SDP protestuje przeciw apelowi Niemieckiego Związku Dziennikarzy. Czy słusznie? I czy to jedyna próba ingerencji Niemiec w polskie sprawy?
W ramach „planowanego na początek 2021 r. zastosowania wobec Polski mechanizmu praworządności” Deutsche Journalisten-Verband (Niemiecki Związek Dziennikarzy, DVJ) wezwał Komisję Europejską do przyjrzenia się rynkowi prasy w Polsce.
To reakcja na przejęcie (podkreślmy: kupno) przez polski koncern PKN Orlen grupy wydawniczej Polska Press wchodzącej w skład niemieckiego holdingu Verlagsgruppe Passau.
To również efekt stosunku i wielu działań Komisji Europejskiej względem Polski, których emanacją była wypowiedź szefowej KE Ursuli von der Leyen, że mechanizm warunkowości wypłat unijnych będzie obowiązywał od przyszłego (2021 r.) roku i że konkluzje grudniowej Rady Europejskiej niczego nie zmieniają w tej kwestii: „Rozporządzenie będzie obowiązywać od 1 stycznia 2021 r. Każde naruszenie, które nastąpi od tego dnia, będzie nim objęte„.
Groźbę powtórzyła potem wiceszefowa Komisji Viera Jourowa, twierdząc, że już od stycznia (a nie za ok. dwa lata, jak by wynikało z normalnej procecury przed TSUE – gdzie będzie się odwoływała Polska; czy za ok. rok w przyspieszonym, rzadko uruchamianym przez TSUE trybie) KE „zajmie się” Polską i Węgrami. Przypomnijmy również, że to niemiecki „Der Spiegel” twierdził, iż Berlin uratował Wspólnotę przed rozpadem. A więc Niemcy po raz kolejny ratują innych.
W ramach tego „ratunku” Niemcy postanowili również „ratować” media w Polsce. Bo uzależnienie unijnych pieniędzy od tzw. przworządności nie zadowala przewodniczącego Niemieckiego Związku Dziennikarzy: „podstawowe prawo do wolności prasy jest w wielkim niebezpieczeństwie także w naszym sąsiednim kraju. Komisja UE nie może stać bezczynnie, gdy narodowo-konserwatywna partia PiS stopniowo znosi niezależne dziennikarstwo”.
Te słowa potwierdzają także, kto naprawdę rządzi w Komisji Europejskiej – nie tylko formalnie (przewodnicząca von der Leyen), ale faktycznie. A jeśli w KE, czyli w de facto rządzie euriopejskim, to zarazem w Europie. Mamy zatem do czynienia z niemiecką Europą, właściwie kolejną jej odsłoną – IV Rzeszą niemiecką i – biorąc pod uwagę apel niemieckich dziennikarzy – nowym Kulturkampfem.
W tym nowym Kulturkampfie Niemcy wykorzystują historię. I tak monachijski dziennik „Sueddeutsche Zeitung” w nawiązaniu do obchodzonej w 2020 r. rocznicy napisał: „50 lat po geście pokory, jakim było uklęknięcie Willy Brandta w Warszawie, narodowo-populistyczny rząd PiS reaktywuje wizerunek Niemiec jako przeciwnika. W czasie, gdy narodowo-populistyczny rząd PiS broni się w związku z demontażem państwa prawa przed utratą w przyszłości miliardów (euro) przekazywanych przez europejskich, a więc także niemieckich podatników, wspomnienie o geście pokory Brandta nie pasuje do wizerunku niemieckiego przeciwnika, który PiS raz po raz odnawia”.
Jednak jak publicznie stwierdzał wybitny specjalista od Niemiec historyk z Polskiej Akademii Nauk prof. Grzegorz Kucharczyk (ostatnio autor książki: „Prusy, pięć wieków”) uklęknięcie kanclerza Niemiec Willy Brandta pod pomnikiem bohaterów getta i uznanie przez zachodnie Niemcy powojennej granicy z Polską nie było przełomem. Dlaczego?
Po pierwsze, przeciwko uznaniu granicy z Polską protestowali socjaldemokraci. Ci sami, którzy dziś chcą nas – jak eurodeputowana Katarina Barley, zaledwie kilka lat temu sekretarz generalny Socjaldemokratycznej Partii Niemiec – finansowo zagłodzić (żadne konsekwencje za tą hucpę nie zostały wyciągnięte, a sama Barley nigdy Polaków i Węgrów nie przeprosiła).
Po drugie – jak pisze prof. Kucharczyk – „podpisany za zgodą kanclerza W. Brandta układ graniczny został właściwie wyrzucony do kosza przez zachodnioniemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który odpowiadając na skargę grupy posłów do Bundestagu (głównie z chadecji) w swoim orzeczeniu z 1972 roku podtrzymał swoje wcześniejsze orzecznictwo stwierdzające dalsze istnienie Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 roku”.
