W koncernie Polska Press (dawniej Passauer Neue Presse) jeszcze zanim został przejęty przez Orlen model działania tygodników lokalnych, czyli powiatowych był taki: redakcja składała się z redaktora naczelnego, który też trochę pisał, 2-3 dziennikarzy, ewentualnie 1-2 współpracowników nieetatowych, np. od sportu oraz 2-4 specjalistów od reklamy.
Każdy dziennikarz musiał wypełniać tygodniowo od 3 do 5 stron w gazecie, a także powinien codziennie publikować na portalu przynajmniej jednego newsa. Naczelny miał do dyspozycji bibliotekę gotowych szablonów stron gazetowych, więc nie musiał niczego makietować, dziennikarze pisali artykuły i wrzucali zdjęcia w ramki aplikacji webowej. Zarówno skład gazety, jak i korekta odbywały się centralnie, więc redakcja nie miała wpływu na ostateczny kształt numeru. Naczelny miał też do dyspozycji obszerną bibliotekę tekstów „ogólnych” i „ponadczasowych”, np. rozmów z celebrytami, porad kulinarnych, zdrowotnych i innych. Dostęp do grafików, którzy przygotują interesujący wykres, czy inną infografikę, był ograniczony. Wynagrodzenia dziennikarzy były bliskie najniższej możliwej płacy krajowej, ewentualnie przekraczały ją minimalnie, ok. 3 tysięcy zł na rękę dwa lata temu to była pensja niezła. W biurze reklam i ogłoszeń można było zarobić więcej, ale tam wszystko zależało od efektywności, a i robota niewdzięczna. Zarobki naczelnych dochodziły do 4 tysięcy.
Można się zastanawiać, czy w takich warunkach możliwe było w ogóle powstawanie dobrych artykułów? Jakoś nie pamiętam wybitnych tekstów z tygodników lokalnych Polska Press. Dlatego tam, gdzie w danym powiecie była silna, polska niezależna gazeta prywatna, niemiecki koncern nie pchał się ze swoim „gazetopodobnym” produktem, bo wiedział, że nie ma szans. Jedynie tam, gdzie lokalny polski wydawca był kiepski i ledwo zipał, Niemcy kupowali ten tytuł (czasem tylko część udziałów, które były na sprzedaż), albo zakładali swoją gazetę. W czasie, gdy Orlen kupował Polska Press, podkreślano często, że z uwagi na kilkadziesiąt, a może kilkaset tygodników i portali lokalnych, PP jest silny „w terenie”. Według mnie to propagandowa bajka, bo w większości powiatów najsilniejsze są powstałe 30 lat temu miejscowe gazety i ich portale, więc media PP w tych powiatach są co najwyżej numerami dwa. Statystyki całej sieci portali Polska Press z perspektywy warszawskiej mogą być oczywiście imponujące, ale działa tu efekt skali, który w tym przypadku nie pokazuje prawdy o tym, kto rządzi internetem „w terenie”. Gdyby zebrać statystyki wszystkich portali gazet lokalnych, zarówno tych ze Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, jak i Stowarzyszenia Mediów Lokalnych, jak i niezrzeszonych oraz samodzielnych (nie posiadających gazet papierowych) lokalnych portali informacyjnych, to skończyłby się pic z dominacją PP w Polsce powiatowej.
Nie chcę nadmiernie gloryfikować mediów lokalnych i mówić, że są świetne i doskonałe, bo zarówno same gazety, jak i portale, często pozostawiają wiele do życzenia, ale trzeba zauważyć, że mimo wszystko na swoich niewielkich terenach potrafią skutecznie konkurować z wojewódzkimi czy ogólnopolskimi gigantami. Pytanie – jak długo jeszcze? – jest oczywiście cały czas otwarte, bo w mediach od wielu lat obserwujemy zjawisko analogiczne z tym, co dzieje się w handlu: wielkie sieci wypierają małych handlowców. Być może szansą dla małych jest konsolidacja i łączenie się w większe organizmy biznesowe, co w przypadku gazet powiatowych będzie trudne. Już wiele lat temu Dominik Księski, wydawca „Pałuk” ze Żnina, a jednocześnie ówczesny prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, zauważył: wydawcy gazet lokalnych to zbiór indywidualistów, każdy ma swój pomysł na prowadzenie gazety, oczywiście najlepszy.
Dlatego, za mojego żywota, prawdopodobnie nie dojdzie do połączenia mediów lokalnych w jedną super-firmę, chociaż takie pomysły co jakiś czas w tym środowisku się pojawiają.
Zresztą może nie byłoby to dobre, może lepiej, żeby nadal funkcjonował dotychczasowy model gazety lokalnej, małej, ciasnej, ale własnej?
Waldemar Śliwczyński