…sed magis amica veritas – ŁUKASZ WARZECHA o relacjach dziennikarzy z politykami

Urodziny Roberta Mazurka (nie byłem) oraz prawdopodobne współdziałanie Krzysztofa Skórzyńskiego z Michałem Dworczykiem, ujawnione za sprawą wycieku mejlowego (jak się znów okazuje – wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi autentycznego) sprawiły, że odbiorcy mediów zaczęli znowu kwestionować uczciwość dziennikarzy, pytać o ich prywatne znajomości z politykami oraz ich zdolność do zadawania im trudnych pytań. Warto tu zatem kilka kwestii wyklarować.

 

Gdy idzie o głośną imprezę Roberta Mazurka – nie ma tu naprawdę powodu do darcia szat. Ba, nie jest nawet prawdą – jak niektórzy twierdzą – że to ostateczny dowód na odgrywanie przez polityków teatru przed publicznością, a bratanie się za kulisami. Po pierwsze – wzajemne tolerowanie się przez polityków w sytuacji towarzyskiej nie jest „brataniem się”, tylko szczęśliwym zachowaniem jeszcze resztek cywilizowanych zasad współistnienia. To nie znaczy, że między politykami PO a PiS w takich okolicznościach panuje jakaś serdeczność. To znaczy tyle, że są w stanie bawić się obok siebie – i nie ma w tym nic złego. Nikt chyba nie będzie się też dziwił, że wciąż ocierający się o siebie politycy również z przeciwnych obozów są ze sobą w dużej części na „ty”.

 

Po drugie – właściwie należałoby się cieszyć, że jest jeszcze miejsce, gdzie ci ludzie są w stanie spędzić obok siebie czas bez negatywnych emocji. Nawet jeśli sprzyja temu piwo i coś mocniejszego. Jeśli można im cokolwiek zarzucić, to to, na co wskazał „Fakt”: że w tym samym czasie w Sejmie informację o działaniach NIK przedstawiał prezes tej instytucji Marian Banaś i posłowie powinni po prostu być w pracy, a nie popijać trunki na urodzinach znajomego dziennikarza.

 

Najwięcej emocji wzbudza jednak kwestia znajomości dziennikarzy z politykami. Dotyczy to także Krzysztofa Skórzyńskiego i jego relacji z ministrem Dworczykiem. Uważam, że powinna tu działać jedna podstawowa zasada i póki jest przestrzegana, wszystko jest w porządku: amicus Plato sed magis amica veritas (Platon jest mi przyjacielem, lecz droższa jest mi od niego prawda).

 

Dziennikarze, szczególnie ci z dłuższym stażem, znają się z politykami często jeszcze z bardzo dawnych czasów, zanim politycy zostali politykami, a dziennikarze zrobili kariery. Mam sam kilka takich znajomości trwających od lat, a owi znajomi byli lub są na stanowiskach ministerialnych lub też na czele opozycji. Nie będę przecież dla jakichś dziwnych pozorów nagle mówił do tych ludzi na „pan” czy „pani”. Rzecz w tym, że nawet taka wieloletnia znajomość nie może być hamulcem dla krytyki danej osoby.

 

Testuję to we własnym przypadku i nie mam tu powodów do wstydu. Nie miałem wątpliwości, że muszę krytycznie odnosić się do Radosława Sikorskiego jako ministra spraw zagranicznych w rządzie PO, mimo że wcześniej napisaliśmy razem książkę. Nie miałem oporów przed krytykowaniem Witolda Waszczykowskiego, gdy zajmował to samo stanowisko. A znamy się chyba blisko 20 lat. Nie miałem też żadnych wątpliwości, że nie podobała mi się i nie podoba nadal linia, którą przyjęła Jadwiga Emilewicz, inna moja wieloletnia znajoma. Pisałem o tym i mówiłem wielokrotnie. Z drugiej strony jeśli takie osoby robią coś, co oceniałbym dobrze – trudno, żeby na siłę te działania negować.

 

Tu, gdy idzie o Roberta Mazurka, jestem niemal całkowicie spokojny. Znając go od lat, wiem, że może polityka zaprosić na swoje urodziny, żeby następnego dnia w trakcie wywiadu wdeptać go bezlitośnie w ziemię. Aczkolwiek pojawiały się i u mnie wątpliwości, kiedy na przykład Robert wyjątkowo łagodnie, by nie rzec – pieszczotliwie wręcz odnosił się do Łukasza Szumowskiego jeszcze jako ministra zdrowia. Nie dam głowy, czy względy osobiste nie grały tu roli, ale nie chcę tego tematu drążyć. Nie jest to w każdym razie u Roberta rys dominujący. Raczej przeciwnie.

