WALTER ALTERMANN: Nasza zawiść i podstawianie nogi

To tylko różowa (?) farbka, ale niektózy mogą pomyśleś, że to krew... I to jest właśnie zasiewanie nienawiści... Zdj.: arch/ hrob/ red/ re

Byłoby to niezmiernie śmieszne, gdyby tak boleśnie nie dotykało wielu ludzi. Oto obywatele RP siedzący przed telewizorami i przy komputerach czują się w obowiązku wyładowywać swoje frustracje na sportowcach, aktorach i politykach.

Najczęściej atakującymi są ludzie niezadowoleni z wszystkiego, poza sobą. Chore myślenie hejterów bierze się stąd, że uważają się oni za żarliwych patriotów. I boli ich, że inny Polak (sportowiec, aktor i polityk) niedostatecznie dobrze Polskę ich reprezentuje, nie dba o nasze obecne i dziejowe interesy. Sportowiec przegrywa mecz – w łeb go obuchem. Aktor zagrał w sposób, którego „zaangażowany społecznie”  nie aprobuje – nuże mu kopa. Polityk ma inne zdanie niż hejter – a zdzielić go drągiem po plerach. Takie są uboczne skutki demokracji, czyli powszechnej dostępności do internetu.

Iga Świątek, czyli opaczne skutki sukcesu

Najbardziej atakowaną w ostatnim miesiącu osobą w Polsce była tenisistka Iga Świątek. A to na skutek tego, że nie osiągnęła tego, czego się po niej spodziewano. Najpierw fakty. Oto panna Świątek zdobyła na igrzyskach olimpijskich w Paryżu brązowy medal. I jest to największe osiągnięcie polskich tenisistek i tenisistów w historii tej dyscypliny.

Kłopot w tym, że hejterzy i media oczekiwali medalu złotego. Tu trzeba wyjaśnić, że Światek nigdy i nigdzie nie zapowiadała, że zdobędzie to złoto. Bo to jest sport, a w sporcie naprawdę niczego nie wiadomo. I na tym polega jego urok i magia. Kto tego nie rozumie jest albo kompletnym idiotą, albo oszustem. I po wielkim sukcesie, jakim był ów brąz w Paryżu, na najlepszą (także w historii) polską tenisistkę wylały się kubły wściekłości, agresji i zwykłej podłości małych ludzi.

Kto żyje z hejtu

Tu trzeba zauważyć, że oprócz nieruchawych grubasów, którzy mają ze sportem wspólny jedynie program telewizyjny, w kopaniu świetnej sportsmenki wzięły udział niezliczone portale internetowe, stacje radiowe i telewizyjne. Rzecz w tym, że nie robiły tego bezinteresownie, bo obecnie z hejtu żyją nie tylko cwaniacy, którzy mają swoje podłe strony w Internecie i właśnie z tych stron czerpią niezłe zyski, bo agencje reklamowe płacą im pieniądze za każde kliknięcie.

O zgrozo takie same źródło dochodów (choć znacznie wyższych) mają poważne portale, na których tzw. okienka zajmują „zawodowcy” zajmujacy się przewidywaniem – które to miejsce w kolejnych zawodach powinna zająć Iga Światek. A po zawodach albo pieją z zachwytu, albo ją tłamszą, wynajdując jakieś abstrakcyjne powody, które przeszkodziły polskiej tenisistce w osiągnięciu maksimum.

I to właśnie te „poważne” portale nakręcają spiralę hejtu. Bo dają przykład, że tak można, że to jest w porządku. Cały ten przemysł pogardy i chorych emocji jest moralnym dnem i nie ma nic wspólnego ze sportem. Tam chodzi jedynie o szmal.

Hejt polityczny

Na podobnych zasadach obraca się biznes stacji telewizyjnych, które obsługują (faktycznie i mentalnie) najmniej zorientowanych w polityce i gospodarce naszych współobywateli. W każdej ze stacji tv są przecież wyspecjalizowani dziennikarze, których zadaniem głównym jest podsycanie uczuć pogardy i nienawiści do polityków, a skutkiem tego podważaniem i okpiwaniem państwa, jako idei i bytu realnego.

