Uzależnieni od lajków – MIROSŁAW USIDUS analizuje jak social media zmieniły życie

Korzystanie z social mediów należy do najsilniejszych popędów współczesnych ludzi, znajdując się w tej samej grupie co seks, spanie, picie alkoholu lub palenie papierosów. Nawet niektórych przedstawicieli Facebooka zaczął w końcu przerażać potwór, który stworzyli.

 

„Mam trzy i pół tysiąca znajomych i przyjaciół na Facebooku, kolejnych kilka tysięcy na Instagramie, tysiąc pięćset osób obserwuje mnie na Twitterze i posiadam prawie dwa tysiące kontaktów na LinkedIn. A w sobotni wieczór nie mam z kim obejrzeć filmu, czy zjeść kolację” – napisać coś takiego mogą dziś tysiące, a nawet miliony ludzi. Życie społecznościowe to nie to samo co życie społeczne.

 

Spójrzmy, jak w ciągu ostatnich lat zmieniało się znaczenie prostych słów, takich jak „znajomy”, „przyjaciel”, „śledzić”, „lubić”, „nie lubić”? Odpowiedź brzmi: zmieniało się niepostrzeżenie. Przesuwające się w znanych od wieków pojęciach odcienie znaczeniowe przekładają się na znaczące zmiany w świecie naszych relacji społecznych i wartości.

 

„Przyjaciel” z internetu może okazać się kimś niezbyt interesującym „w realu”. „Lubienie” kogokolwiek i czegokolwiek wyłącznie na podstawie obrazka, to zupełnie nowy sens tego słowa. Kupujemy coś, lub udajemy się do miejsc rekomendowanych przez podmioty całkowicie anonimowe i nam nieznane. Rację przyznaje się nie temu, kto potrafi użyć lepszych argumentów lub udowodnić swoje stanowisko przykładami, lecz temu kto skutecznie przykryje argumentację strony przeciwnej przewagą liczebną, zdobędzie większy zasięg. „Mowa nienawiści” nie ma nic wspólnego z nienawiścią, za to wiele z odmiennymi poglądami politycznymi.

 

„It’s a new world,” mówi Reb Tewje w „Skrzypku na dachu”. I ten komentarz bardzo pasuje do społecznej rewolucji, jaka ma miejsce za sprawą mediów społecznościowych. Tylko, być może, ów „nowy świat” nie przez każdego jeszcze jest dostrzegany.

 

Depresja społecznościowa

 

Gdybyż tu chodziło tylko o to, że nadeszło „nowe”. Problem w tym, że nadeszło „gorsze”. Ostatnie lata przyniosły serię badań platform społecznościowych z niezwykle niepokojącymi wynikami. Np. studium przeprowadzone przez Uniwersytet Michigan wykazało, że im więcej czasu dana osoba spędza na Facebooku, tym bardziej obniża się jej samopoczucie i samooocena a narastają nastroje depresyjne. Jeden z autorów badań, Ethan Kross wyjaśniał to w komentarzu medialnym tak: „Na zewnątrz Facebook stanowi nieocenione źródło zaspokajania potrzeb społecznych, pozwalając ludziom łączyć się ze sobą, kontaktować, rozmawiać, jednak potem okazuje się, że zamiast podnosić człowieka na duchu, intensywne korzystanie z Facebooka może w silnym stopniu negatywnie wpłynąć na nastrój”.

 

Badacze nie chcą pochopnie wyrokować, czy korzystanie z mediów społecznościowych powoduje depresję, czy też jest może tak, że ludzie ze skłonnościami do depresji chętniej zanurzają się w cyfrowym świecie. W publicystyce zachodniej znane jest pojęcie „social media depression”, które nie ma jeszcze charakteru naukowego. Opisuje cały kompleks stresów i frustracji współczesnego konsumenta internetu. Od napięcia spowodowanego brakiem mobilnego zasięgu, huśtawki nastrojów spowodowanych przerwami z działaniu sieci aż po osamotnienie, gdy w twojej sieci społecznościowej nie masz odzewu i interakcji, nikt nie komentuje, nie lubi i nie udostępnia.

 

Psycholog Jim Daley w artykule opublikowanym w ubiegłym roku w „The Huffington Post” nazwał ten syndrom jeszcze inaczej – DA, „disconnectivity anxiety” („diskonektofobia”?).  Choć nie jest to jeszcze oficjalnie zaburzenie psychiczne, Daley uważa, że problem narasta. „DA wiąże się narastaniem negatywnych emocji, takich jak strach, złość, frustracja, rozpacz i fizyczne cierpienie. Jedyną ulgę, choć krótkotrwałą, daje przywrócenie połączenia z internetem”.

