Uniewinnienie „ochroniarzy” – szczegóły ostatniej rozprawy w relacji obserwatora CMWP SDP

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

Winnych zabójstwa spotka w końcu sprawiedliwość, pytanie czy szybsza będzie ta ziemska, czy ta boska  – takie słowa usłyszeli czekający na Jacka Ziętarę, dziennikarze, tuż po ogłoszeniu wyroku.W środę 19 października br. Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał wyrok uniewinniający dwóch byłych ochroniarzy nieistniejącego już holdingu Elektromis.  Mirosława R., ps. „Ryba” i Dariusza L., ps. „Lala”, oskarżono o porwanie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. Na ostatnią rozprawę stawili się: prokurator Tomasz Dorosz, oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, brat nieżyjącego, obrońcy ochroniarzy i jeden z oskarżonych Mirosław R.. Dariusz L., osobiście był tylko na pierwszej rozprawie i nie pojawiał się przez cały czas trwania procesu, a reprezentowała go mecenas Agata Michalska-Olek.

Rozprawa rozpoczęła się od jedynej tego dnia mowy końcowej adwokata Wiesława Michalskiego, obrońcy Mirosława R. Prokurator, oskarżyciel i obrońca Dariusza L., a także sam oskarżony „Ryba”wypowiedzieli się miesiąc wcześniej. Mecenas Michalski swoją mowę rozpoczął od przywołania dramatycznej historii niesłusznie skazanego za gwałt Tomasza Komendy.

18 lat niesłusznie spędził w więzieniu, okazało się, że manipulowano dowodami. Działo się to pod presją mediów. Tutaj mamy podobną sytuację. Bezzasadny zarzut, presja mediów, akt oskarżenia oparty na „Baryle” i Jerzym U., byłym pracowniku SB. Prokurator powiedział o nich, że byli karani, że są z półświatka i na takich ludziach oparto akt oskarżenia przeciwko dwóm niewinnym ludziom. Mamy więc dwóch kryminalistów, którzy chcą wyłudzić od prezydenta ułaskawienie i uzyskać osobiste korzyści w swojej sprawie – dowodził adwokat. Stwierdził także, że obaj oskarżeni ochroniarze to osoby niekarane, policjanci, sportowcy, ojcowie rodzin, a R. dodatkowo jest honorowym obywatelem dwóch miast.

Zarzuty, według adwokata Michalskiego są bezpodstawne, bo prokurator nie wykazał zabójstwa. Oskarżenie opiera się na opowieści Macieja B., który swoją wiedzę miał ze słyszenia. Jeden ze świadków zeznający przed sądem Zdzisław K. twierdził, że nieumyślnego zabójstwa dokonał gangster o pseudonimie Makowiec, a obrona wykazała, że człowiek ten przyjechał do Polski dopiero w 1997 roku, gdyż wcześniej przebywał w kolonii karnej. Zwrócił także uwagę, że aby mówić o zwłokach trzeba najpierw wykazać, że popełniono morderstwo. Ustosunkował się również do wydania publikacji pt. „Kalendarium zbrodni”, w której można przeczytać sekwencję zdarzeń i „jest wszędzie rozdawana za darmo”. 90% powołanych świadków stwierdziła, że o sprawie wie tylko z mediów.

Mecenas następnie odniósł się do zeznań Jerzego U., który był świadkiem oskarżenia, a jego zeznania przed sądem zostały utajnione dla dziennikarzy. Michalski dowodził, że U. był „wyszkolonym pracownikiem Służby Bezpieczeństwa w manipulacjach, w prowokacjach, w tak zwanym białym wywiadzie, a motywem jego działania była zemsta (…) W tej sprawie ofiarami U. padli nie tylko oskarżeni, ale prokuratura i dziennikarze.”

Obrońca R. powołał się również na zeznania Beaty S., którą uznał w 100% za uczciwego świadka. S. miała zeznać, według adwokata, że widziała wychodzącego do pracy Ziętarę, który miał być dla niej widoczny na odcinku od drzwi kamienicy na ulicy Kolejowej, gdzie mieszkał aż do Kanałowej, w którą skręcił. Tak długi odcinek drogi ok. 200 metrów, na którym nic nie zaszło, dowodzi i wyklucza jednocześnie uprowadzenie.

