Członkowie Klubu Publicystyki Kulturalnej i Klubu AKAPIT, dzięki hojności zarządu głównego SDP, który opłacił autokar, mogli 8 maja br. zwiedzić Muzeum Romantyzmu w Opinogórze i Zamek Książąt Mazowieckich w Ciechanowie, a także wysłuchać prelekcji przewodniczącej KPK, dr Teresy Kaczorowskiej, wygłoszonej w Powiatowym Centrum Kultury i Sztuki im. Marii Konopnickiej w Ciechanowie, na temat Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, zwanego chrześcijańskim Horacym, albo Horacym sarmackim (Horacius sarmaticus). Prelegentka mówiła także o organizowanym z jej inicjatywy, przez regionalny Związek Literatów Polskich, festiwalu, poświęconym „poecie polskiego baroku”. W tym wyjazdowym „posiedzeniu” obu klubów wzięło udział blisko 30 osób.
W powyższym suchym komunikacie zawiera się bardzo bogata treść, o której trzeba parę słów powiedzieć. Zwiedzaliśmy placówkę muzealną, która składa się z kilku obiektów, wypełnionych ogromną liczbą najrozmaitszych dzieł sztuki – obrazów, rzeźb, płaskorzeźb, a także rzemiosła artystycznego – mebli i instrumentów z epoki, z których każdy wydaje się dziś – w erze tandety i imitacji – dziełem sztuki.
Głównymi obiektami Muzeum w Opinogórze są jak wiadomo – pałac z wieżą, zwany niekiedy „zameczkiem”, Dwór, Oficyna i Kościół pw. św. Zygmunta, ufundowany w 1822 roku przez Wincentego Krasińskiego, ojca Zygmunta, poety, zwanego tradycyjnie trzecim polskim wieszczem. W pałacu, naznaczonym niejako wspomnieniami z życia poety, w którym oglądaliśmy też ulubiony jego salonik, ten którego okno kazał częściowo zamurować chroniąc się w ten sposób przed światłem szkodzącym jego chorym oczom (cierpiał m.in. na chroniczne zapalenie spojówek), znajdują się obrazy odnoszące się do życia poety i jego rodziny. A więc są to m.in. portrety Zygmunta, dzieła przedstawiające jego żonę, Elizę z Branickich Krasińską, także w otoczeniu dzieci (Krasińscy mieli ich czworo) i innych dalszych członków rodziny, jedyny portret Delfiny Potockiej, ukochanej poety (której uroda, jak sądzę, nie porwałaby chyba dzisiejszych mężczyzn), a także obrazy namalowane przez Elizę Krasińską, osobę wszechstronnie utalentowaną, lecz pozostającą nieco w cieniu poety (który miłość żony i jej dobroć docenił dopiero w ostatniej fazie swego niedługiego życia). W pałacu jest też osobliwość – drzewo genealogiczne Krasińskich, utworzone na specjalnego rodzaju tkaninie, techniką, którą trudno określić, choć zapewne jest to jakiś rodzaj haftu.
Feeria obrazów i rzeźb, o wiele bogatsza niż w „zameczku”, znajduje się we Dworze i w Oficynie. Znajdujemy tu obrazy Gierymskich, Kossaków, Kotsisa i wielu innych mniej znanych artystów z XIX i XX wieku. We Dworze – rzecz zaskakująca – znajduje się też obraz … Józefa Ignacego Kraszewskiego, pt. Z ruin Pompei , całkiem udatny, nie wyróżniający się in minus wśród dzieł tej plejady bardziej lub mniej znanych malarzy. Zwraca uwagę kilka rzeźb i obrazów przedstawiających Napoleona I, a także Adama Mickiewicza, z różnych okresów jego życia. Jest też portret cara Aleksandra I, któremu (jak również jego następcy, Mikołajowi, zwanemu przez Polaków „Pałkinem”) ojciec Zygmunta, gen. Wincenty Krasiński pozostał wierny do końca życia, zaprzeczając w ten sposób ideałom swojej młodości. Są też bardzo interesujące płaskorzeźby, ilustrujące sceny z poematu Przedświt oraz z Irydiona. Te znajdują się w podziemiu Dworu, gdzie są też krypty grobowe rodu Krasińskich. Odrębnego omówienia wymagałyby sale poświęcone stuleciu odzyskania przez Polskę niepodległości, których w tak krótkim czasie nie udało nam się szczegółowo obejrzeć.
