjowali separatystyczny ruch w Donbasie, 27 stycznia 2015 roku dobrowolnie zgłosił się do wojskowego komisariatu. I już niedługo, po „szybkich” kursach, został skierowany do Wołodymyra Wołyńskiego, gdzie stacjonował 14. Batalion Zbrojny Ukrainy. W krótkim czasie oddział ten znalazł się w samym środku walk na linii frontu. Dla Wołodymyra dniem przeznaczenia stał się 15 marca 2016 roku. Wówczas, wykonując zadanie w okolicy wsi Jasne, niedaleko Mariupola, informował kapelan wojskowy Anatolij Kuźnirczuk, nasz rodak „trafił na pułapkę, która wybuchła”. Sam Wołodymyr wspominał: „Pierwsze wrażenie — szok… Lewej kończyny w ogóle nie było. Prawa okazała się rozerwana, ale jej złożenie było niemożliwe. O ile wiem, podobne materiały wybuchowe są zakazane na świecie, ale nasi rosyjscy ‘bracia’ je stawiają…”
Wolontariuszka Marina Sokolova opowiadała, że Wołodymyr „nawet po wybuchu jeszcze przez jakiś czas był przytomny. Dwa kilometry nieśli go do karetki na noszach”. Lekarze musieli mu amputować zmasakrowane kończyny.
Później Kowalski kontynuował leczenie w Centralnym Szpitalu Wojskowym w Kijowie. Szef oddziału traumatologicznego, pułkownik Serhij Czivina, entuzjastycznie wypowiadał się o swoim pacjencie: „Bojowy człowiek… Nastawiony na życie i przyszłość całkowicie pozytywnie!” Natomiast Marina Sokolova wspominała, że „kiedy Wowa trafił do szpitala, jego żona była w ósmym miesiącu ciąży. I mieli umowę — obecność ukochanego na porodówce. Żołnierz naciskał na lekarzy, żeby coś zrobili, aby jak najszybciej założyli mu protezy”. Dziennikarzom, którzy odwiedzili Wołodymyra w szpitalu, również opowiedział przed kamerą o swoim marzeniu: „Chcę stanąć ‘na nogi’ przed narodzeniem dziecka. Wziąć udział w jego narodzinach”. I osiągnął to!… Dosłownie dzień przed porodem, pokonując nieznośny ból, postawił się na tymczasowych protezy. A kiedy zadzwoniono do Wołodymyra z oddziału porodowego, informując, że jego Katia zaczyna rodzić, szybko wezwał taksówkę… Marzenie się spełniło! A syna nazwali Dymitr…
Minął czas. Kowalski przyzwyczaił się do nowej sytuacji, życie zaczęło się układać. Bohater, po przejściu rehabilitacji w Orlando na Florydzie, otrzymał mieszkanie i założył swoją firmę — stację diagnostyki samochodowej. Ponadto, zafascynowany sportem, został uczestnikiem zawodów dla osób niepełnosprawnych — „Igrzysk Bohaterów” i „Siły Narodu”. Od tego czasu Wołodymyra Kowalskiego nazwano w naszym mieście „buczańskim Terminatorem”… Wołodymyr nie zdradził swojego przydomku nawet, gdy Rosja na pełną skalę wkroczyła na Ukrainę. W pierwszym dniu inwazji poszedł odebrać broń. Wtedy, wspominał zastępca dowódcy plutonu obrony terytorialnej Wiktor Chomjak, „powiedziałem mu: ‘Może pójdziesz do domu? Przecież nie masz nóg’. Odpowiedział: ‘Nie! Tylko dajcie mi broń’. Z kolei szef „Buczańskiej Straży” Wołodymyr Szczerbinin opowiadał: „Mówię: ‘Wołodiu, już wystarczająco wojny przeszedłeś’. Ale był uparty i przekonał, aby dać mu broń i amunicję. Był bardzo odważnym chłopcem: jeździliśmy z nim na rekonesans na lotnisko”. 27 lutego, jak wspominała Katia, jej mąż „wyszedł o ósmej rano, a o jedenastej bracia powiedzieli mi, że nie wróci do domu”. „Przyjechałem do Buczy 25 lutego i praktycznie znałem Wołodję mniej niż dobę — zeznaje Wasyl Szczerbakow. — Rankiem 27-go rozpoczął się bój. Ale przez te pół doby osobiście potwierdziłem starożytną prawdę: ‘Żołnierz to zawód, bojownik to cecha charakteru, a wojownik to stan duszy’. Bo był wojownikiem. I miałem zaszczyt być przy nim w jego ostatniej bitwie”.