 

Wcześniej Holly Shakya z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego i profesor z Yale Nicholas Christakis spędzili dwa lata badając ponad pięć tysięcy pełnoletnich ludzi, z próby badawczej Gallupa, a wyniki swoich badań opublikowali w 2017 r. Naukowcy śledzili sposób korzystania przez nich z Facebooka, konfrontując te badania z diagnozami ich samopoczucia emocjonalnego i fizycznego, a także wskaźnikiem masy ciała (BMI). „Nasze wyniki wykazują, że chociaż ogólnie sieci społecznościowe były pozytywnie kojarzone, nie dotyczyło to Facebooka” – podsumowali badacze w artykule, który ukazał się w „Harvard Business Review”. „Negatywne wyniki były szczególnie wyraźne, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne”.

 

Dlaczego Facebook jest tak bardzo niekorzystny dla naszej równowagi emocjonalnej? Jeszcze wcześniejsze badania sugerowały, że serwisy te stwarzają coś w rodzaju fałszywej presji na użytkownika ze strony innych członków społeczności. Ponieważ większość ludzi unika publikowania na platformie negatywnych treści lub informacji o stresujących przeżyciach, sieć społecznościowa kreuje mylący obraz środowiska, w którym każdy wydaje się radzić sobie lepiej i mieć więcej frajdy z życia niż ty. Jak zauważają badacze, ekspozycja wyselekcjonowanych, mających „wizerunkowy” i „promocyjny” charakter, obrazów z życia innych ludzi prowadzi do porównań stawiających nasze doświadczenie życiowe w negatywnym świetle.

 

A co z magiczną zdolnością Facebooka łączenia z przyjaciółmi i rodziną, na dowolne odległości? Także to, jak wynika z badań, nie działa dobrze. Zastępowanie rzeczywistych, spotkań, rozmów, bliskości i intymności, komunikacją przez social media, nie zbliża ludzi, lecz prowadzi do dalszej alienacji. Ludzie „wytrenowani” w takich formach komunikacji, gdy się w końcu spotykają, nie potrafią odłożyć swoich telefonów i cieszyć się realnym kontaktem z drugim człowiekiem. Przecież dobrze znamy obrazki grona ludzi siedzących przy jednym stole i wgapiających się z w ekrany swoich smartfonów zamiast ze sobą rozmawiać.

 

Młodzież w świecie lęku

 

Co jakiś czas słyszymy o nastolatkach popełniających samobójstwo w sieciami społecznościowymi w tle. Najgłośniejsze przypadki wydarzyły się w tym roku w Wielkiej Brytanii. Najpierw 14-latka Molly Russell popełniła samobójstwo „instagramowe” a ostatnio piętnastoletnia Ruby Seal zabiła się po tym, jak nikt nie zareagował na jej dramatyczny wpis na Snapchacie.

 

W książce, która ukazała się w tym roku, „Understanding Teenage Anxiety” (pol. „Zrozumieć lęk nastolatków”), autorzy Jennifer Browne i Cody Buchanan, piszą o spustoszeniach, jakie media społecznościowe wyrządzają w duszach i umysłach młodzieży, czyli pokolenia zażywającego tych serwisów w największych dawkach. Książka jest swoistą psychodramą rozgrywającą się pomiędzy matką Jennifer Browne i współautorem, jej nastoletnim system Cody’m Buchananem, która zmaga się z lękami i depresją. A przyczyny są podobne do opisanego wcześniej „targowiska próżności” na Facebooku – gigantyczna presja, zwielokrotniona przez masowe zasięgi i wszechobecność komunikacji.

 

Stara dobra presja rodziców na dzieci jest niczym wobec tych potęg. Artykuł opublikowany w „New York Times Magazine” w 2017 r. opisuje, jakim naciskom w cyfrowych środowiskach szkolnych i akademickich poddawani są młodzi ludzie. Nieustanny osąd, rywalizacja, cyberbullying, mobbing. Tego rodzaju zachowania  w szkołach, grupach młodzieżowych występowały zawsze, ale nigdy nie przenosiły się do „w mediów”, do platform publicznych, na widok tysięcy innych.

