Taki postęp już przerabialiśmy – felieton WOJCIECHA POKORY

Sprawa pana Tomasza, któremu firma próbowała narzucić swoją ideologię, przypomina scenę z 1949 roku, gdy na Plac Litewski w Lublinie zwieziono robotników, wręczono im czerwone szturmówki i kazano śpiewać Międzynarodówkę, a za dołączenie się do tłumu śpiewającego hymn „Boże coś Polskę” karano zwolnieniem z pracy.

 

3 lipca to dla mnie, lublinianina, ważna data. Równo 70 lat temu w lubelskiej katedrze dokonał się bowiem cud. Zapłakał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Wydarzenie to, stało się początkiem kultu wizerunku Matki Boskiej Płaczącej, ale także momentem zwrotnym w relacjach państwo-Kościół.

 

Dlaczego pisze o tym wydarzeniu na branżowym portalu dziennikarzy? Z bardzo ważnego powodu. Efektem lubelskiego cudu, a może bardziej społecznej reakcji na ten cud, czyli masowych pielgrzymek do Lublina i wzmożenia życia religijnego, była m.in. szeroka akcja propagandowa ówczesnych władz. Komuniści postanowili wykorzystać okazję do tego, by przeprowadzić operację uświadamiającą wiernym Kościoła katolickiego, gdzie jest ich miejsce. Metody, które wówczas wykorzystano (w 1949 roku), mogą wydać się bardzo nowoczesne i postępowe dzisiejszemu czytelnikowi, bo pod podobnymi hasłami stosowane są i dzisiaj. Uspokoję, 70 lat temu, także nazywano je postępem.

 

Pierwszą metodą było zaprzęgnięcie do walki intelektualistów. Najlepiej katolickich, przecież nie będą Kościoła potępiać innowiercy, żeby nie wyglądało to na zewnętrzną robotę. 14 lipca 1949 roku w Teatrze Miejskim w Lublinie zorganizowane zostało zebranie „demokratycznych katolików” (nie żartuję, tak się określili, przypominam, czasy są stalinowskie), o których pisano, że jest to lubelska inteligencja, którzy to „demokraci” wyrazili zaniepokojenie wykorzystywaniem przez Kościół prostych ludzi, bowiem takie zachowanie „gorszy myślącego katolika”. Na zebraniu głos zabrali członkowie Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy potępili „organizatorów cudu” i pracowników KUL. Spotkanie lubelskiej inteligencji odbyło się pod hasłem: Precz z zacofaniem średniowiecznym.

 

Jednak nie tylko inteligencja potępiła zacofanie niepostępowych katolików. Wykorzystano do tego również aktyw robotniczy. Przywożono pod katedrę pracowników z fabryki obuwia, którzy mieli rzucać w tłum cegłówkami, i prowokować modlących się ludzi do rozrób. Zorganizowano „oddolny” wiec poparcia dla postępowej części społeczeństwa (czyli dla komunistycznej władzy), na który nakazano przyjść pracownikom pod groźbą zwolnienia z pracy. Na wiecu sprawdzano listę obecności i wręczono przybyłym transparenty. Wszystko po to, by ówczesne media (w tym Polska Kronika Filmowa) mogły przygotować obrazek dla reszty społeczeństwa. Hasła, które wówczas zamieszczono na wręczanych robotnikom transparentach, mogą wydać się na dziś znajome. Coraz częściej goszczą bowiem niestety na ekranach naszych telewizorów czy komputerów: Nikt nas nie cofnie do średniowiecza, Lublin nie będzie ciemnogrodem, Precz z politykierami w sutannach, Kościół do modlitwy, a nie do polityki czy też Nie pozwolimy nadużywać wiary do celów politycznych.

 

W mediach pojawiły się artykuły i reportaże, które dziś czytając, widzę obrazki rodem z naszych telewizorów. Zacytuję jeden przykład. (Cytaty przytaczam za książką Marioli Błasińskiej „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”). Jacek Wołowski pisał w Życiu Lubelskim – Od dwu dni siedzę w Lublinie. Gdy, stojąc dziś w tłumie przed katedrą, spytałem jakiegoś tęgawego księdza w brązowym kiltlu, z teczką w ręce, co myśli o tym, co dzieje się w Lublinie, gdy zadając to pytanie, wyciągnąłem legitymację redakcyjną i dałem mu ją do przeczytania, ksiądz zawołał: – Na kolana, grzeszniku! Zawołał to tak donośnym głosem, iż parę czarno ubranych pań stojących tuż obok ruszyło w moją stronę. Gesty ich były nieprzyjazne, (…) a patrzyły na mnie, jak wielkie kocury na małą biedną mysz(…). Znamy to? Te agresywne „baby” z różańcami atakujące grzecznych i naiwnych reporterów? Tłumy ciemnogrodzkich, opętanych wyznawców, które w różnych powodów postanawiają nienawistnie modlić się publicznie i reagują agresją na media? No to wiedzmy, że to nie wymysł XXI wieku.

