Ten kto płaci, nie przestaje wymagać – MIROSŁAW USIDUS o crowdfundingu dziennikarstwa

„Zbiórka na film dokumentalny o kryciu pedofilii w show-biznesie i innych środowiskach” założona przez Mariusza Zielke pozwoliła mu zebrać, z tego co widać w serwisie crowdfundingowym zrzutka.pl, trochę ponad 32 tysiące złotych. Sekielscy na swoje produkcje na temat pedofilii w Kościele zbierają z łatwością dużo większe sumy. Co to znaczy?

 

Z pewnością odpowiedzi na to pytanie, polanych wielosmakowymi sosami politycznymi, nie zabraknie. Niezależnie od interpretacji, porównanie tego nieudanego crowdfundingu z zbiórką udaną  wskazuje, że finansowanie dziennikarstwa za pomocą społecznych składek nie działa „z automatu” i nie jest magiczną różdżką, która rozwiąże problemy, z jakimi boryka się dziennikarstwo.

 

Fundatorzy chcą liczb

 

Hazel Sheffield pracowała kiedyś jako redaktor biznesowy dziennika „Independent”. Jeszcze będąc „zwykłym” dziennikarzem pozyskała pierwsze granty na reportersko-researcherskie przedsięwzięcia. „Ostatnie trzy lata mojej działalności dziennikarskiej finansowałam za pomocą dotacji,” opowiadała podczas spotkania Hacks/Hackers London w marcu 2019 r., na którym dzieliła się swoimi doświadczeniami.

 

Na co udawało jej się zdobywać fundusze? M. in. „Financial Times” opisywał jej projekt Far Nearer, polegający na tworzeniu mapy lokalnych mini-systemów ekonomicznych w Wielkiej Brytanii. Dostała na jego realizację 45 tysięcy funtów od Friends Provident Foundation, organizacji promującej przedsiębiorczość lokalną. Po realizacji Sheffield wygrała drugą rundę finansowania, co pozwala jej kontynuację pracy nad projektem. „Nauczyłam się, że dotacje i fundacje to naprawdę dobry sposób na zdobycie pieniędzy na kreatywne i ciekawe materiały w sytuacji, gdy redakcje gazet zazwyczaj nie mogą sobie już na to pozwolić,” mówiła podczas spotkania.

 

Miała wiele rad dla ubiegających się podobne dotacje. Mówiła o konieczności dogłębnego zbadania tematu przez aspirującego do grantów reportera, identyfikacji źródeł, poznania celów i oczekiwań organizacji finansującej, konsultacji z osobami, które takie dofinansowanie otrzymały. Bardzo pożądane jest w tego rodzaju przedsięwzięciach podjęcie współpracy z organizacjami i osobami pracującymi na pokrewnymi projektami. Sheffield współpracowała np. z Bureau Local (częścią The Bureau of Investigative Journalism) zajmującym się sprawą znaną pod hasłem” Sold From Under You, śledztwem prowadzonym z udziałem m. in. dziennikarzy „HuffPost UK”, które ujawniło ogromną skalę wyprzedaży publicznych obiektów w brytyjskich gminach.

 

Niektóre programy grantowe expressis verbis wymagają współpracy z innymi podmiotami w przygotowaniu projektu. Niektóre z nich, jak np. Europejskie Centrum Dziennikarstwa, zachęcają wnioskodawców do pracy w międzynarodowych zespołach z ludźmi z różnych krajów, zdywersyfikowania swoich źródeł i treści.

 

Jak podkreśla Hazel Sheffield, magicznym słowem, o którym należy pamiętać, jest siła oddziaływania. „Fundatorzy chcą liczb, odsłon stron, uczestników wydarzeń. Chcą dowodu, że ich finansowanie było warte zachodu,” wyjaśnia dziennikarka. „Fundatorów interesuje tylko – ile możesz coś dla nich zrobić i musisz dokładnie wiedzieć, czego chcą. Prawdopodobnie nie ma znaczenia, kim jesteś. Jeśli rozumiesz, czego chcą i udowodniłeś, że jesteś w stanie im to dać, to dostaniesz od nich to, czego chcesz, czyli fundusze na realizację projektu”.

