IPSOS jak co roku zbadał zaufanie do mediów. Sondaże przeprowadzono w 27 krajach (w Europie są to m.in. Belgia, Francja, Niemcy, Wielka Brytania czy Węgry, poza Europą – Kanada, USA, Malezja, Meksyk, Rosja, Peru czy Arabia Saudyjska). Wyniki dotyczące Polski są alarmujące.
Nie mamy tutaj do czynienia z raportem w stylu tych o wolności mediów, o których dwukrotnie w ostatnim czasie pisałem na portalu SDP. To nie jest badanie oparte w jakimkolwiek stopniu na subiektywnej ocenie wyselekcjonowanych ekspertów lub obserwatorów, od dawna współpracujących z daną organizacją i dość dowolnie dobierających sobie rozmówców lub dostrzegających tylko to, co chcą dostrzec. To klasyczne badanie opinii publicznej prowadzony w sieci, a następnie doważane w taki sposób, żeby próba była możliwie reprezentatywna dla całości społeczeństwa. Nie dotyczy to wszystkich badanych krajów, ale Polski – tak. Próba to prawie 20 tys. respondentów z 27 państw. Mówimy zatem o sondażu, który z dużym prawdopodobieństwem oddaje faktyczny stan zaufania do mediów.
Pytania podzielono w większości na dotyczące trzech źródeł informacji: gazet (w tym tygodników), radia i telewizji oraz internetu. Są też pytania dotyczące osób, które odbiorcy znają z sieci lub osobiście, ale te tutaj pomijam.
Bardzo wysoki jest u nas poziom nieufności wobec gazet. Ufa im 29 proc. badanych, nie ufa aż 65 proc. (sumuję tu odpowiedzi „bardzo” i „raczej” po obu stronach, reszta to odpowiedzi „nie wiem”). Gorzej jest tylko w Serbii. I to w sytuacji, gdy w instynktownym przekonaniu zapewne większości środowiska dziennikarskiego to właśnie prasa drukowana powinna być ostoją wiarygodności w porównaniu na przykład z Internetem. W końcu słowo pisane zostaje, można je najłatwiej zweryfikować. Średnia dla 27 państw wynosi odpowiednio 47 i 48 proc. Spora grupa respondentów wskazała też, że ich zaufanie do gazet zmalało w ciągu ostatnich pięciu lat: 43 proc. Wzrost zaufania wskazało jedynie 8 proc. Większość z mających wyrobione zdanie Polaków uważa, że gazety prezentują znaczną lub dużą liczbę fałszywek informacyjnych (fake news): 47 proc. wobec 41 będących przeciwnego zdania.
Niezwykle ważne jest pytanie o to, czy zdaniem badanych dane źródło informacji ma dobre intencje, przekazując wiadomości. Dla gazet ten wynik w przypadku Polski to ledwo 30 proc. Gorzej jest, co ciekawe, Na Węgrzech (24 proc.) i w Serbii (18 proc.).
Jeszcze gorzej jest w przypadku radia i telewizji (bez podziału na publiczne i prywatne). Zaufaniem darzy je tylko 27 proc. odbiorców, nie ufa 67 proc. O spadku zaufania w ciągu pięciu lat mówi 48 proc. badanych, o wzroście – 10 proc. O przewadze fałszywek jest przekonanych aż 53 proc. badanych wobec zaledwie 37 mających odmienne zdanie. W dobre intencje wierzy natomiast więcej Polaków niż w przypadku gazet – 33 proc.
Wiarygodniejszy od obu tradycyjnych źródeł okazuje się internet: 31 proc. zaufania wobec 62 proc. nieufności. Tu w ciągu pięciu lat zaufanie zmalało u 36 proc. respondentów, a wzrosło u 11 proc. Natomiast w przypadku internetu najwyższy spośród trzech źródeł informacji jest odsetek przekonanych, że mamy tam do czynienia ze znaczną liczbą fałszywek: 56 proc. wobec 33 proc. Wskazania na dobre intencje to 36 proc.
Internet wygrywa też w zestawieniu źródeł informacji, najlepiej „obsługujących” odbiorców. Na gazety wskazało w Polsce (odpowiedzi „bardzo” i „raczej”) 45 proc., na radio i telewizję – 47 proc., zaś na internet – 56 proc.
No i wreszcie to, co wydaje się w polskim kontekście być może najistotniejsze, bo najpełniej maluje problem: ocena publicznych mediów. Odpowiedzi na pytanie, czy polski publiczny nadawca zapewnia odbiorcom to, czego oczekują, twierdząco odpowiada 32 proc., przecząco – 31 proc., a 37 proc. nie ma zdania.