O znaczeniu tej operacyjnej potyczki z wrogiem mówi Wołodymyr Szczerbinin: „Ostatni raz widziałem go, gdy szliśmy bronić miasta. Dzięki niemu i innym chłopcom zatrzymaliśmy kolumnę wroga na pół godziny. To wystarczyło, żeby nasza artyleria ustawiła się w bojowym szyku i zatrzymała ich na Dworcowej. I wrogi nie przedarł się do Kijowa. On był jednym z najbardziej godnych żołnierzy naszego miasta!”
Wolontariuszka Marina Sokolova dodaje: „Wiemy, że Wowa patrolował miasto z innymi lokalnymi chłopakami przed sklepem ‘Novus’. Rankiem wyszedł z domu i poszedł na swoją służbę. I podczas strzelaniny z rosyjskimi okupantami został postrzelony”.
Starano się go dowieźć do szpitala, ale po drodze zmarł od odniesionych ran. „Tu był bój, rosyjskie czołgi się poruszały, aby przedostać się do Kijowa. Buczańska obrona terytorialna ich powstrzymywała — czterech rannych i Wołodja — pierwszy poległy w mieście Bucza” — stwierdza żona bohatera.
Towarzysze broni wspominali, że jego ostatnimi słowami były: „Odejdźcie, chłopcy, ja przykryję!..”
Już po wyzwoleniu Buczy, 6 maja doszło, można powiedzieć, do „kameralnego” pogrzebu Włodymyra Kowalskiego. Bez udziału żony Kati i sześcioletniego syna Dymitra, bez należytego, w końcu, honoru. Dopiero 19 maja mieszkańcy Buczy uroczyście pożegnali „buczańskiego Terminatora”.
MORDERSTWO ANDRIJA KUJAWCA
Godz. 9.00, Bucha, rejon ulicy Dworcowej. Z notatek Serhija Kulidy
Andrija Kujawca poznałem w 2004 roku, gdy objąłem stanowisko redaktora naczelnego gazety „Buczańskie Nowiny”. Pomimo że był znacznie młodszy ode mnie, zwracałem się do niego zawsze „Pan Andriej”, czyli na „Pan”. Wtedy ten młody człowiek pracował w dziale architektury Urzędu Miejskiego w Buczy.
Często, gdy było potrzebne ogłoszenie lub publikacja pewnych dokumentów na łamach gazety, Andriej odwiedzał nasze biuro, częstowałem go kawą w moim gabinecie. Zawsze poważny i uprzejmy, rzadko widziałem go uśmiechniętego. Raczej był zatroskany i, jak dla mnie, zbyt poważny.
Podczas tych spotkań dowiedziałem się, że Andriej uczył się w kijowskim technikum budowlanym i studiował na politechnice. Następnie, po uzyskaniu wyższego wykształcenia, zatrudnił się w spółce akcyjnej „Meliorator”, a potem przeniósł się do pracy w Urzędzie Miejskim.