 

Większy problem mam z Krzysztofem Skórzyńskim, ale bardzo jestem daleki od wyrażania łatwego potępienia. Po pierwsze dlatego, że znając Krzysztofa od dawna i obserwując jego pracę, nie mam żadnych wątpliwości, że to bardzo dobry i – chcę tak wciąż myśleć – uczciwy dziennikarz.

 

Po drugie – bo w tym układzie skłonny jestem raczej winić Dworczyka niż Skórzyńskiego. To Dworczyk powinien mieć dość przyzwoitości, żeby nie wciągać swojego kolegi w wątpliwe etycznie działania. Tak, Skórzyński powinien odmówić. Ale czasem bardzo trudno jest odmówić dobremu znajomemu. Dlatego właśnie ów znajomy nie powinien prosić.

 

Po trzecie – bo doskonale wiem, że granica między tym, co etyczne, a co nie, bywa płynna. Nieraz zdarzało mi się, że politycy w prywatnych rozmowach prosili mnie o ocenę swoich wystąpień, zachowań, decyzji. „Co pan o tym myśli?” albo „co o tym myślisz?” (jeśli znaliśmy się lepiej) – pytali. Jestem publicystą, nie widzę zatem powodu, dla którego nie miałbym przedstawiać swojej oceny, która potem albo nawet wcześniej i tak znalazła się w jakimś moim tekście czy wypowiedzi. Czy na prośbę polityka skonsultowałbym tekst jego wystąpienia na takiej zasadzie, jak robi to piarowiec? Nie. Czy odpowiedziałbym, gdyby polityk zapytał mnie w rozmowie: „Czy uważa pan, że powinienem to powiedzieć i co z tego może wyniknąć?”? Zapewne tak. Czy gdybym dostał do merytorycznej oceny jakąś koncepcję, projekt, plan z prośbą, abym ocenił go z punktu widzenia moich poglądów pod kątem zagrożeń i korzyści dla państwa i obywateli – ale nie pod kątem korzyści wizerunkowych – zgodziłbym się? To zależy, ale nie odpowiem a priori, że nigdy bym się tym nie zajął. Jako się rzekło – granica jest tutaj jednak dość płynna, a jeśli ktoś pozuje na arbitra etyki i stwierdza, że to jakiś zero-jedynkowy system, to znaczy, że nie ma pojęcia o realnym życiu.

 

Wielokrotnie pisałem już na portalu SDP o tym, że politycy spotykają się z dziennikarzami na offie, a podczas takich spotkań, czasem w gronie kilku osób, siłą rzeczy dochodzi do wymiany opinii. Na siłę można by uznać, że to też jest rodzaj doradzania politykowi. Niedorzecznością jest jednak żądać, aby tego typu spotkania się nie odbywały. Organizowali je i organizują politycy praktycznie spod wszystkich sztandarów.

 

Dzisiejsi krytycy Skórzyńskiego rekrutują się głównie ze strony opozycyjnej. Jasne jest, dlaczego – motywacja jest wyłącznie polityczna. Gdyby Skórzyński konsultował wystąpienia np. Rafała Trzaskowskiego, usłyszelibyśmy, że to „całkiem inna sytuacja”. Szczerze mówiąc, jestem gotów się założyć, że podobne – może nie identyczne, ale bliskie – sytuacje ma za sobą większość publicystów sympatyzujących z opozycją, ale też tych sympatyzujących z obozem władzy. Ci ostatni może nawet jeszcze więcej. Rozmywaniu granicy tego, co dopuszczalne, a co nie, sprzyja widzenie konfliktu politycznego w kategoriach walki bezwzględnego dobra z bezwzględnym złem. Skoro tak, to ważniejsze jest, żeby pomóc zwyciężyć „dobru” niż żeby dochowywać jakichś zasad etycznych. Oczywiście „dobro” jest po jednej lub drugiej stronie, w zależności od punktu siedzenia.

 

Liczę, że Krzysztof Skórzyński dostanie swoją drugą szansę i w wyniku politycznej nawalanki nie zostanie zmuszony do opuszczenia swojej stacji, z którą jest od lat związany. Jestem przekonany, że to byłaby dla niej strata. A wszystkim arbitrom dziennikarskiej moralności chciałbym powiedzieć, że życie jest naprawdę bogatsze niż sztywne zasady wymyślane za biurkiem.

 

Łukasz Warzecha