SŁAWOMIR JASTRZĘBOWSKI: Rusza proces, dziennikarz z „Polityki” rozstany* albo przypadkowy przypadek

Jastrzębowski: Pamiętam dziennikarzy śledczych, których redakcje się pozbywały fot. archiwum HB

Niesamowita koincydencja. Kto by pomyślał, kto by się spodziewał? Niemniej jest to tylko koincydencja i o tym pamiętać trzeba. Skąd wiemy, że to wyłącznie zbieg okoliczności? Przecież nam powiedziano! Nikt nie mijałby się z prawdą, bo i po co?

Pressserwis donosi, że w najbliższy piątek rusza proces, w którym pozwani zostali tygodnik „Polityka” i jego dziennikarz Grzegorz Rzeczkowski. „Rosyjska firma paliwowa KTK uważa, że naruszono jej dobra w tekstach o jej biznesowych relacjach z Markiem Falentą.” – czytamy. Delikatnie sprostujmy albo uściślijmy: w zasadzie były dziennikarz „Polityki” Grzegorz Rzeczkowski, bo redakcja akurat teraz, właśnie tak wypadło, postanowiła się z dziennikarzem rozstać. Niesamowita koincydencja.

– Sprawa jest bezprecedensowa, ponieważ mnie i „Politykę” pozywa firma należąca do kremlowskiego oligarchy, przyjaciela białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki – powiedział  Presserwisowi sam Rzeczkowski, który jest dziennikarzem śledczym, a z takimi tylko kłopoty. Oczywiście to sól dziennikarstwa, ale to sól kłopotliwa, ciągle procesy, a to kosztuje. Tak tylko to piszę, ale to nie ma oczywiście nic wspólnego z tym, że redakcja się rozstaje z Rzeczkowskim. A firma KTK należy do bardzo bogatego Ruskiego (przepraszam, Rosjanina oczywiście) Michaiła Gutsieriewa i ma spółkę córkę w Polsce, ale pod nazwą KTK.

Międzynarodowa organizacja dziennikarska MFRR z troską popatrzyła na los dziennikarza, którego „Polityka” się pozbywa, sugerując nawet, że to może być powiązane właśnie z procesami, które po tekstach śledczych niestety nierzadko mają miejsce. Niemniej szefostwo „Polityki” zaprzeczyło tym podłym sugestiom i podało powód, dla którego z Rzeczkowskim się rozstają. A przepraszam, tutaj akurat wkradła się z mojej strony drobna nieścisłość o charakterze grubym (znaczy skłamałem podle), a mianowicie jednak redakcja nie podała powodu, bo nie musiała. Niemniej na pewno jakiś powód musi być, ale przecież nie procesy, bo jakby procesy, to by przecież redakcja powiedziała.

Sytuacja redaktora, któremu zakomunikowano, że za porozumieniem stron nie jest jakoś tam najlepsza. Oczywiście „Polityka” deklaruje, że pełną obsługę prawną w związku z procesami, w których pozwany jest prawie już były redaktor bierze na siebie i ja w to wierzę. Nie wiem czy dobrze robię, bo pamiętam dziennikarzy śledczych, których redakcję się pozbywały i niby, że też gwarantowały, że będą ponosić koszty, a potem różnie.

Na przykład taki redaktor Cezary Gmyz mógłby na ten temat coś powiedzieć, gdyby chciał, bo ma dużą wiedzę i duże doświadczenie między innymi w tym, że wielu rzeczy doświadczył w tym nie zawsze przyjemnych od redakcji pewnej, która okazała się dalece niepewna. Ale to inna redakcja. Tak mi się tylko zasocjowało.

Niemniej, proszę Państwa nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał, że ja tu głupiuteńko cwaniakuję, i że piszę sobie, że niby nie sugeruję, a podprogowo sugeruję. Otóż zaprzeczam, Wysoki Sądzie, nic nie sugeruję. Tekst ten powstał wyłącznie, żeby zniechęcić ewentualnych kandydatów na dziennikarzy, bo los ich niepewny, oj niepewny i napisać, że jest zapotrzebowanie na kierowców Ubera. Serdecznie Państwa pozdrawiam.

*Wiem, że nie ma takiego słowa jak „rozstany”, natomiast chyba jednak jest, bo jest przecież w tytule.