SERHIJ KULIDA: Dokumenty Hitlera (FRAGMENT)

Fot. Pixabay

Zagadka fałszywych pamiętników Führera do dziś nie została rozwiązana.

25 kwietnia 1983 roku kierownictwo zachodnioniemieckiego magazynu „Stern” zaprosiło na konferencję prasową setki reporterów i dziesiątki ekip filmowych ze wszystkich mniej lub bardziej znaczących światowych mediów obiecując zaprezentować sensacyjne znalezisko.Kiedy w końcu wpuszczono na salę niecierpliwych dziennikarzy, którzy przez jakiś czas tłoczyli się na ulicy, wszyscy zobaczyli wiszące na ścianach błyszczące kartki przedstawiające kolejny numer magazynu.Krwistoczerwone litery na okładce zapowiadały publikację ekskluzywnego materiału: „Odkryto pamiętniki Hitlera”…

I wtedy do swoich kolegów wyszedł elegancki 51-letni reporter „Sterna” Gerd Heidemann – w czarnym eleganckim garniturze, niebieskiej koszuli i niebieskim krawacie z czerwonymi prążkami.

Ledwo powstrzymując uśmiech wyższości, poprawiając od czasu do czasu okulary w modnej rogowej oprawę, pokazał kilka oprawionych w skórę notatników ozdobionych czerwonymi wstążkami i woskowymi pieczęciami. Na każdym z nich wytłoczono gotyckie inicjały „A.H.”, które miały potwierdzać nazwisko autora zapisków – Adolfa Hitlera.

Zabierając głos redaktor naczelny „Sterna”, Peter Koch, ze smutkiem zauważył, że w związku z publikacją tych nieznanych wcześniej dokumentów „wiele kart niemieckiej historii trzeba będzie napisać na nowo”.Redaktor magazynu „FAZ Harpprecht” nie krył podziwu dla znaleziska: „Jeden z młodszych kolegów powiedział mi, że na łamach tego pamiętnika po raz pierwszy spotkał człowieka Adolfa Hitlera.Czyli zupełnie normalnego Niemca, takiego jak my, jednego z nas.Moja reakcja była inna.Czytając pamiętniki, ogarnął mnie zimny zachwyt.Zrozumiałem, że mam przed sobą dokument o niesłychanym znaczeniu dla historii świata”.

Tę euforię ogólnego podziwu dla wyjątkowego znaleziska niemal zepsuł angielski historyk David Irving, który zadał kilka „niestosownych” pytań dotyczących pamiętników, jednak szybko został wyrzucony z sali.

Ale tydzień później odwieczny konkurent „Sterna”, magazyn „Spiegel”, również wyraził wątpliwości co do autentyczności publikacji, pytając: „Pamiętniki Hitlera – znalezisko czy podróbka?” Po tym wybuchł  sensacyjny skandal…

Gwiazda „Sterna

Ambitny dziewiętnastoletni Gerd Heidemann dołączył do coraz bardziej popularnego magazynu w 1951 roku i wkrótce dał się poznać jako energiczny fotoreporter, jednak skłonny w imię sensacji do pewnych mistyfikacji.

„Wtedy bardzo się staraliśmy” – nie bez ironii wspominał po latach żądny przygód dziennikarz.

– „Pamiętam, że w całych Niemczech przetoczyła się fala samobójstw dzieci. Nasz wydawca Henry Nannen polecił mi zdobyć zdjęcie powieszonego dziecka. No cóż, poprosiłam młodszego brata, żeby stanął na stołku i zarzuciłam mu pętlę na szyję. Potem to zdjęcie zostało opublikowane.”

Z biegiem lat autorytet Heidemanna w tygodniku wzrósł, mówiąc w przenośni, do międzynarodowych szczytów.

Zostaje korespondentem wojennym „Sterna”, dokumentującym wszystkie mniej lub bardziej znaczące konflikty na planecie. Jednak „silnym hobby” popularnego fotoreportera był „Czarny Kontynent”. Obiektyw jego canona spokojnie rejestrował krew i śmierć, zniszczenie i ludzką rozpacz w Angoli, Gwinei i Mozambiku. Za serię fotoreportaży z wojny w Kongo Heidemann został nawet odznaczony medalem Worldpress w 1965 roku.

W poszukiwaniu „gorących” materiałów fotoreporter trafił do ogarniętej wojną Ugandy. I miał niesamowite szczęście. Korzystając z zamieszania, jakie panowało podczas szturmu na rezydencję Idi Amina, Heidemann wkradając się do biura obalonego dyktatora, ukradł stamtąd część jego archiwum i wywiózł do Niemiec Zachodnich. Wraz z dokumentami sprytny reporter chwycił rzeczy osobiste schwytanego w pośpiechu władcy Ugandy, a nawet jego… majtki. Prawdopodobnie Niemiec zamierzał sprzedać tę bieliznę jakiemuś miłośnikowi egzotycznych rarytasów. Ale śmierdząca bielizna pod każdym względem nie interesowała kolekcjonerów.

