Syndrom oblężonej twierdzy – ks. ARTUR STOPKA o komunikacji w Kościele

Problem komunikacji w Kościele katolickim w Polsce potrzebuje pilnych i dobrych rozwiązań. Najpierw jednak musi zostać szeroko uświadomiony i zrozumiany.

 

Niektórzy eksperci i publicyści już od dłuższego czasu przebąkiwali, że Kościół katolicki w Polsce ma problemy w sferze komunikacyjnej. Wskazywali, że w pewnych kwestiach jego przekaz jest niespójny, a brak wewnętrznego dialogu powoduje dezorientację i narastające podziały wśród wiernych. Sugerowali i przewidywali, że na dłuższą metę zaowocuje to poważnym uszczerbkiem wizerunku Kościoła jako instytucji oraz przyniesie szkody wspólnocie. Nie były to jednak głosy na tyle silne, aby zaowocować jakimiś konkretnymi działaniami. Dominowało przekonanie, że pozycja Kościoła w Polsce jest wystarczająco mocna, a aktywność w sferze komunikacyjnej na tyle sprawna i sprawdzona, że nie są potrzebne jakieś znaczące zmiany. Triumf święciła zasada: „Po co ruszać coś, co jakoś funkcjonuje?”.

 

Własna agenda

 

Zarówno w komunikacji „ze światem zewnętrznym”, jak i wewnątrz Kościoła, wobec pojawiających się problemów stosowano więc niemal wyłącznie specyficzny rodzaj komunikacji reaktywnej, który – jak się okazało – skutkował utwierdzaniem zarówno wśród licznych duchownych różnego szczebla, a także sporej części wiernych świeckich, syndromu oblężonej twierdzy. Kościół w Polsce nie podjął próby wprowadzenia do społecznej debaty własnej agendy tematów. Nie bez powodu w maju br. w wywiadzie dla „Do Rzeczy” Tomasz Terlikowski mówił: „Polski katolicyzm potrzebuje silnego zaplecza intelektualnego. Tak, żeby to on wyznaczał agendę, a nie był odpowiedzią na agendę wyznaczaną przez przeciwników Kościoła. Zamiast się wdawać w kolejne wojenki, należy wreszcie pewne tematy zacząć dyktować”. Znany publicysta przyznał, że do tego faktycznie konieczne są media i silne instytucje. Zwrócił też uwagę, że w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Kościołowi w jednej kwestii udało się odnieść sukces właśnie dzięki temu, że to on wyznaczył temat. Chodzi o prawną ochronę życia ludzkiego. Jednak łatwo zauważyć, że od tamtych czasów Kościół w naszym kraju znajduje się głównie w komunikacyjnej defensywie, a gdy próbuje przejąć inicjatywę (jak np. w sprawie korytarzy humanitarnych dla imigrantów), ponosi spektakularną klęskę.

 

Zgodnie z przysłowiem „Na pochyłe drzewo każda koza skacze”, słabość komunikacyjną Kościoła w Polsce zaczęto na różne sposoby wykorzystywać. Można powiedzieć, że w ostatnich kilkunastu miesiącach nastąpiło apogeum tego rodzaju zjawisk.

 

Punkt kulminacyjny i test

 

Pod pewnymi względami punktem kulminacyjnym okazał się film fabularny Wojciecha Smarzowskiego „Kler”. Reżyser kojarzony z ostrymi i bezkompromisowymi portretami różnych grup polskiego społeczeństwa, stworzył nie tylko sugestywny obraz duchowieństwa katolickiego. Przy okazji upowszechnił i utrwalił wiele schematów myślowych dotyczących Kościoła, jego funkcjonowania i miejsca w aktualnej rzeczywistości naszego kraju. Wielomilionowa widownia dzieła Smarzowskiego (dla niektórych będąca zaskoczeniem) pokazała, że istnieje w Polsce spore zapotrzebowanie na pewien sposób mówienia o Kościele i pokazywania go, zwłaszcza w wymiarze instytucjonalnym. Z drugiej strony ujawnił kompletną bezradność komunikacyjną Kościoła wobec tego typu przekazu o nim samym. Nie pojawiły się nawet próby potraktowania cieszącego się ogromną oglądalnością filmu jako okazji do podjęcia szerokiej debaty o Kościele w naszej Ojczyźnie, o jego aktualnej sytuacji, o tym, jaką rolę odgrywa, a jakie są wobec niego oczekiwania.