Zaskakująco wypada odpowiedź na pytanie, czy publiczni nadawcy są zbędni (obsolete). Polska wylądowała tu na drugim po Rosji miejscu z 45 proc. odpowiedzi twierdzących wobec 26 proc. przeczących i 29 bez opinii. Zdecydowana większość mających opinię uważa, że nadawca publiczny nie oferuje programu wysokiej jakości: to równo 50 proc. wobec 27 proc. będących odwrotnego zdania oraz 24 bez opinii. I wreszcie pytanie, w odpowiedzi na które Polska zdecydowanie się wybija: „Czy uważasz, że publiczny nadawca różni się od prywatnych?”. Zsumowane odpowiedzi „tak” i „raczej tak” dają w Polsce aż 68 proc. Odpowiedzi „nie” i „raczej nie” – ledwie 10 proc. Druga w kolejności jest Rosja, gdzie odpowiedź twierdząca to 59 proc. Dla porównania – w Wielkiej Brytanii to 38 proc., we Francji – 32 proc., w Niemczech – 52 proc. Średnia ze wszystkich badanych krajów to 47 proc. na „tak” i 15 proc. na „nie”.
Co to wszystko znaczy? W największym skrócie – tyle, że media notują w Polsce dramatyczny zjazd, gdy idzie o rolę, jaką sami sobie lubimy przypisywać – kontrolerów życia publicznego, szukających prawdy w imieniu odbiorców i pokazujących ją im. Olbrzymi poziom nieufności wobec wszystkich rodzajów mediów w Polsce powinien być sygnałem alarmowym. Sondaż IPSOS-u nie daje nam odpowiedzi na pytanie, dlaczego zaufanie jest tak niskie, ale można spróbować na nie odpowiedzieć.
Częściowo wskazywałem już na możliwe przyczyny w swoich tekstach na portalu SDP. Jako że ogromna część mediów bierze udział w politycznej – ba, czysto partyjnej grze, nazywając to obłudnie „tożsamością”, ich odbiorcy z obu stron sporu są szczęśliwi, że ich poglądy są potwierdzane, lecz zarazem zdają sobie sprawę, że to tylko gra w dwa ognie, spektakl i udawanie. Że tak naprawdę media, które lubią, tylko udają, że są mediami, a tak naprawdę są partyjnymi przybudówkami. Ponieważ pytania w sondażu dotyczą ogólnie zaufania do mediów danego typu, bez podziału, rzecz jasna, na media z punktu widzenia pytanego „słuszne” i „wraże”, można założyć, że odpowiedzi są wypadkową tego, czy dany respondent miał w danym momencie bardziej na myśli te „słuszne” – wtedy odpowiadał, że zaufanie ma – czy bardziej te wraże – wtedy odpowiadał, że zaufania nie ma. Ciekawy, choć chyba mało zaskakujący rezultat przyniosłoby badanie, w którym media oraz respondentów podzielono by według ich sympatii politycznych.
W badaniu IPSOS mamy tego namiastkę w pytaniach o to, czy publiczni nadawcy różnią się od prywatnych oraz o to, czy publiczny nadawca jest zbędny. Przytłaczająca większość odpowiedzi „tak” w pierwszym przypadku zawiera zapewne i tych, którzy pytani o szczegółową ocenę powiedzieliby, że owszem, różnią się, bo pokazują szczerą, propolską prawdę, a nie kłamstwa, jak prywatna „szczujnia”; i tych, którzy oceniają, że media publiczne to odrażająca propaganda za publiczne pieniądze, inaczej niż rzetelne i uczciwe media prywatne. Obie grupy łączy paradoksalnie przekonanie o różnicy między mediami prywatnymi a publicznymi. Te niemal 70 proc. jest miarą polskiej polaryzacji w ogóle, a także polaryzacji konkretnie w mediach.
Z kolei aż 45 proc. twierdzących, że publiczni nadawcy są zbędni, wobec 26 proc. będących odwrotnego zdania, nie daje się w pełni wytłumaczyć nawet podziałem politycznym. Można by przecież założyć, że niezbędności mediów publicznych będą bronić zwolennicy PiS, a o ich zbędności będą przekonani przeciwnicy partii rządzącej. Tymczasem widać, że liczba broniących mediów publicznych jest wyraźnie mniejsza niż elektorat PiS, a liczba uważających, że mogłoby ich nie być – wyraźnie wyższa niż elektorat twardej opozycji. Wytłumaczenia można szukać jedynie w tym, jak Polacy o różnych sympatiach partyjnych oceniają jakość publicznych mediów.
Można zatem powtórzyć pytanie, które wielokrotnie tutaj już stawiałem: co jeszcze musi się stać z polskimi mediami, jakiego dna lub jak głęboko pod dno muszą sięgnąć w swojej dyspozycyjności, jak mocno muszą podbijać bębenek tym, którzy trzymają rękę na kasie, państwowej lub prywatnej, żebyśmy zauważyli, że podcinamy gałąź, na której sami siedzimy? I od razu mogę sobie odpowiedzieć: nie ma chyba takiej granicy. Mimo jasnych i niebudzących wątpliwości syndromów głębokiego kryzysu, wynikającego z aliansu mediów z polityką, nie widać woli, aby o tym problemie choćby porozmawiać. A już zwłaszcza porozmawiać inaczej niż zgodnie ze z góry przyjętymi rolami w politycznej kłótni.
Łukasz Warzecha