Wajchowy na Woronicza – komentarz satyryczny KRZYSZTOFA PRENDECKIEGO

W slangu kolejarskim, wajchowy to pracownik manewrowy. Teraz znalazł zatrudnienie w misyjnej telewizji.

 

Dużo się dzieje w telewizji publicznej i oczywiście idzie ku dobremu. Już wyjaśniamy w czym rzecz. Otóż coraz większe grono odbiorców, ludzi ciekawych świata, chciałoby mieć wpływ na to co słucha i ogląda. Mamy nieprzebrany zalew podcastów i prawdziwą klęskę urodzaju: youtuberów. Do tego dochodzą platformy z filmami i seriali. Przebieramy i odpalamy. Mamy na coś ochotę klikamy. Zmieniamy, słuchamy i ustalamy sobie listę interesujących zachcianek.

 

A telewizja jawi się jako ta nudniejsza. Jacyś tam za biurkiem, układają dla nas przewidywalną ramówkę. Podają program z godzinami, o tej i o tamtej, to i to. I mamy działać wedle ich widzimisię. Znaczy mieliśmy. Dopóki ktoś nie zmądrzał i zarządził, że ten wyleniały stan zastany należałoby zmienić i uatrakcyjnić odbiór.

 

Wedle red. Michała Karnowskiego, „Wajchowy to popularna wśród części obserwatorów sceny medialnej figura, to mityczny decydent, który decyduje o sposobie przedstawiania rzeczywistości politycznej przez największe prywatne koncerny telewizyjne”. Telewizja publiczna pozazdrościła kapitalistycznym publikatorom.

 

Pozostaje tylko zagadka. Jak to działa? Czy Pan Prezes, ten najważniejszy dzwoni do tego Prezesa też ważnego, ale na odcinku propagandowym i mu tam miesza? A ten z kolei mąci na szczeblach jeszcze niższych prezesów czy innych kierowników? Czy może jest to nadgorliwa inicjatywa tylko tego Prezesa środka, aby się nie narazić temu Prezesowi wyżej? No bo chyba nie jest tak, że Prezesi jeden i drugi o niczym nie wiedzą. A jak to jest spontaniczna oddolna inicjatywa kolektywu pracowniczego?

 

Przypomina się w tym momencie, kapitalny skecz kabaretu TEY pt. „Kociołek”.

Kelner (Zenon Laskowik): Jest teraz taka sprawa, czy będziemy serwować, czy nie? Co my serwujemy?

Szef Kuchni (Janusz Rewiński): Serwujemy to co my namieszamy”.

 

Otóż tak teraz się dzieje. Coraz częściej w TVP, zamiast zapowiedzianej w programie audycji, jest coś zupełnie innego. Była zapowiedź teleturnieju „1 z 10”, a na ekranie uroczystości. Zapowiadano „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego, a puszczono powtórnie film Ewy Stankiewicz o Smoleńsku. Jeszcze wcześniej miał być film red. Stankiewicz, a był film znanego artysty Antoniego Macierewicza. Można by w tym miejscu napisać: czeski film. Ale byśmy niepotrzebnie obrazili zasłużone i znacznie mniej awangardowe dokonania południowych sąsiadów. Kinematografia czeska stawiała przecież wysokie wymagania swoim odbiorcom.

 

Przekaz jest prosty. Wyrzućcie programy. Jakieś „Tele Magazyny” do kosza na papier, a Internetowe „programy tv” usuńcie z listy ulubionych. Na co Wam to?

 

Np. w świecie kultury, istnieje coś takiego jak film czy koncert: niespodzianka. Idziemy do kina czy sali widowiskowej i nie wiemy co na czeka. Taką „Kinder niespodziankę”, ma teraz cała Polska jak długa i szeroka. Zasiada wygodnie przed odbiornikiem i czeka z niecierpliwością co poleci, co nadadzą. Może będzie o Piastach i Andegawenach albo „Sanatorium miłości”. Miała być Joanna Lichocka, a wyskoczy zza kadru Danuta Holecka. Obojętnie.

 

A to wszystko dla naszego dobra. Jest taka książka „Paradoks wyboru. Dlaczego więcej oznacza mniej?” Barry’ego Schwartza. Wg. tego psychologa, wyeliminowanie wielości wyborów konsumenckich może znacznie zmniejszyć niepokoje kupujących. Albo „Będziemy szczęśliwi, jeśli tylko dokonamy właściwego wyboru. Tylko jak to zrobić, gdy jesteśmy coraz bardziej zagubieni, pośród coraz większej liczby możliwości?”, to z kolei pisze Renata Salecl w „Tyranii wyboru”. Spokojnie, medialni spece zrobią to za nas lepiej. A nawet jeśli zakreślimy pisakiem, na co chcemy spozierać, to tam ktoś wspaniały czuwa zatroskany i wybierze za nas inaczej. Ale też doskonale.

 

Kelner: wy tutaj mieszacie, a ktoś dostaje po ryju, nie?

Szef Kuchni: Słuchaj Alfredzie, ktoś miesza, żeby w ryj mógł brać ktoś. To są zwyczajne dzieje”.

 

Krzysztof Prendecki