STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Czy Skra coś roznieci?

Dostrzeżono zrujnowane, chyba najwspanialsze miejsce w Warszawie na sportowy stadion, który zresztą już tu był i został zmarnowany. Zmarnowały to władze, bo zajmowały się łupieniem miasta i przejmowaniem kamienic wyrzucając ludzi na bruk.

Teraz „odkryto” wreszcie „Skrę”. O marnotrawstwie krzyczano głośno zbiorowo i indywidualnie – np. nasza miotaczka młotem, wielka mistrzyni, która nawet opuściła załamana Warszawę. Ględzenie o „Skrze” trwało lata i nic się nie działo. Urzędnicy wszelkiego szczebla łączą się osmotycznie lepiej nawet niż „proletariusze wszystkich krajów…”.

Pasożyty mnożą się przez pączkowanie. Zgodnie z prawem Parkinsona, czym jest ich więcej tym szybciej przybywa roboty. Informatyzacja, komputery miały zmniejszyć tłumy darmozjadów. A stało się wręcz przeciwnie. Doszli reperatorzy tychże komputerów, szkoleniowcy. Tak czy siak w praktyce, bo takie są ponoć wymogi formalne, to, co komputerowo musi być również na papierze. Wprawdzie lasów mamy dużo, drzewa jednak płaczą, ludzie sobaczą, a stosy papierzysk piętrzą się jak piramidy w Egipcie.

W pandemii wymyślono pracę zdalną. Matki zostały w domach, co poprawiło los dzieci. Teraz jednak wróciły do szklanych biur.

Gdy do wymordowanej stolicy napłynęła wiejska społeczność nie troszczono się o drzewa i wszędzie, gdzie tylko można było rozpoczęło się wylewanie betonu. Woda deszczowa spływała z trudem, ale tępiciele zieleni cieszyli się. Było miejsko. Potem jeszcze – ostatnio – prywatni producenci dość lipnej kostki brukowej załatwili kostkowanie chodników. Aktor Łukaszewicz w desperackim geście przywiązał się do zabytkowego drzewa, ale i tak je wycięto. Urząd ma zawsze rację. Siła i bezrozumność często wygrywają.

Obecnie prezydent Warszawy chce wykorzystać liberalny tron. I stąd zapewne odkrycie zniszczonej „Skry”. Oczywiście my wszyscy na czele z Panią Anitą Włodarczyk ucieszymy się, choć boję się, że mistrzyni będzie już sędziwą babcią, kiedy obiecanki zostaną zrealizowane. Ci co dożyją – zobaczą. Osobiście przysposabiam się już do przejścia na drugą stronę w czym wydatnie pomagają mi „przyjaciele”.

A niech tam! Jest jak jest. Mędrcy mówią, że w życiu jest zawsze gorzej i gorzej. Kolorowo to już było i od tego są wspomnienia.

Człowiek jest coraz słabszy, ale dzięki doświadczeniu widzi lepiej. Parady kłamców są podobne. Co kilka lat odradzają się rzesze obiecywaczy, a lud po prostu zawsze ma nadzieję.

W tradycji ludów wschodu szanuje się przynajmniej mądrych starców. U nas biedny lud wykorzystuje się np. w telewizyjnych sondach ulicznych. Reporter z sitkiem nagabuje ludzi na spacerze. Wypowiedzi tych, którzy narzekają wyrzuca się do kosza. Sprytniejsi więc chwalą bezkrytycznie i wtedy na moment pojawiają się w „Wiadomościach”.

A może lepiej, aby w TVP w końcu pojawił się film dokumentalny o Annie Walentynowicz. Jerzy Zalewski przygotowywał go przez 10 lat. Dobrze, że Tomasz Sakiewicz emitował film w „Republice”. Źle, że nie zrobił tego Jacek Kurski dla milionowej widowni Telewizji Polskiej.

Przez 57 lat robiłem co mogłem, biegałem, podróżowałem, jeździłem, latałem, pisałem i robiłem filmy dokumentalne. Nawet podwodne i jako korespondent wojenny. Było ciekawie. Ale teraz sobie myślę, a nawet żałuję, że nie zostałem marynarzem. Mógłbym przepłynąć na statkach handlowych przewożąc pożyteczne miliony ton towarów na pięknych polskich statkach, których już nie ma, bo w ostatnim ćwierćwieczu zniszczono handlową flotę. Do tego szkolnictwo morskie to teraz wprawdzie „akademie”, ale z klasami turystycznymi i krawieckimi.

Czy to się jeszcze da odbudować? Może przynajmniej „Skrę”. Może! „Morze nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec”. Daj Boże, że ze Szwecją i Finlandią. Oczywiście jeżeli turecki jaśnie Pan się zgodzi.

Zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda. Choćby w rękawiczkach.