Na koniec adwokat uznał, że oskarżony R. ma alibi bowiem jego sąsiadka zeznała, że 1 września 1992 roku, a więc w dzień uprowadzenia dziennikarza, Ryba był na rozpoczęciu roku szkolnego, gdzie Iwona M., była również ze swoim dzieckiem. Zeznania obu kobiet według mecenasa tworzą zamknięty ciąg logiczny wykazujący, że oskarżeni nie dopuścili się tego przestępstwa. W podsumowaniu swojej mowy Michalski stwierdził, że prokurator nie przedstawił sądowi żadnego wiarygodnego dowodu, że doszło do zabójstwa. Nie przedstawił nawet logicznego ciągu poszlak dowodzących, że doszło do porwania.

Uczciwie powiem, że liczyłem nawet na to, że prokurator, po tak skrupulatnym postępowaniu, które sąd przeprowadził, wniesie sam o uniewinnienie. W prawie karnym obowiązuje zasada tłumaczenia wątpliwości na korzyść oskarżonego. W tej sprawie ta zasada nie ma zastosowania, bo tu nie ma wątpliwości, że oskarżeni są niewinni. Proszę o uniewinnienie.

Wyrok

Po zakończeniu mowy końcowej sędzia Katarzyna Obst ogłosiła przerwę. Rozprawę wznowiono o godzinie 12.00. Zapadł nieprawomocny wyrok uniewinniający obu mężczyzn od stawianych im zarzutów, kosztami postępowania sąd obciążył Skarb Państwa jednocześnie zasądzając po 9720 zł tytułem kosztów adwokackich na rzecz obu oskarżonych. Postanowienie sądu uzasadnił sędzia  Sławomir Szymański.

Na wstępie sąd wyraził swoje uznanie dla pracy, którą wykonała prokuratura. Same akta liczą 87 tomów. Zawierają one nie tylko informacje zawarte w zeznaniach świadków o ostatnich dniach życia Jarosława Ziętary, o organizacji jego pracy dziennikarskiej, sprawach prywatnych ale też wiele wątków pobocznych. Są tam również napływające anonimy, najczęściej od osób pozbawionych wolności informacje kto kiedy i gdzie miał dokonać zabójstwa czy porwania. Każda z tych wersji była weryfikowana, co powodowało ogromne koszty, a nigdzie nie znaleziono ciała czy choćby jego fragmentów.

Na wyrok uniewinniający wpłynęła ocena jedynych trzech dowodów, które w ocenie prokuratury stanowiły podstawę do przyjęcia, że oskarżeni dokonali zarzucanych im czynów. Chodzi o zeznania Jerzego U., Macieja B. i Marka Z. Sędzia wskazał, że wymienieni mężczyźni mieli problemy prawne. Na B. ciąży wyrok dożywotniego więzienia, U. był karany i ubiegał się w tym sądzie o ułaskawienie, a Z. gdy zaczynał zeznawać również odbywał karę pozbawienia wolności. Wreszcie wszyscy oni otrzymali od prokuratury propozycję, na różnym etapie zeznań, wsparcia w polepszeniu ich sytuacji prawnej. B. i U. liczyli na akt łaski, a Z. że szybciej opuści zakład karny.

System prawny nie dyskwalifikuje wiarygodności takich zeznań. Istnieją w prawie polskim takie instytucje jak świadek koronny, mały świadek koronny, które mają torpedować solidarność przestępczą. Jednak takie relacje muszą być spójne i niesprzeczne z innymi uznanymi za wiarygodne. Tu taka sytuacja nie zachodzi.– mówił sędzia Sławomir Szymański

W dalszym ciągu uzasadnienia odniósł się też do badań wariograficznych, którym poddani byli różni świadkowie. Według biegłego każdy z zeznających miał „skrywaną wiedzę na temat porwania i zabójstwa Jarosława Ziętary”. Zwrócić należy uwagę, że takim badaniom mogą być poddawane osoby, u których ślad w ich pamięci nie został w żaden sposób odświeżony. Badania, które przeprowadzono odbyły się już po przesłuchaniach lub rozmowach z policjantami, a wpływ ma również to, że sprawa jest medialnie nagłośniona. W związku z tym należy uznać wszystkie te badania za pozbawione jakiegokolwiek znaczenia dla tego postępowania. W tym momencie sędzia przytoczył przykład Jerzego N., przełożonego Jarosława Ziętary, który również miał skrywaną wiedzę na temat sprawy i że rzekomo specjalnie nie wysłał po niego samochodu. – Jest to kompletnie nie logiczne, aby w porwanie Jarosława Ziętary miało być zaangażowane tak szerokie spektrum osób: z redakcji, bo nie przysłali samochodu, Jerzy U., który miał obserwować sam moment porwania. Jaki przestępca zdecydowałby się na zlecenie obserwacji osobie trzeciej momentu popełnienia przestępstwa.