 

Jak można było przewidzieć, faktycznym testem możliwości komunikacyjnych Kościoła w Polsce stała się sprawa nadużyć seksualnych duchownych wobec nieletnich. Okazały się one znikome. W rezultacie doszło do kilku bardzo bolesnych wpadek. Co najmniej dwie z nich jeszcze długo będą stanowiły poważne obciążenie dla wszelkich wysiłków komunikacyjnych Kościoła na tym polu. Pierwsza to wypowiedź abp. Józefa Michalika z roku 2013 o „lgnących dzieciach”. Druga to konferencja prasowa z marca br., podczas której prezentowane były i komentowane przez wysokich przedstawicieli Konferencji Episkopatu Polski wyniki kwerendy diecezjalnej w kwestii nadużyć księży. Zarówno pierwsza, jak i druga są dowodem zupełnego braku nie tylko strategii komunikacyjnej w Kościele w Polsce, ale nawet doraźnych rozwiązań umożliwiających zbudowanie skutecznego przekazu w jednej, konkretnej, bardzo istotnej sprawie.

 

Zaledwie dni

 

Na takim tle pojawił się w maju film braci Tomasza i Marka SekielskichTylko nie mów nikomu”. Sprawnie zrealizowana produkcja umieszczona w bezpłatnym dostępie w Internecie szybko uzyskała dziesiątki milionów odsłon. Okazała się odporna na próby zignorowania jej przez niektórych przedstawicieli episkopatu, których skrajnym przykładem jest przede wszystkim brak wypowiedzi choćby jednego biskupa przed kamerą. Co więcej, wywołała refleksję nad kwestiami komunikacyjnymi w Kościele w Polsce. Jej praktycznym skutkiem okazało się przede wszystkim „Słowo biskupów do wiernych” zatytułowane „Wrażliwość i odpowiedzialność”. Dokument taki miał się pojawić już wiele miesięcy wcześniej, jednak wciąż jego przyjęcie przez episkopat okazywało się niemożliwe. Po filmie Sekielskich redagowanie listu zostało sfinalizowane wciągu zaledwie dni.

 

W pewnym sensie efektem filmu „Tylko nie mów nikomu” jest też przebieg konferencji prasowej w związku z wizytą w Polsce abp. Charles Scicluny, będącego w Kościele powszechnym „twarzą” walki z nadużyciami seksualnymi duchownych wobec nieletnich. Spotkanie z dziennikarzami poprowadził tym razem nie rzecznik KEP, lecz koordynator medialny Centrum Ochrony Dziecka ks. Piotr Studnicki. Po udostępnieniu filmu mówił on m. in. „Chcemy w systemie usprawnić komunikację Kościoła, postawić nacisk na lepszy przepływ informacji. Film braci Sekielskich pokazał, że często ksiądz jest usunięty z kapłaństwa, a podaje się za kapłana. Nieraz brakuje płynnej komunikacji z wiernymi”.

 

Rachunek sumienia

 

Kwestie komunikacji poruszył również w czerwcowym wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej o. Adam Żak, stojący na czele COD. Zwrócił uwagę, że potrzebna jest równowaga, żeby nie rozwiązywać kryzysu tylko na sposób komunikacyjny, lecz realnie, tak, „żeby komunikacja miała co zakomunikować”. Dodał, że sprawa komunikacji, to jedna z wielkich bolączek ostatnich lat, mówiąc zarówno o komunikacji ze społeczeństwem, jak i o tej z wiernymi. „Swoją drogą, media katolickie też powinny zrobić sobie rachunek sumienia, bo oportunistycznym sposobem działania przyczyniały się do tego, że dziś wierni stoją pod rynną, już nawet nie pod deszczem. Ale komunikacja nie ma stwarzać faktów, tylko o nich informować” – zauważył.

 

O tym, że zaczyna się zrozumienie dla znaczenia komunikacji w Kościele świadczyć też może obecność znanej dziennikarki Pauliny Guzik na szkoleniu dla diecezjalnych i zakonnych delegatów ds. ochrony dzieci i młodzieży we Wrocławiu.

 

Wciąż jednak mamy do czynienia z działaniami incydentalnymi, związanymi tylko z jedną trudną kwestią, z jaką musi się mierzyć Kościół w Polsce i raczej z symptomami, że problem komunikacji wreszcie dociera do świadomości przynajmniej niektórych. Dają one mimo wszystko nadzieję na strategiczne i systemowe rozwiązania w przyszłości. Pytanie – w jak odległej przyszłości.

 

Ks. Artur Stopka