Zamiast polemiki – TOMASZ PLASKOTA o tym, jak dziennikarz podaje dziennikarza do sądu

Spory w środowisku dziennikarskim czasem są tak ostre, że z łam mediów przenoszą się na salę sądową. Konfliktów nie da się uniknąć, ale można je rozwiązywać inaczej niż na wokandzie sądowej.

 

– Dziwi mnie, że dziennikarze załatwiają swoje sprawy przed sądem. Obniża to rangę zawodu. Nie powinno się prać brudów na zewnątrz. Konflikty należy rozwiązywać we własnym gronie na forum sądu koleżeńskiego – nie ma wątpliwości publicysta tygodnika „Do Rzeczy” Tomasz Z. Zapert.

 

Przed laty straszono go wytoczeniem procesu za krytyczny artykuł o książce Aleksandra Wieczorkowskiego, który w PRL publikował m.in. w „Polityce”, a po 1989 r. drukował swoje teksty m.in. w „Gazecie Wyborczej”. – Grożono mi sądem. Ale temat ucichł, chyba uznano, że moja krytyczna recenzja jest reklamą książki – wspomina.

 

W II Rzeczypospolitej wyjaśnianiem środowiskowych zaszłości zajmował się Syndykat Dziennikarski. Spierano się o różne rzeczy, o plagiaty, zapożyczenia, nawet o sprawy obyczajowe.

 

Nie słychać, żeby w innych korporacjach, np. wśród lekarzy dochodziło do sporów sądowych, bo tam rozwiązywaniem zaszłości zajmują się izby lekarskie. – To, że dziennikarze nie rozwiązują konfliktów polubownie, tylko często na drodze sądowej, wynika z braku jednolitej reprezentacji zawodowej. Między lekarzami czy prawnikami też występują konflikty interesów, bywa też, że prowadzą oni ostrą działalność konkurencyjną. Potrafią jednak rozwiązywać swoje problemy w ramach własnej korporacji zawodowej, oczywiście poza incydentalnymi sprawami, z którymi idą do sądu. Natomiast w naszym środowisku panuje bardzo duży podział. Istniejące organizacje dziennikarskie zrzeszają osoby o podobnych zapatrywaniach i na ogół są skonfliktowane. I to także jest kolejnym polem do sporów, których nie można rozwiązać na forum wewnętrznym, ponieważ nie ma wspólnej reprezentacji – wskazuje dziennikarz i pisarz, obecnie wydawca w programie interwencyjnym „Telekurier” Krzysztof M. Kaźmierczak.

 

Wiceprzewodniczący SDP dziennikarz śledczy Witold Gadowski również wskazuje, że najlepszym rozwiązaniem byłby sąd koleżeński. – Jeżeli jest spór honorowy o obrazę czy pomówienie to można je rozwiązać wewnątrz środowiska dziennikarskiego, gdyby ono było silne i istniało. Natomiast pozywanie do sądu jest wyrazem bezsilności i zacietrzewienia – ocenia Gadowski. – Teoretycznie sprawa powinna być rozwiązana przez wniesienie jej przed sąd koleżeński któregoś ze stowarzyszeń dziennikarskich, najlepiej SDP, bo jest ono największym zrzeszeniem. Albo innego i wewnętrzne rozstrzygnięcie sporu. Sprawy honorowe należy rozwiązywać honorowo, sprawy środowiskowe w środowisku a sprawy kryminalne i karne przed sądem – podkreśla.

 

Większość sporów dziennikarskich w jego ocenie jest ambicjonalna. Nie mają nic wspólnego z merytoryką.

 

Chyba najsłynniejszym procesem w środowisku dziennikarskim był pozew Kamila Durczoka z  2015 r. przeciw dziennikarzom „Wprost” Sylwestrowi Latkowskiemu, Michałowi Majewskiemu, Oldze Wasilewskiej oraz Marcinowi Dzierżanowskiego za artykuły „Ukryta prawda” i „Nietykalny”. Zarzucono w nich Durczokowi mobbing i molestowanie podwładnych w redakcji „Faktów” TVN. Durczok na teksty odpowiedział procesem karnym oskarżając ich autorów z art. 212 Kodeksu karnego, który sankcjonuje zniesławienie.

 

Sąd pierwszej instancji uznał w lipcu 2019 r. dziennikarzy za winnych i skazał ich na grzywny i nawiązki. Na tym sprawa się nie zakończyła. Sąd Okręgowy w Warszawie podtrzymał ten wyrok. Następnie w marcu 2021 r. warszawski Sąd Apelacyjny w zmienił orzeczenie sądu pierwszej instancji. Uznał, że wydawcy i byli dziennikarze „Wprost” naruszyli dobra osobiste Durczoka i zobowiązał ich do przeproszenia za swoje stwierdzenia. Wyrok jest prawomocny.

 

Procesy z cyklu „dziennikarze kontra dziennikarze” dotykają głównie dziennikarzy śledczych. We wrześniu 2018 Piotr Nisztor z „Gazety Polskiej” i korespondent TVP w Niemczech Cezary Gmyz przegrali proces cywilny o ochronę dóbr osobistych z redaktorem Janem Pińskim. Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował, że mają przeprosić na Twitterze za tweety publikowane w 2016 r., w których sugerowali kontakty Pińskiego z dilerem narkotyków. Piński oprócz przeprosin domagał się 10 tysięcy złotych zadośćuczynienia, sąd nie przychylił się do tego żądania.

 

To nie jedyna sprawa, w której pozwany był Cezary Gmyz. Dziewięć lat temu proces wytoczył mu dziennikarz Leszek Szymowski. W 2012 r. Gmyz opublikował w „Rzeczpospolitej” artykuł zatytułowany „Próba zastraszenia w obronie nierzetelnej książki”. Stwierdził w nim, że próbowano go zastraszyć, aby nie pisał krytycznego artykułu o książce Szymowskiego „Agenci SB kontra Jan Paweł II”. Sąd Okręgowy w Warszawie w styczniu 2014 r. oddalił powództwo, ponieważ stwierdził, że Gmyz nie był autorem tekstu. W odpowiedzi Szymowski posłużył się dowodem w postaci zaświadczenia wydawcy „Rzeczpospolitej”. Dokument wskazywał, że tekst był napisany przez Gmyza. Sąd nie dopuścił dowodu. Ostatecznie, w 2016 r. Sąd Okręgowy wydał ponowny wyrok w tej sprawie. Nakazał Gmyzowi przeprosić Szymowskiego na łamach „Rzeczpospolitej” oraz zapłacić 32 tys. zł kosztów sądowych.

 

Tomasz Plaskota