Sąd uznał także za niewiarygodne: przeszukanie biurka dziennikarza przez przestępców, wejście Macieja B. do mieszkania Ziętary jeszcze przed porwaniem, znalezienie mikrofilmów, pobicie Ziętary, utratę przez niego aparatu fotograficznego

– Pamiętajmy o tym, że Jarosław Ziętara był osobą wcale niemajętną, nie był żadnym funkcjonariuszem jakiś tajnych służb, wtedy kiedy miało dojść do tego najścia jeszcze studiował, jeszcze nie obronił pracy magisterskiej (…) posiadanie przez taką osobę aparatu na mikrofilmy (…) jest po prostu niedorzeczne.

W dalszej części sędzia Szymański odniósł się do pracy dziennikarskiej Ziętary dotyczącej Elektromisu – Ja nie kwestionuję, że był dobrze zapowiadającym się dziennikarzem i to było jego powołanie. (…) Natomiast jego dorobek dziennikarski no siłą rzeczy, z uwagi na wiek był wręcz ubogi. Można pochwalić jeden słynny artykuł o bazie w Śremie. W pozostałym zakresie to były relacje z dużych spotkań, krótkie notki, był współautorem większych opracowań, ale nie był za nie odpowiedzialny. Zdarzyło mu się napisać artykuł we Wprost, który spowodował konieczność opublikowania sprostowania. (…)Nie jest prawdą, że brał udział w rozpracowaniu słynnej spółki Art-B, bo artykuł, który opublikował był wręcz pochwalny.

Następnie sędzia odniósł się do słów prokuratora, że dziennikarz jest niebezpieczny nie w związku z tym, jakie informacje już przekazał, ale jakie może dopiero przekazać. Sąd zgodził się z tą tezą. Jednocześni stwierdził, że nie ma żadnego punktu zaczepienia, aby stwierdzić, że Jarosław Ziętara takim materiałem dysponował. To, że pojawia się nazwa Elektromis czy nazwisko Mariusza Ś. w jego notatkach dla sądu to jest za mało, gdyż Ziętara interesował się z pewnością innymi dużymi podmiotami gospodarczymi. Wiadomo, że sympatyzował najpierw z Unią Demokratyczną potem KPN, przeprowadzał wywiady inne czynności dziennikarskie, a przecież nikt nie zarzuca, że motywem jego zniknięcia były motywy polityczne.

Na koniec sędzia przywołał zeznania Zdzisława K., tu warto przypomnieć, że świadek ten po 28 latach sam się zgłosił do sądu. Jednak wcześniej zgłosił się do redakcji Głosu Wielkopolskiego. Leczył się psychiatrycznie i jak sam twierdził te tak zwane „żółte papiery” załatwił sobie,  by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej. Jak się okazało, pomogły mu również w latach 90. w związku ze sprawą działalności spółki Strefa Wolnocłowa, którą nazywano w mediach „przekrętem na wariata”. Sędzia stwierdził, że jego zeznania są zupełnie sprzeczne z materiałem dowodowym, podobnie jak innego świadka Janiny S. I tu również warto przypomnieć, że Janina S. to blisko 90 letnia wdowa po dziennikarzu Ekspresu Poznańskiego i Gazety Poznańskiej o pseudonimie Zbigniew Żuk. 88 letnia kobieta stwierdziła, że nie pamięta szczegółów sprawy zniknięcia Jarosława Ziętary, wcześniejsze zdarzenia też już zatarł czas, a wszystkie dokumenty, które zostały po zmarłym mężu spaliła i nie ma już do czego sięgnąć. W swych zeznania stwierdziła jednak, że mąż miał spotkać i rozmawiać z Ziętarą w redakcji 1 września 1992 roku. Sąd uznał za wiarygodne zeznania Iwony M., która potwierdziła alibi uniewinnionego Mirosława R.

Proces „ochroniarzy” toczył się od stycznia 2019 roku przed Sądem  Okręgowym w Poznaniu w sprawie uprowadzenia i pomocnictwa w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 r. Oskarżeni to byli ochroniarze w firmie Elektromis, Mirosław R., ps. Ryba, i Dariusz L., ps. Lala.  19 października b.r. Sąd uznał, że zarówno Mirosław R., jak i Dariusz L. są niewinni. Proces „ochroniarzy” objęty był monitoringiem CMWP SDP. Jego obserwatorem była Aleksandra Tabaczyńska. Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura już zapowiedziała apelację od wyroku.

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close