Stopniowo, oprócz swojej głównej pracy, która przynosiła satysfakcję moralną i co najważniejsze materialną, Gerd Heidemann, został wciągnięty w nową pasję – kolekcjonowanie. Zdobywaniu ciekawych przedmiotów sprzyjały częste zagraniczne wyjazdy służbowe, poza tym pozwalały mu one odkrywać talent prawdziwego detektywa. I tak na przykład odnoszący sukcesy pracownik „Sterna” znalazł w Meksyku ślady tajemniczego pisarza B. Travena.A potem opublikował cykl materiałów śledczych w sprawie hitlerowskich zbrodniarzy, którzy uciekli z leżących w gruzach Niemiec i ukrywali się przed wymiarem sprawiedliwości w różnych częściach świata,głównie w Ameryce Łacińskiej.Polowanie na byłych nazistów przyczyniło się do rozwoju osobliwej choroby u Gerda Heidemanna – „swędzenia kolekcjonerskiego”.  Odtąd głównym tematem jego hobby były akcesoria należące do Hitlera. Zrodziło się to po tym, jak podczas pobytu w Los Angeles kupił (za jedyne 350 dolarów!) osobistą odznakę partyjną Adolfa Hitlera, a następnie, już w Niemczech, odsprzedał ją aż za 20 tys. dolarów.Jednocześnie spotykał się i nawiązywał przyjacielskie kontakty w gronie weteranów III Rzeszy.W 1973 roku Gerd Heidemann był już coraz bardziej zanurzony w historii narodowego socjalizmu. Sprzedał swój dom w Hamburgu, aby kupić dawny jacht hitlerowskiego dowódcy Luftwaffe Hermanna Göringa „Karina II”.Gwiazda „Sterna” tak wyjaśniła swój nieco lekkomyślny czyn: „Myślałam, że zarobię na tym dużo pieniędzy: kupię, odrestauruję i sprzedam za znacznie wyższą cenę.Byłem wtedy rozwiedziony.Dzięki Bogu nie musiałem pytać żony.Inaczej co by się do cholery stało.Kupiłem więc jacht i popłynąłem nim do Hamburga”.

Od tego momentu statek stał się czymś w rodzaju klubu jachtowego, w którym spotykali się dawni naziści.

Zrelaksowani, oddawali się wspomnieniom minionej wojny. Rozmazując łzy na zwiotczałych policzkach i wspominając potęgę ojczyzny, wykrzykiwali „Heil Hitler” i drżącymi rękami podnosząc kieliszki sznapsa, wznosili niekończące się toasty za „naszego Führera”.

(…)

„Cieszę się, że dałem się oszukać…”

Pod koniec1979 roku Gerd Heidemann poznał, podobnego sobie, konesera artefaktów III Rzeszy Fritza Steifela. Po krótkim czasie, a mianowicie 6 stycznia 1980 r., data ta została wyraźnie utrwalona w pamięci zawodowej dziennikarza, nowy kolega pokazał mu 100-stronicowy skórzany notes pamiętnika partyjnego NSDAP z wytłoczonymi inicjałami „A.H.” na okładce. Otwierając go, Gerd Heidemann odkrył, że strony były do ​​połowy zapisane – na przemian ołówkiem i tuszem – drżącym pismem, a wpisy datowano na styczeń  – czerwiec 1935 roku.

„W tym roku widziałem Ewę tylko dwa razy” – czytał zdumiony reporter „Sterna” i nagle do Heidemanna dotarło: trzymał w rękach pamiętniki samego Adolfa Hitlera! To prawdziwa sensacja! Jeśli upubliczni to znalezisko, jego nazwisko przejdzie do historii!.. Ledwo się opanowawszy, Heidemann przewrócił stronę i nadal zapoznawał się ze styczniowymi rewelacjami Führera: „W większości przypadków musiałem odmówić wypełnienia obowiązków publicznych, ponieważ praca całkowicie mnie wyczerpała. Cierpię na bezsenność i brak apetytu.” Następnie pojawiły się notatki Hitlera z lutego 1935 roku: „Biorę dużo leków. Göringa także dokonuje swojej nadludzkiej pracy tylko dzięki narkotykom…”

Mimowolnie siadając na pobliskim krześle, Heidemann miał zamiar kontynuować czytanie, ale ten fascynujący proces został nagle przerwany przez Steifela:

– Dość, Herr Heidemann… Myślę, że jest pan przekonany, że ma pan w rękach prawdziwy pamiętnik naszego Führera.