 

Prowokacjom na ulicach towarzyszyły prowokacyjne tytuły w prasie.  Prowokacje nie powstrzymają pracy nad odbudową kraju podawały nagłówki „Trybuny Ludu”. Pisano o tym jak wierni i prawdziwi inteligenci powinni traktować swoją wiarę, by odróżnić się od wstecznictwa i fanatyzmu. Zaczęto także wykorzystywać usłużnych duchownych, z których już w niedługim czasie rekrutowali się tzw. księża patrioci, czyli ci, którzy zarejestrowali się w Komisji Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Oni doskonale wiedzieli, jakimi wypowiedziami przypodobać się komunistom. Księża, którzy nie dostosowali się do wytycznych władz trafili do więzienia. Wraz z ok. 600 osobami, które wyłapano na ulicy podczas prowokowanych zamieszek lub aresztowano za fakt szerzenia informacji na temat cudu w lubelskiej katedrze.

 

A teraz współczesny wątek:

„W zeszłym miesiącu obchodziliśmy dzień IDAHOT, Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii (17 maja). Z tej okazji opublikowaliśmy artykuł w naszym intranecie, prezentujący nasze wartości i stanowisko w tej kwestii, zgodnie z komunikacją Grupy Ingka. Jeden z naszych pracowników opublikował komentarz pod artykułem, wyrażając swoją opinię w sposób mogący naruszyć dobra i godność osób LGBT+ . Dodatkowo, pracownik faktycznie wykorzystał cytaty ze Starego Testamentu mówiące o śmierci, krwi w kontekście tego, jaki los powinien spotkać osoby homoseksualne”

 

Pracownik, który opublikował komentarz to pan Tomasz. Pan Tomasz jest katolikiem i głosi katolickie poglądy. Jak sam mówi w wywiadzie, którego udzielił „Naszemu Dziennikowi”, zatrudnił się w IKEI, by zajmować się tym, czego dotyczyła jego umowa o pracę, czyli sprzedażą mebli. I wywiązywał się z tego zadania najlepiej jak potrafił. Nikt nie miał zastrzeżeń do jego pracy. Jednak pewnego dnia, w jego zakładzie pracy obchodzony był „międzynarodowy dzień przeciw homofobii, bifobii i transfobii, aby walczyć o prawa lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transpłciowych i osób o wszystkich orientacjach seksualnych i tożsamościach płciowych (LGBT+)”. Obchody tego dnia były promowane jako dzień walki z wykluczeniem. Jak mówi pan Tomek: Gdy przyszedłem w tym dniu do pracy i dowiedziałem się, co będziemy świętować, wziąłem urlop na żądanie. Nie chciałem uczestniczyć w promocji czegoś sprzecznego z wyznawanymi przeze mnie wartościami.

 

Następnego dnia władze firmy zamieściły na wewnętrznej stronie internetowej artykuł „Włączenie LGBT+ jest obowiązkiem każdego z nas”. Pan Tomasz nie poczuwał się do tego obowiązku, który stał w sprzeczności z jego poglądami. Dodał więc komentarz z cytatami z Pisma Świętego. Skoro pracodawca wprowadził do zakładu pracy swoją ideologią, pan Tomasz poczuł się w obowiązku podzielić się swoją. To nie on zmienił zasady gry i nie on wprowadził do firmy rozmowy o światopoglądzie. Jak się jednak okazało, panu Tomaszowi wolno mieć poglądy i tolerancyjny zarząd je doceni, jeśli będą one „postępowe”. A, że nie były, pan Tomasz wyleciał za drzwi.

 

W tej sprawie słusznie głos zabrało m.in. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Nie, pan Tomasz nie jest dziennikarzem, ale pan Tomasz ma prawo wyrażać swoje zdanie. I tego dotyczy stanowisko CMWP. Każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie, szczególnie w miejscu, w którym ktoś próbuje mu narzucić swoje. Gdyby pan Tomasz spierał się z IKEĄ o kształt śrubek, i IKEA uznałaby, że forsowane przez niego pomysły zaszkodzą interesom firmy, i pan Tomek trwałby w swoim uporze, mieliby prawo za taką polemikę go zwolnić. Jednak gdy firma meblarska narzuca panu Tomkowi swoją ideologię, to przypomina to scenę rodem z 1949 roku, gdy na Plac Litewski w Lublinie zwieziono pracowników lubelskich zakładów pracy, wręczając im czerwone szturmówki i każąc śpiewać Międzynarodówkę, a za dołączenie się do śpiewającego obok tłumu hymnu „Boże coś Polskę” karząc zwolnieniem z pracy albo więzieniem. Na to zgody być nie może, bo taki postęp już przerabialiśmy.

 

Wojciech Pokora