 

W obszarze anglojęzycznym źródeł finansowania dla projektów dziennikarskich jest więcej niż większości z nas może się wydawać. Sheffield opowiadała o różnego rodzaju organizacjach (o lobbystycznym często, co trzeba przyznać, charakterze). Są też pieniądze od organizacji czysto dziennikarskich, jak np. International Journalists’ Network, przyznającej dotacje na projekty dziennikarstwa śledczego. Kilka tygodni temu zakończyło się właśnie kolejna runda finansowania przeprowadzana przez tę organizację, w której przyznawano do 10 tysięcy dolarów z przeznaczeniem na wydatki bieżące reporterów, takie jak koszty podróży, zbierania dokumentów i wynajmu sprzętu. Pierwsza połowa dotacji jest przekazywana po zatwierdzeniu wniosku, a druga połowa jest wypłacana po zakończeniu projektu. Fundatorzy w tym postępowaniu czekali na wnioski od reporterów amerykańskich lub zagranicznych dziennikarzy poruszających tematy amerykańskie. Materiały muszą być publikowane w języku angielskim.

 

Anioły? Do czasu

 

Z roku na rok spadają przychody reklamowe tradycyjnych mediów. A to dzięki nim właśnie przed laty finansowane było dziennikarstwo, każdy jego rodzaj, od ambitnych projektów śledczych, po mniej ambitne za to użyteczne formy, np. poradnicze. Oczywiście w sensie ogólnym przychody reklamowe nie spadają, bo pieniądze odpływające od „starych” przejmuje Internet, zwłaszcza takie potęgi jak Google i Facebook. Prasa i lokalne media tracą zdolność realizowania misji, którą przez dekady realizowały.

 

Znane brandy prasowe w niektórych bogatych krajach mogą liczyć na „aniołów”. Pisałem kilka razy na portalu SDP o swoistej modzie na przejmowanie gazet przez miliarderów, co jest przedstawiane jako akty filantropii. Np. Patrick Soon-Shiong, południowoafrykański chirurg, znany w mediach jako najbogatszy lekarz w historii świata, nabył zasłużoną gazetę lokalną „Los Angeles Times”, która, jak wiele tytułów prasowych, boryka się w ostatnich latach z wielkimi problemami. Inną głośną transakcją, sprawiającą wrażenie bezinteresownej pomocy dla mediów w potrzebie, jest zakup przez miliarderów IT MarkaLynne Benioffów udziałów w „Time Magazine”. Z kolei Laurene Powell Jobs, wdowa po legendarnym założycielu firmy Apple, kupiła większość udziałów w renomowanym „The Atlantic”.  Przypomnijmy też, że wcześniej np. „The Washington Post”, stał się własnością założyciela Amazon Jeffreya Bezosa. Także inny potentat z branży IT, założyciel eBaya, Pierre Omidyar, zainwestował w projekty „pro-dziennikarskie” w 2013 r., czyli w roku, w którym „The Washington Post” stał się własnością Bezosa.

 

Przejęcia te reklamowane są jako działalność pro publico bono, wsparcie dla prasy, która nie jest w stanie konkurować na rynku reklamy z Facebookiem i Google. Jednak technologiczni miliarderzy zapewne mają także czysto biznesowe cele. Nabywają przecież w końcu prestiżowe marki medialne. Z ich punktu widzenia typowy prasowy biznes, oparty na sprzedawaniu egzemplarzy i reklamie, nie wygląda intratnie. Poważany i cytowany tytuł to jednak dobre publicity. O poprawie wizerunku, związanej z dobroczynnością na rzecz wartościowych tytułów, chyba nie trzeba wspominać.

 

Trochę za przykładem tych aniołów z wielkim gestem, poszli bardziej zwykli ludzie, którzy w organizowanych na Kickstarterze kampaniach crowdfundingowych przekazywali pieniądze serwisom takim jak LAist (dla Los Angeles) i DCist (dla Waszyngtonu), nie nastawionym na generowanie przychodów, lecz na informacyjną służbę na rzecz lokalnych społeczności,. Wcześniej pieniądze z tego źródła pozyskał także nowojorski Gothamist.com. „Na dłuższą metę nasze projekty będą udane tylko wtedy, gdy naprawdę zaangażujemy w nie całą społeczność lokalną,” komentował udaną zbiórkę Jake Dobkin, założyciel Gothamist.