– Skąd to masz?

– zamiast odpowiedzieć, dziennikarz zapytał zaintrygowany.

– Widzisz, przyjacielu, mam znajomego w Stuttgarcie.

Nazywa się profesor Konrad Fischer…

– A co on robi?

– Heidemann przerwał swojemu rozmówcy.

– Jaki jesteś niecierpliwy – Fritz Steifel uśmiechnął się szeroko i robiąc teatralną pauzę, zwięźle powiedział: – Więc prawie nic.

Prowadzi sklep sprzedający artefakty III Rzeszy…

Jednak doświadczony pracownik „Sterna” w dalszym ciągu zadawał pytania:

– Czy twój… Jak on ma na imię… Konrad ma inne podobne zeszyty?.

– Tak – odpowiedział kolega.

– I nie tylko notatki Hitlera, ale także jeden, niepublikowany tom „Mein Kampf”…

Słysząc to, Heidemann stracił wrodzony spokój, który już ledwo trzymał się na cienkiej nitce nerwów: – Przedstaw mnie mu… Błagam, Herr Steifel…

– OK – zgodził się i nowo poznani przyjaciele pożegnali się.

Dziennikarz bez wahania pospieszył do redakcji „Sterna”. Doświadczony korespondent dosłownie wtargnął do biura tygodnika i natychmiast opowiedział o sensacyjnym materiale. Jednak historia nadmiernie podekscytowanego Heidemanna nie zrobiła na jego przełożonym wrażenia. Wtedy fotoreporter natychmiast zwrócił się o wsparcie do Manfreda Fischera, dyrektora zarządzającego firmy, która była właścicielem magazynu.

– Świetna historia, Gerd!

– zawołał Fisher, usłyszawszy o znalezisku. – Bierzemy ją! Tak czy inaczej, zdobądź te cholerne pamiętniki! Daję ci carte blanche!

Wkrótce Gerd Heidemann pędził już ekspresówką z Hamburga do Stuttgartu…

Ku jego zaskoczeniu Konrad Fischer okazał się niskim, łysym mężczyzną.

Zapraszając gościa do środka, profesor poczęstował dziennikarza doskonałą brazylijską kawą, która jak zdradził właściciel przytulnej rezydencji mrugając potajemnie do Heidemanna, była mu nieustannie „przysyłana przez przyjaciół z SS”. Kiedy dziennikarz rozkoszował się aromatycznym napojem, pan Fischer wstając energicznie z miejsca zaprosił kolegę kolekcjonera do swego najświętszego miejsca. Wchodząc do obszernego gabinetu profesora Gerd Heidemann zastał tam, wybaczcie bluźnierstwo, prawdziwy ikonostas z różnymi wizerunkami Hitlera – obrazami, fotografiami, figurkami… Na półkach znajdowały się liczne nazistowskie nagrody, dokumenty, sztylety SS, stalowe hełmy z runami SS. A w oknach wystawiono manekiny ubrane w mundury Gestapo, Wehrmachtu i Luftwaffe. Zadziwiony taką obfitością, Gerd Heidemann zapytał Konrada Fischera, czy ma jakieś „rzeczy” na sprzedaż? Zadowolony z siebie profesor zaproponował, żeby najpierw kupił… stanik Ewy Braun. Nieco zaskoczony taką propozycją dziennikarz „Sterna” postanowił nie odmawiać. I co?.. Ma już majtki Idi Amina… Wyjątkowa kolekcja nabiera kształtów. Kiedy Heidemann chwycił przynętę, Fischer dał mu partyturę opery, rzekomo skomponowanej przez Führera w młodości. Po tym, jak transakcja zakończyła się sukcesem, właściciel rezydencji wypchanej nazistowskimi „antykami” wpadł w szał i zaproponował dziennikarzowi, jak subtelnie żartował, dokonanie zakupu „za pomocą konta w Hamburgu”. I zdjął trochę akwareli ze ściany. „Były to górskie pejzaże namalowane rzekomo przez Hitlera” – wspominał po latach Gerd Heidemann. – „Ja też je kupiłem od Konrada. Mój szef w ‘Stern’ powiedział mi: ‘Panie Heidemann, proszę być spokojnym, kiedy opublikujemy dzienniki, cena wszystkiego, co wiąże się z Hitlerem, natychmiast wzrośnie. Kupuj wszystko, łącznie ze zdjęciami – używamy ich do ilustracji.’ No to kupiłem…”

Tymczasem zadowolony z udanej transakcji Konrad Fischer zaprosił gościa do przypieczętowania znajomości.

