STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Dlaczego warszawiacy nie lubią Paderewskiego?

Fot./ collage: archiwum/ A. Koczergo/ hb/ re/ e

Zacznijmy od pytania – zdziwienia: dlaczego IGNACY JAN PADEREWSKI nie ma w Warszawie porządnej ulicy swego imienia? Jeden z trzech ojców naszej niepodległości 1918 roku, wielki patriota, światowej sławy pianista siedzi sobie wprawdzie na fotelu w parku przy Alejach Ujazdowskich, miał statek pełnomorski swojego imienia. Jest obecny w wielu miastach na tabliczkach ulicznych – tylko nie w stolicy. Czy to niedopatrzenie czy karygodne zaniedbanie.

 W 1924 roku, gdy opuszczał Polskę, Poznań pożegnał go godnie, wielką fetą i ze wzruszeniem. A Warszawa, do której z Poznania pojechał jeszcze przed wyjazdem z Polski w ogóle prawie nie zadała sobie trudu by uhonorować wielkiego Polaka. Owszem, kurtuazyjnie ale skromnie przyjął Go prezydent Wojciechowski. Ale elity warszawskie nie dostrzegły, ze Paderewski opuszcza Polskę. Czym się naraził?

Kupił przecież najwspanialszy warszawski hotel przy Krakowskim Przedmieściu – Bristol. Oczywiście koncertował. Przychodziły tłumy. Kochały się w pianiście kobiety a jego wspaniałą czupryna to był jedyny w swoim rodzaju znak rozpoznawczy. No właśnie, ale co było potem? Potem były różne klęski związane z Paderewskim.

Zacznijmy od ostatnich. Otóż niedawno, kilka lat temu zlikwidowano bardzo ważne choć nieduże Muzeum Ignacego Jana Paderewskiego w warszawskich Łazienkach. Bardzo ważne eksponaty porozprowadzano w różne miejsca. Współpracownicy ówczesnego dyrektora Łazienek mówią mi, że profesor walczył by muzeum utrzymać, ale nikt mu nie pomógł.

Jeszcze gorzej postąpiono z hotelem Bristol. Oczywiście w latach 70-tych ubiegłego wieku dawno już nie należał do naszego wielkiego rodaka ani jego rodziny. Był w coraz większym stanie. Sprzedano go chyba Anglikom, choć to dziś na pewno nie wiadomo co się komu sprzedaje. Przebudowali.

Tak się złożyło, że ostatnią noc przed ostatecznym zamknięciem hotelu spędziłem właśnie w Bristolu, już częściowo „remontowanym” czyli rujnowanym. W czasie ego demontażu oglądałem stosy wspaniałych metalowych łazienkowych przedmiotów, kranów, mydelniczek, obudów etc. Myślę, że to wszystko rozkradziono.

Byliśmy – ja dziennikarz i Wojciech Święcicki z Krakowa, piosenkarz wtedy popularny  – ostatnimi gośćmi balującymi prywatnie w jednym ze wspaniałych salonów. Częściowo siedzieliśmy na gruzach. Ochrzciliśmy w ten sposób dość sowicie zabytek, a właściwie wyprawiliśmy mu stypę.

Ale wróćmy do klęski hotelu Bristol. Niby teraz jest bardzo piękny. Przyjrzyjcie się mu lepiej. Zadrzyjcie głowy do góry stojąc przed nim i cóż widzimy. Otóż na całym dachu Bristolu znajduje się metalowy … kurnik blaszany, srebrny, świeci w słońcu i szkaradnie niszczy zabytek. To jest kompromitacja konserwatorów,  architektów i w ogóle władz Warszawy. Kto do jasnej cholery na to się zgodził? Konserwatorzy, pracujący w znajdującym się naprzeciwko Ministerstwie Kultury – przecież chodzicie codziennie przed hotelem chyba że jeździcie wyłącznie samochodami. Spójrzcie w górę! Dobrze, że Paderewski tego nie dożył.

Ulicę można nazwać, muzeum z powrotem założyć, ale czy dach hotelu, ponoć jednego z najważniejszych zabytków Warszawy da się uratować? Nie wiem. Pan Ignacy Jan w grobie się przewraca. Warszawiacy przeproście się z mistrzem, współtwórcą naszej Niepodległości. Wówczas będzie wam wolno słuchać polonezów w jego wspaniałym wykonaniu.  Poznaniacy się z was śmieją.  A przecież jedną mamy Polskę.