Jednak później, gdy w 2017 roku zostałem redaktorem naczelnym „Literackiej Ukraina”, nasze drogi już jakoś się nie krzyżowały. Dopiero 28 lutego 2022 roku, dzień po rozbiciu rosyjskiej armii na ulicy Dworcowej, ktoś z znajomych poinformował, że 47-letni Andriej zginął. Później, z ust jego żony Ludmyły, dowiedziałem się pewnych szczegółów o jego śmierci…
Rodzina Kujawców, w której dorastało dwoje dzieci, mieszkała na jednej z uliczek niedaleko Dworcowej. Jak opowiadała zrozpaczona Ludmyła, jej kochający mąż „zbudował dom dla rodziny, wypełniony miłością i ciepłem. Oddał się całkowicie rodzinie. I był najlepszym ojcem i mężem. Zawsze byliśmy razem”. Wspomina, że Andriej lubił odpoczywać na łonie natury, pasjonował się projektowaniem krajobrazu…
Mogło się wydawać, że życie toczy się dalej, ale 24 lutego wszystkie marzenia i nadzieje nagle runęły w przepaść. Tego dnia Andriej podjął kategoryczną decyzję: rodzinę trzeba natychmiast wywieźć z miasta. Po krótkich naradach wsiedli do samochodu i całą rodzina opuścili Buczę, gdzie od rana do nocy słychać było głośne wybuchy. Noc spędzili w piwnicy szkoły w Worzelu, gdzie pracowała jego żona, a następnego ranka ruszyli do matki Ludmyły, która mieszkała w rejonie Obuchowa.
Mogło się wydawać, że można było przeczekać te nieszczęśliwe dni u teściowej, ale Andriej miał duszę prawdziwego patrioty Buczy. „Jego serce było zranione przez wydarzenia, które miały miejsce w pierwsze dni inwazji” — narzeka Ludmyła. — „Dwudziestego szóstego lutego rano wsiadł do samochodu i powiedział, że jedzie wstąpić do Obrony Terytorialnej Buczy i bronić miasta. Chciałam jechać z nim, ale Andriej zapytał: ‘A z kim będą dzieci?’ Nigdy nie wybaczę sobie, że nie potrafiłam go zatrzymać”.
Andriej, obejmując płaczącą żonę i dzieci, ruszył z podwórza. Jak się okazało, w nieśmiertelność…
Już następnego dnia Ludmyła z przerażeniem zobaczyła w internecie nagranie, jak ulicą Dworcową przejeżdżają ciężkie rosyjskie wozy bojowe. O dziewiątej zadzwoniła na komórkę męża i zaczęła prosić, by przeniósł ich w bezpieczne miejsce w piwnicy ich domu. Ale Andriej powiedział tylko, że właśnie teraz wysadzili cysternę obok centrum handlowego, które było niedaleko, i telefon się rozłączył. Od tego czasu nie odbierał już połączeń.
W międzyczasie kamery monitoringu zarejestrowały kilkanaście rosyjskich pojazdów, które sunęły wzdłuż domu Kujawców. Nagle jeden z nich, łamiąc bramę, wjechał na ich podwórze. Tutaj rosyjscy żołnierze strzelili do Andrieja kilkoma seriami z broni automatycznej. Zrobili to jakby rutynowo, bez emocji…
Ludmyła, nie mogąc dodzwonić się do męża, skontaktowała się z sąsiadami i próbowała ich przekonać, aby zajrzeli na posesję i dowiedzieli się, dlaczego Andriej milczy. Dopiero następnego dnia, 28 lutego, trochę otrząsnąwszy się po wybuchach, sąsiedzi zajrzeli na podwórze rodziny Kujawców. Przed ich oczami ukazał się przerażający widok: Andriej leżał martwy w kałuży krwi obok swojego samochodu.
„Ojcu Andrieja razem z naszym kumem Rusłanem Nechiporenkiem, którego 17 marca również rozstrzelali, udało się dostarczyć jego ciało do kostnicy na 2 – 3 dzień po śmierci” — płacze Liudmyla. — „3 marca mojego Andrieja pochowano”.
Na początku kwietnia, gdy wyzwolono Buczę, ciało Andrieja zostało ekshumowane i pochowane na Alei Sławy na cmentarzu przy ulicy Deputackiej.
Ale Ludmyła już nigdy nie znajdzie spokoju. Opowiada z żalem: „Mój mąż to kawałek mnie, mojego serca, duszy. Wydaje mi się, że go skradziono. Od czasu jego śmierci nie ma dnia, żebym nie myślała o nim. Pracuję dużo, żeby zapomnieć i nie myśleć o śmierci ukochanego. Tylko nasze dzieci dają mi pocieszenie”…