 

Media społecznościowe przypominają wirtualny salon, wypełniony wyselekcjonowaną grupą ludzi, z którymi czujemy się komfortowo i chcemy być kojarzeni. Doświadczenia są wybierane i realizowane według kryterium wygody i poziomu łatwości. Zasadniczo, dzieci uczą się wybierać doświadczenia, o których wiedzą, że będą czuć się z nimi komfortowo i generalnie są zadowoleni z tego, że mogą być z nimi kojarzeni. Że to nie jest prawdziwe życie. A jakie to ma znaczenie? W prawdziwym życiu nie ma nic ciekawego.  A jeśli jest, to często nie jest to przyjemne. Więc uciekajmy od prawdziwego życia. Po co zmuszać się do dyskomfortu, skoro nie trzeba, skoro są social media i wymyślona/y ja oraz mnóstwo ludzi, którzy mnie takim wymyślonym podziwiają?

 

Jak seks, a nawet bardziej

 

Media społecznościowe całkowicie zmieniły zakres naszych doświadczeń życiowych. Weźmy na przykład podróże. Nie chodzi tylko o to, że omijanie kijków ze smartfonami utrudnia poruszanie się w tłumie zwiedzających. Także o to, że turyści nie patrzą już nawet na zabytki, dzieła sztuki, czy krajobrazy. Zamiast tego patrzą w wyświetlacze a na nich widzą najczęściej samych siebie i czasem przy okazji jakąś fajną scenerię do „selfika”.

 

Doświadczenie sztuki i historii zostało zastąpione doświadczeniem cyfrowej reprezentacji. Niby nic dziwnego dla „cyfrowych tubylców” – przecież to ich zwykły sposób poznawania świata. Spędzamy więcej czasu zastanawiając się nad tym, jak inni ludzie będą postrzegać nasze przygody, niż faktycznie je mieć.

 

Jeśli ktoś ciągle upiera się, że życie (i pożycie) społeczne wcale się tak nie zmieniło, niech zwróci uwagę na szokujące sygnały, że potrzeba sprawdzania mediów społecznościowych bywa dziś wśród młodzieży silniejsza niż popęd seksualny. Niewiarygodne? A jednak. Już badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Chicago w 2012 roku na grupie badawczej z Niemiec, wykazały, że korzystanie z social mediów należy do najsilniejszych popędów współczesnych ludzi, znajdując się w tej samej grupie co seks, spanie, picie alkoholu lub palenie papierosów. W tym samym roku naukowcy z Uniwersytetu w Bonn wysunęli przypuszczenie, że za uzależnienie od Internetu odpowiada gen CHRNA4, ten sam, który stoi za nałogiem nikotynowym.

 

Nawet niektórych przedstawicieli Facebooka zaczął w końcu przerażać potwór, którego stworzyli. W 2017 Chamath Palihapitiya, były wiceprezes Facebooka, powiedział: „Krótkotrwałe, napędzane dopaminą pętle zwrotne, które stworzyliśmy w Facebooku, niszczą społeczeństwo, jakie znamy. Brak dyskursu obywatelskiego, brak współpracy, dezinformacja, błędy”. Podczas wystąpienia na Uniwersytecie Stanforda mówił też o „pielęgnowaniu naszego życia na podstawie społecznościowych wyobrażeń o doskonałości”„natychmiastowych nagrodach – sygnałach społecznościowych, serduszkach, lubisiach, kciukach do góry” które otrzymujemy. „Chętnie i bezkrytycznie łączymy to wszystko z wartościami i z prawdą, choć to tylko krótkotrwała i niemal natychmiast przemijająca popularność. Gdy zastrzyk dopaminy instant przestaje działa, zostaje pustka” – podsumował Palihapitiya.

 

Czy to nie paradoksalne, że coś co zostało ochrzczone mianem „społeczności” jest dla prawdziwych społeczności tak silnie destrukcyjne. Że narzędzia, które miały służyć do łączenia ludzi, budowania lepszych więzi i relacji, stały się ostatecznie czymś co izoluje ludzi od siebie wzajemnie. Nawet w romantyczno-seksualnym aspektach, które lata temu na platformach social media wydawały się dość ważne, okazało się, że ostatecznie są one bardziej „zamiast” niż dla prawdziwej bliskości ludzi.

 

Stało się najwyraźniej coś złego. Jeszcze niezbyt dokładnie zdajemy sobie sprawę, co poszło nie tak. Badań i analiz zjawiska jest wciąż trochę mało. W swoim imieniu mogę powiedzieć, że nie o taki społecznościowy Internet chodziło mi, gdyż kilkanaście lat temu z entuzjazmem przyjmowałem pierwsze serwisy tego rodzaju.

 

Mirosław Usidus