 

W USA lokalne dziennikarstwo jest coraz częściej i silniej wspierane przez różnego rodzaju inicjatywy non-profit. Jedną z wielu jest Knight Foundation przeznaczająca miliony dolarów na rozwój regionalnych serwisów internetowych. Dziennikarstwo śledcze wspiera ProPublica, serwis i organizacja zapewniająca nie tylko możliwość publikacji, ale także wsparcie technologiczne i finansowe dla dochodzeń. Podobnych projektów jest znacznie więcej.

 

Koncept wspierania mass mediów i pracy dziennikarzy, rozumianej jako wykonywanie pewnej ważnej społecznie misji upowszechnia się gdzie indziej na świecie. Znane są już globalne przykłady, np. w śledztwach dziennikarskich w sprawach Paradise i Panama Papers, w których kosztowny research dziennikarski był w dużym stopniu finansowany z pieniędzy prywatnych, pozarządowych fundacji i organizacji.

 

Państwo czy biznes – problem z niezależnością pozostaje

 

Nie trzeba chyba długo wyjaśniać, że droga szukania alternatywnego finansowania to nie tylko same róże. Media, zwłaszcza lokalne, powiązane z samorządami, miejscowymi wpływowymi osobistościami, różnymi interesami, dobrze znają zasadę – „kto płaci, ten wymaga”. Pomysł na media finansowane ze środków publicznych jest w wielu krajach traktowany z pełną powagą. Najczęściej niestety nie oznacza to, iż będą to naprawdę „wolne” media.

 

Lokalne media mogą zniknąć, jeśli rząd nie zapewni bezpośredniego wsparcia finansowego – głoszą np. brytyjscy eksperci w ubiegłorocznym raporcie na temat przyszłości brytyjskich mediów, cytowanym w „The Guardian”. Ostrzegają, że upadek branży stanowi zagrożenie dla „stabilnej demokracji”. Raport zespołu pod kierownictwem Frances Cairncross, która na Wyspach jest powszechnie szanowanym autorytetem w dziedzinie środków przekazu, rekomenduje m. in. „Bezpośrednie finansowanie środków przekazu ze środków publicznych w celu wsparcia demokracji lokalnej za pośrednictwem nowego instytutu informacji użyteczności publicznej”. Być może Brytyjczycy potrafią to zrobić tak, że niezależność mediów zostanie ocalona. Mam jednak poważne obawy co do tej koncepcji.

 

Fakty pokazują, że także alians z owymi bajecznie bogatymi „aniołami medialnymi” ostatecznie prowadzi do problemów. „Nieuniknione jest, że niektórzy potężni ludzie, którymi zajmuje się ‘Washington Post’, błędnie sądzą, że jestem ich wrogiem,” pisał Bezos na swoim blogu. Pojawiła się dość kłopotliwa sytuacja, w której realizowanie niezależności przez gazetę, czyli krytyczne pisanie o politykach lub ludziach biznesu, zaczyna przysparzać problemów właścicielowi.

 

Gdy w momencie kryzysowym dla właściciela, gazeta musiała obiektywnie relacjonować wydarzenia z nim związane i zająć jakieś stanowisko, problemy te stały się jeszcze bardziej jaskrawo widoczne. Gdy nadeszło ostre starcie Bezosa z tabloidem „The Enquirer”, który zapowiedział publikację dowodów romansu szefa Amazona z telewizyjną dziennikarką Lauren Sanchez. Bezos opublikował na blogu tekst, w którym oskarżył Davida J. Peckera, prezesa American Media Inc.,  firmy wydającej „The Enquirer”, iż ten szantażuje go. Sprawa ma aspekty polityczne i według niektórych opinii, groźby opublikowania zdjęć i erotycznych SMS-ów Bezosa, mogą być też zemstą władz Arabii Saudyjskiej, której służby specjalne miały stać za całą operacją. Miało to związek z morderstwem przez saudyjskich agentów Jamala Khashoggi’ego, który współpracował z „Washington Post”.