Bo skąd się biorą i czemu mają służyć takie oto teksty? „Niemcy przezwyciężyły swoją historię. Dlaczego Polska nie może?” – pytał w serwisie POLITICO William Echikson, dyrektor biura Unii Europejskiej na rzecz Postępowego Judaizmu w Brukseli. Autor twierdził dalej, że latem 2020 roku Warszawa bezskutecznie sprzeciwiała się akredytacji nowego niemieckiego ambasadora, bo jego ojciec służył w Wehrmachcie. Zdaniem Echiksona incydent ten pokazał, jak polski rząd posługuje się historią, by zatruwać stosunki z Niemcami, ale też, że nadszedł już czas, by odsunąć przeszłość od wpływu na dzisiejszą rzeczywistość.
Problem polega na tym, że to Niemcy – wbrew wielu zapewnieniom i symbolicznym w dużej mierze gestom (jak ten kanclerza Brandta) wcale nie przezwyciężyły swojej historii i dalej chcą być hegemonem.
Jakie są inne przejawy tego nowego Kulturkampfu? Możemy wymienić szereg przykładów.
Na arenie europejskiej:
Manfred Weber, niemiecki szef największej frakcji w Parlamencie Europejskim: Europejskiej Partii Ludowej, stwierdził: „Rządy Węgier i Polski powinny przestać tworzyć tę fikcyjną opozycję między sobą a wartościami, które są częścią naszych traktatów”.
Terry Reintke, niemiecka deputowana partii Zielonych, dodawała: „Ich obywatele nie mają znaczenia dla tych autokratów. Tylko ich własna władza ma”.
W Niemczech:
Wiceprzewodnicząca niemieckiego Bundestagu z partii Zielonych Claudia Roth wystąpiła z plakatem: „To jest wojna” okraszonym znakiem tzw. błyskawicy i napisała: „Najwyższy czas, by niemiecki rząd i Unia Europejska zwiększyły do maksimum naciski polityczne na polski rząd i zażądały dochowania europejskich standardów praw człowieka.” Widzą Państwo podobieństwo do słów eurodeputowanej Barley?
Potem Niemcy chcieli pomagać Polsce w walce z pandemią Covid-19. – Polska odrzuciła niemiecką ofertę – alarmowali politycy polskiej opozycji, alarmowały związane z opozycją media. Sprawa okazała się fake newsem, dementowanym przez wiceszefa polskiego MSZ Szymona Szynkowskiego vel Sęka.
Niemiecki „Sueddeutsche Zeitung” wielokrotnie pisał o szerzącej się w Polsce nienawiści, samobójstwach, prześladowaniach ze strony policji.
„Die Welt” wielokrotnie wprost krytykował, a nawet pouczał prezydenta Rzeczpospolitej Andrzeja Dudę, pisząc nawet, że na stanowisku głowy państwa wolałby Rafała Trzaskowskiego.
W Polsce:
Sąd zmusza panią Natalię Nitek-Płażyńską do przeproszenia Hansa G., nazywającego się hitlerowcem, który chce zabić wszystkich Polaków.
Przewodniczący Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku Roland Hau zapytał internautów, czy w obliczu sytuacji w Polsce cały czas chcą zwierzchności Warszawy „nad naszym wspólnym Gdańskiem?”
Przypominają się wcześniejsze wypowiedzi prezydent Gdańska dla niemieckiego państwowego radia Deutschlandfunk, w którym Aleksandra Dulkiewicz sugerowała, że dzisiejsza Polska jest gorsza od III Rzeszy niemieckiej, a Jarosław Kaczyński gorszy od Hitlera i Stalina.
Znów nie widzą Państwo podobieństwa do słów eurodeputowanej Barley? Zresztą żona byłego prezydenta Gdańska, Magdalena Adamowicz uznała, że niemiecka eurodeputowana powinna dostać medal „za walkę dla Polski”.
Nord Stream 2:
W listopadzie 2020 r. Bundestag zdecydowaną większością głosów przyjął uchwałę o konieczności dokończenia budowy gazociągu: za było aż 546 posłów, przeciw 84 (partia Zieloni), jeden poseł wstrzymał się od głosu. Przedstawiciel największej frakcji CDU/CSU stwierdził wprost, że Nord Stream2 służy realizacji geopolitycznych interesów Niemiec ze względu na współpracę z Rosją w wielu sektorach.
I na koniec znamienne słowa Reinharda Petzolda, szefa Niemiecko-Polskiego Towarzystwa na Rzecz Współpracy Gospodarczej, który w wywiadzie dla jednego z portali powiedział:
„Niemcy zbudowały Polskę jako kraj taniej siły roboczej”.
„Niemcy bardzo mocno przyczynili się do zmian w Polsce, tak by były one dla nas korzystne”.
Te zmiany miały być dla Niemców korzystne (i przez lata były) również w sferze medialnej. Dlatego prócz nawoływań o konieczności zagłodzenia (finansowego) niepokornej niepoddającej się niemieckiej hegemonii Polski pojawiły się teraz apele o zachowanie niemieckiego stanu posiadania/monopolu na polskim rynku medialnym. I nie musimy się rozpisywać, że taka sytuacja w drugą stronę – dominacja w Niemczech polskiego kapitału, w tym medialnego z różnych powodów byłaby niemożliwa. A ponieważ my jesteśmy bardziej kulturalni od ich Kulturkampfu – nie będziemy Niemców pouczać, napiętnować i ingerować w wewnętrzne sprawy.
Tadeusz Płużański