Ogólne wrażenie z owych kilku godzin spędzonych w tak bogatym muzeum, mimo tradycyjności ekspozycji, jest takie, że kultura i sztuka, a także elementy cywilizacyjne okresu romantyzmu w Polsce – przecież zniewolonej przez carat – mają wciąż swoją moc i czar, które nie przestają działać na nas do dzisiejszego dnia.
Zamek Książąt Mazowieckich w Ciechanowie to rozległa i potężna ceglana budowla z XIV wieku (poprzednio był tu zapewne zamek drewniany), na przestrzeni – jak oceniam – ok. 2 – 3 tysięcy metrów kwadratowych, z dwiema wieżami, obronną i więzienną, zawierającymi wiele ciekawych i różnorodnych ekspozycji. Podziwiałem kolegów i zwłaszcza koleżanki z naszych klubów, szczególnie te najstarsze, z jaką ciekawością i nawet determinacją pięły się po wąskich ceglanych schodach na sam szczyt obu wież, by nie pominąć żadnego z eksponowanych tam obiektów, map, rysunków, postaci Bolków i Mieszków (do złudzenia przypominających żywych ludzi, mimo strojów z epoki i oczywistej nieruchomości), ani żadnej z historii opowiadanych barwnie przez świetnego przewodnika (pani przewodniczka z Muzeum Romantyzmu zasługuje na podobne uznanie). Niewątpliwie – także dzięki wspomnianym przewodnikom – wszyscy mogliśmy dotknąć historii, w jej różnych wymiarach i odmianach.
Inną historię opowiedziała nam ciekawie przewodnicząca naszego klubu, chodzi o biografię i znaczenie – poprzez twórczość poetycką – poety polskiego baroku, Macieja Sarbiewskiego z Sarbiewa (które opuścił w wieku 12 lat), który podczas swego niezbyt długiego życia (1595-1640) (taki już los naszych niemal wszystkich najwybitniejszych poetów, że – z wyjątkiem Mickiewicza – nie dożywali pięćdziesiątki) poprzez swą twórczość poetycką uprawianą w języku łacińskim osiągnął sławę europejską, o czym współcześni Polacy w ogóle nie mają pojęcia. Sławę większą niż osiągnął ojciec poezji polskiej, Jan Kochanowski czy nasze „Wielkoludy” romantyzmu – Mickiewicz, Słowacki i Krasiński razem wzięci.
Niestety, poezja Sarbiewskiego, głównie liryczno-religijna, nie miała szczęścia do przekładów (podobnie jak przez długie lata poezja rzymskiego Horacego) i ten stan rzeczy trwa do dzisiejszego dnia. Twórcy festiwalu Sarbiewskiego (organizowanego już 15 lat) zmierzają do utworzenia Sarbinum, swego rodzaju ośrodka poświęconego twórczości poety, gdzie skupiliby się zarówno łacinnicy, jak i poeci, i gdzie można by dążyć do dokonania doskonałych przekładów jego poezji i bardziej ją spopularyzować. Mimo różnych prób późniejszych, aktualne i wciąż eksploatowane są przekłady Syrokomli, któremu zawdzięczamy tak wiele, jeśli idzie o recepcję twórczości Sarbiewskiego.
A teraz pro domo sua. Nie mając innych możliwości, w drodze powrotnej w autobusie (zmikrofonizowanym) postanowiłem podzielić się z koleżankami i kolegami moim drobnym „odkryciem”, mającym związek z Opinogórą, a szczególnie z owym ulubionym salonikiem Zygmunta Krasińskiego, w którym dopiero co byliśmy. Otóż jest nim opowiadanie polskiego prozaika współczesnego, Włodzimierza Kowalewskiego, pt. Światło i lęk, którego akcja dzieje się nie gdzie indziej właśnie, lecz w owym saloniku, gdzie poeta, oszalały z bólu (a także z tęsknoty do Delfiny), każe właśnie zamurowywać coraz wyżej okno, by ochronić się przed światłem, którego nienawidzi i które kocha jednocześnie (bo jakże nie kochać światła?!). Opowiadanie ma bardzo dramatyczny przedbieg, jest świetnie napisane (jak wszystka proza Kowalewskiego) i ma wymowę symboliczną. Mam nadzieję, że ta koincydencja spodobała się memu audytorium.
Jerzy Biernacki, wiceprzewodniczący KPK