„Przy butelce dobrego wina Konrad powiedział mi, że ma nieznane pamiętniki Hitlera” – powiedział Gerd Heidemann. – „Przewożono je rzekomo pod koniec wojny samolotem zestrzelonym nad Saksonią, przeszły przez wiele rąk zanim dotarły do jego krewnych, którzy przemycili je z NRD do Niemiec Zachodnich”.

Zaintrygowany tym, co usłyszał, dziennikarz odłożył niedokończony kieliszek szwedzkiego absolutu: – Panie Konradzie, czy mógłby pan opowiedzieć więcej o tej historii?

Niski mężczyzna, uśmiechając się do niektórych swoich myśli, wstał gwałtownie i udał się do sąsiedniego pokoju, szczelnie zamykając za sobą drzwi.

Dziesięć minut później, podczas których gość zdążył wypalić dwa papierosy ze zmiętej paczki Marlboro, w progu pojawił się Fischer, trzymając w dłoni notatnik z wytłoczonymi inicjałami „A.H”. Na pozór była to dokładna kopia pamiętnika, który Fritz Steifel pokazał Heidemannowi zaledwie kilka dni temu. Profesor usiadł, otworzył notatnik i przeczytał: – „Borman chce, żebym dał mu wszystkie moje dokumenty. Zamierza je spakować i wysłać.”

– I co to znaczy?

– zapytał pracownik Sterna, wiercąc się na krześle.

– Bo, mój niecierpliwy przyjacielu, ten zapis został wykonany przez Führera pod koniec kwietnia 45…

– Chciałem…

Konrad Fischer nie pozwolił hamburskiemu gościowi kontynuować:

– Faktem jest, że do tego czasu upadek Rzeszy stał się oczywisty nawet dla Hitlera” – profesor westchnął smutno.

– I wtedy Bormann i Goebbels stanowczo doradzili Führerowi, aby przetransportował tajne dokumenty i swoje osobiste archiwum w bezpieczniejsze miejsce – w Alpy Bawarskie…

– Do willi w Berchtesgaden – dopowiedział Heidemann.

– To absolutna racja, mój przenikliwy przyjacielu – Fisher uśmiechnął się.

– Zatem, jeśli pan pozwoli, będę kontynuował… Hitler zgodził się i jeszcze tej samej nocy dwa Junkersy-352 skierowały się do Salzburga, w pobliżu którego znajdowała się wysokogórska willa Führera. Jednak, jak ze smutkiem doniósł Hitlerowi jego osobisty pilot, generał porucznik lotnictwa Hans Baur, samolot z osobistym archiwum Führera rozbił się w pobliżu Drezna…

– Skąd znasz takie szczegóły? – fotoreporter „Sterna” z niedowierzaniem przerwał opowieść Konrada Fischera.

– Sam Baur mówił o tym.

W 1955 roku Sowieci zwolnili go z obozu na Syberii i przekazali naszym władzom…

– A co z pamiętnikami Hitlera?

Jak trafiły w wasze ręce?..

– Och, to absolutnie niesamowita historia – sięgając do stołu i nalewając sobie kieliszek wódki, profesor ponownie się roześmiał.

– Część tajnego ładunku, w tym notatki Hitlera, odkrył na miejscu katastrofy miejscowy chłop. Po namyśle ukrył znalezisko na lepsze czasy. A gdy czas mijał, słysząc, że tu, w Republice Federalnej, relikty Wielkiej Rzeszy cieszą się niesamowitą popularnością, postanowił sprzedać swoje kosztowności.

– Ale jak te dokumenty dotarły do ​​ciebie?

– Mój brat, choć może to wydawać się dziwne, weteran ruchu narodowo-socjalistycznego, został oficerem armii wschodnioniemieckiej, potwierdzając tym samym swój stopień, który piastował w Wehrmachcie.

Przyszedł więc do niego ten sam chłop, który znalazł rozbite Junkersy… To bardzo proste…

Konrad Fischer ponownie sięgnął po butelkę.

Ale w głowie wścibskiego dziennikarza zaczęły pojawiać się myśli: „Jeśli pamiętniki Hitlera naprawdę istnieją, to jest nadzieja, że ​​na podstawie jego własnych, odręcznych notatek zrozumie sens jego działań.”

– A ile takich zeszytów istnieje? – przerwał swoje myśli Heidemann.

– O ile wiem, dwadzieścia siedem – odpowiedział Fischer po namyśle i jakby przez przypadek zapytał: – Co „Stern” zamierza je przejąć?

– Zgłoszę sytuację moim przełożonym – odpowiedział niejasno dziennikarz. – Niech oni zdecydują…