Czy państwo pamiętają słynną sprawę łódzkiego drukarza, który nie chciał drukować plakatu na imprezę LGBT? Nie będę tu przypominał całej skomplikowanej batalii prawnej, która się wokół tej sprawy toczyła z udziałem rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara z jednej, a prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z drugiej strony. Istotne było w niej co innego: zacietrzewione w ideologicznym sporze strony nie dostrzegały, że sprawa nie jest wcale zero-jedynkowa ani nie ma łatwego rozwiązania. Polecam tutaj dwa teksty, które na ten temat opublikowałem na blogu Warsaw Enterprise Institute („O drukarzu z Łodzi i kurierze z Wrocławia” oraz „Zderzenie dwóch wolności”).
Wspominam o tamtej sprawie, ponieważ okazało się, że uroszczenie do prawa do „nieobsługiwania” tych, z którymi się nie zgadzamy, niektórzy próbują poszerzyć na media. Przy czym, niezależnie od tego, że prawo to może nieść z sobą niezbyt przyjemne konsekwencje dla zbiorowości i dlatego nie powinno mieć charakteru absolutnego – kompletnie nie przystaje do sytuacji, o której piszę. Dlaczego zatem o drukarzu z Łodzi w ogóle wspominam? Ponieważ mam wrażenie, że ktoś uznał, iż może rozciągnąć wspomniane prawo do odmowy wykonania usługi niezgodnej z własnym sumieniem i przekonaniami na dziedzinę i okoliczności, gdy tego prawa absolutnie mieć nie może.
Oto dwukrotnie zdarzyło się w Kielcach, że urzędnicy lokalnej administracji odegrali przed kamerą TVP ten sam skecz. W styczniu był to głośny występ rzecznika kieleckich wodociągów, Ziemowita Nowaka, byłego dziennikarza kieleckiej „Gazety Wyborczej”, który pytany przez lokalny oddział TVP o awarię sieci wodociągowej, odpowiedział: „Wodociągi Kieleckie w sposób wzorcowy usuwają awarie, w sposób błyskawiczny. Jesteśmy w czołówce krajowej, a nawet światowej. Liczba awarii z roku na rok maleje”, a zapytany ponownie, ten komunikat powtórzył (m0żna to zobaczyć TUTAJ). Następnie tłumaczył się, że jego zdaniem lokalna telewizja publiczna zmanipulowała materiał o awarii i jego kuriozalna wypowiedź była protestem przeciwko tej manipulacji. Nowak nie skorzystał jednak z prawa do sprostowania.
Ostatnio w ślady Nowaka poszedł sekretarz miasta Kielce Szczepan Skorupski, indagowany przez dziennikarza TVP Kielce w sprawie rzekomego zagubienia przez urzędników kieleckiego ratusza dokumentów Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, konsekwencją czego jest niemożliwość powołania w jego ramach szkoły branżowej. To sprawa na poziomie lokalnym ważna. Skorupski dwa razy recytował formułkę, niemającą nic wspólnego z zadanym pytaniem: „Urząd Miasta w Kielcach z roku na rok pracuje coraz lepiej. W sposób wzorowy, a nawet wzorcowy realizujemy zadania własne oraz rządowe zadania zlecone. Warto dodać, iż w czasie pandemii COVID-19 z Urzędu Stanu Cywilnego w Kielcach korzystają nie tylko mieszkańcy Kielc, ale również mieszkańcy ościennych gmin, rejestrując u nas urodzenia oraz przychodząc do naszego urzędu po odpis aktu zgonu” (można to zobaczyć TUTAJ).
Gwoli ustawienia sytuacji w politycznym kontekście – taki bowiem bez wątpienia istnieje – trzeba przypomnieć, że prezydentem Kielc jest Bogdan Wenta, który wygrał wybory w 2018 r. startując z komitetu Projekt Świętokrzyskie. Wenta był jednak wcześniej eurodeputowanym wybranym z listy PO i jego kandydatura była opozycyjna wobec obecnej władzy. To stawia lokalny ośrodek TVP oraz urząd miasta Kielce po przeciwnych stronach politycznej barykady, bo też nikt chyba nie ma wątpliwości, że TVP wykonuje polityczne zlecenia rządzących (o tym pisałem na portalu SDP wielokrotnie). Z tym że na poziomie ośrodków regionalnych jest to jednak mniej widoczne niż na poziomie głównej anteny.
Najwyraźniej urzędnicy samorządowi uznali, że to upoważnia ich do zachowania podobnego jak to, które stało się przedmiotem ostrego sporu między stronnikami drukarza a środowiskiem LGBT: że mogą telewizję publiczną strollować, bo chyba tak to należy określić. Otóż – nie mogą.
Po pierwsze – w obu przypadkach pytania dziennikarzy dotyczyły bardzo konkretnych kwestii, za które odpowiada urząd miasta Kielce. I w obu przypadkach urzędnicy faktycznie mieli się z czego tłumaczyć.
Po drugie – w przypadku drukarza mówiliśmy, jakkolwiek by oceniać konkretną sytuację, o zleceniu sprzecznym ze światopoglądem, nie zaś z sympatiami politycznymi czy wprost partyjnymi. To wyraźnie różni tamto zdarzenie od przypadków z Kielc. Sprawa mogłaby wyglądać inaczej, gdyby dajmy na to konserwatywny lokalny urzędnik odmówił wypowiedzi dla wojującego portalu LGBT w sprawie związanej z kwestiami światopoglądowymi – choć nawet wówczas jego prawo do odmowy odpowiedzi na pytania byłoby dyskusyjne. A już na pewno nie obejmowałoby głupawego trollingu.
Po trzecie – wielokrotnie pisałem, że TVP nie ma prawa działać tak jak działa, ponieważ jest opłacana przez Polaków o różnych poglądach. Ale dokładnie tak samo jest z urzędnikami samorządowymi (czy rządowymi): w swojej polityce informacyjnej nie mają prawa robić sobie kpin z tych mediów, których nie lubią, bo na ich pensje składają się wszyscy podatnicy o różnych poglądach. Od takich kpinek z zadającego konkretne pytanie pracownika TVP już tylko krok do potraktowania w podobny sposób każdego dziennikarza, który zada trudne pytanie – również z prywatnych lokalnych mediów. Gdyby zaś ten sposób postępowania uznać ogólnie za usprawiedliwiony i uzasadniony, za moment ludzie władzy trollowaliby opozycyjne media, a ludzie opozycji – media sprzyjające władzy. To donikąd nie prowadzi.
Urzędnik miejski czy w ogóle urzędnik publiczny nie jest od tego, żeby uprawiać własną politykę w kontakcie z mediami, ale od tego, żeby rzetelnie i wyczerpująco odpowiadać na pytania, ponieważ po drugiej stronie tak naprawdę jest nie dziennikarz, ale odbiorcy danego medium – faktycznie pracodawcy urzędnika. Jeżeli zaś uważa, że medium dopuszcza się manipulacji lub nierzetelności – od tego jest instytucja sprostowania na podstawie Ustawy Prawo prasowe.
Wiadomo, rzecz jasna, jak to wygląda w praktyce. Politycy, ale też urzędnicy, chętnie unikają kontaktów z mediami niewygodnymi, jeżeli tylko się da. Ale też unikanie kontaktów to coś innego niż urządzanie sobie jawnych kpin z przepytującego o konkretne sprawy dziennikarza, a tym samym – z jego odbiorców. Jeżeli tak zachowuje się rzecznik prasowy, powinien natychmiast pożegnać się ze stanowiskiem.
Łukasz Warzecha