 

„Washington Post” znalazł się w sytuacji, w której nie mógł udawać, że sprawy nie ma. Relacjonował wydarzenia, zgodnie z zasadami obiektywnego dziennikarstwa. Jednak w odredakcyjnym komentarzu wyraźnie poparł Bezosa. Frederick J. Ryan Jr., wydawca gazety, zapewniał potem, że „pan Bezos nie odegrał żadnej roli” w przygotowaniu i redagowaniu tego edytorialu. Jednak nie było takiego zastrzeżenia przy samym komentarzu na łamach. I o to wielu obserwatorów miało do gazety spore pretensje.

 

Historia ta przypomina, że Bezos jest publiczną postacią o wielkim bogactwie, wpływach i stosunkach na całym świecie. Wzbudza nie tylko pozytywne, ale również wiele negatywnych uczuć. Oskarża się go m. in. o niszczenie tradycyjnego handlu i setek tysięcy miejsc pracy. Nawet jeśli był dla „Washington Post” aniołem, dla wielu innych Amerykanów i nie tylko jest kimś zgoła innym. Gazeta obudziła się z komfortowego, miłego snu z lękiem o to, czy nie przylgnie do niej etykietka „organu Bezosa” lub wręcz „Amazon Post”. Powróciły fundamentalne pytania o niezależność mediów i dziennikarzy w sytuacji, gdy uzależniają się od finansowego patronatu.

 

Poinformować odbiorców czy ich zadowolić

 

Crowdfunding działalności dziennikarskiej nie jest zjawiskiem tak całkiem nowym. Zbieranie pieniędzy na ambitne projekty śledcze, które nie mogły być sfinansowane np. ze względu na ograniczenia wolności mediów, praktykowane było już dekady temu. W ostatnich latach coraz częściej jednak mówi się o tego rodzaju projektach jako o „nowym modelu biznesowym”, który, jak pisały już w 2014 roku, badaczki nowych mediów, Lian JianNikki Usher, wiąże się z nowymi problemami etycznymi dla dziennikarstwa.

 

Problem ten pojawił się, gdy mowa było o Hazel Sheffield i jej projektach. Nawet jeśli podmiotem finansującym jest tzw. „społeczeństwo” i nawet gdy założyć  pełną benewolencję ze strony zarówno fundatorów jak i dziennikarza, to w rzeczywistości trudno mówić o pełnej gotowości na prawdę, jeśli ta niezgodna jest z oczekiwaniami fundatorów. Zaś reporter niestety nieuchronnie czuje presję, aby z dążenia do pokazania całej prawdy nieco ustąpić, gdy prawda zaczyna odbiegać od oczekiwań finansujących projekt.

 

Andrea Hunter z Uniwersytetu Concordia w Portland w pracy opublikowanej w 2015 roku analizowała sprzeczności pomiędzy wymogami dziennikarskiej autonomii a odpowiedzialnością wobec fundatorów, konkludując że nawet, jeśli wielu dziennikarzy postrzega siebie jako wykonujących misję publiczną, to następuje w tym wszystkim subtelne, ale istotne, „przejście od myślenia po prostu o poinformowaniu swoich odbiorców, do myślenia, by zadowolić swoich odbiorców”.

 

Niektórzy, zaangażowani w projekty crowdfundingowe, zdają sobie sprawę, że ten problem jest realny. Oparte na zbieraniu funduszy na projekty dziennikarskie platformy, takie jak holenderski De Correspondent i niemieckojęzyczny Krautreporter, w sposób przejrzysty publikują deklaracje opisujące swoją misję, korzystają z kodeksów etycznych i zamieszczają precyzyjne raporty na temat wykorzystania funduszy.

 

W tradycyjnym świecie mediów istniało napięcie związane z finansową presja reklamodawców. Tylko naprawdę silne, mające wielu partnerów reklamowych środki masowego przekazu mogły sobie pozwolić na pełną niezależność od tej presji. Co nie znaczy, że z tej pozycji korzystały, bo nie był to idealny świat a pieniądze, zwłaszcza duże, nigdy nie miały brzydkiego zapachu.

 

Pojawia się tendencja, by o aniołach mediów, zbiórkach i crowdfundingu na rzecz projektów dziennikarskich w dobie obecnej mówić w tonie podniosłym, idealistycznym. Niestety, świat wciąż nie jest idealny a oczekiwania tego, który płaci i wymaga plus presja, jaką wciąż odczuwa autor i dziennikarz, wciąż istnieją.

 

Mirosław Usidus