Pomysł jest diabelnie prosty (szatan macza swe brudne pazury w tym interesie), bo wystarczy zaprosić do studia kilku polityków i nawet niespecjalnie szczując ich na siebie, czekać aż wezmą się za łby. A skutek jest zawsze ten sam – zamiast rozmawiać o sprawach – powiedzmy budżetu, kolei, dróg, plonów oraz poplonów, służbie zdrowia, armii – nasi politycy rozmawiają jedynie o sobie samych. To znaczy – obecnie każda tzw. polityczna dyskusja jest jedynie obrzucaniem się błotem, przypominaniem, co która z partii, co który z polityków obiecywał, a co realnie zrobił, kto kłamał, kto nie kłamał, kto ładny, a kto brzydki bardzo.

Powiedzmy wprost – taki „format” dyskusji politycznych w naszych telewizjach jest niezwykle łatwy dla prowadzącego dziennikarza. I efektywny, bo nasza mało wyrobiona widownia, nie oczekuje faktów i liczb. Ona czeka na awantury i emocje. I tak to poważna i doniosła polityka w mediach staje się zwykłą nawalanką w klatce, na gołe pięści. A publika się cieszy, a właściciele stacji liczą przychody, bo to się – niestety – ogląda.

Dwuznaczne plotki czyli kto komu podsyła informacje

Media klasyczne i internetowe pełne są też  plotek, pomówień i ordynarnych napaści. Zaczyna się to zwykle od tego, że któraś z gazet lub któryś z portali odkryje „aferę”. Zastanawiali się Państwo jak to możliwe, że dziennikarze docierają do tak sensacyjnych informacji? Może prowadzą własne dziennikarskie śledztwa? Wolne żarty, po zmroku, w ponurej okolicy? Nie jest tak, że do tajnych dokumentów jakiś dziennikarz dociera mocą silnej woli przy wsparciu pogłębionego warsztatu zawodowego.

Afera w Polsce zaczyna się u nas od tzw. przecieku z prokuratury, ministerstwa, tajnych i jawnych agencji bezpieczeństwa, że któryś z polityków coś tam wziął, coś komuś podarował, albo tylko obiecał dać. Czy zatem część dziennikarzy jest zbrojnym (uzbrojonym w pióro i mikrofon) ramieniem władzy? Czy zbyt bliskie związki dziennikarzy z władzą nie kompromitują takich dziennikarzy? Jak najbardziej. Jeżeli chodzi zaś o kompromitację władz, to nie ma takiego tematu, bo władza – dla zasady – jest bezwstydna.

Moralne skutki hejtu

Takie uprawianie polityki jest  objawem nędzy umysłowej i moralnej. To nie jest żaden tam „głos ludu” lub przejaw „wolnej opinii publicznej”. To jest zwykły ordynarny biznes robiony na najniższych ludzkich instynktach – na zawiści i pogardzie wobec bliźniego swego. A wszystkiego tego doświadczamy w kraju mieniącym się katolickim.

Najbardziej niebezpieczne jest to, że hejt – jawny i anonimowy – nie liczy się z ludzką godnością. A przecież atakowani sportowcy są realnie istniejącymi ludźmi, mają swoje uczucia, swą dumę i ambicje, mają swoje rodziny. To nie są byty wirtualne.

Żenujące jest, że na żywych, zwykłych ludziach tak wielu cwaniaków robi pieniądze. Przy czym zasada jest taka, że na pisaniu, iż sportowiec, aktor, polityk są szlachetnymi ludźmi nie da się zarobić. Natomiast na twierdzeniu, że ten sam człowiek jest słaby, moralnie podejrzany, zaniedbuje swą pracę, nie ma kompetencji i ambicji – tak, na tym da się dużo zarobić.

Przykre wspomnienia propagandy z PRL

Pamiętam, jak za PRL-u zaczynały się afery. Bardzo często od listu „zwykłego czytelnika” do redakcji gazety. Ten „czytelnik” ubolewał, że sprawy w ojczyźnie idą źle, wskazywał na łapownictwo, korupcję i tumiwisizm urzędów. I od razu – po kilku dniach – okazywało się, że akurat, przypadkiem, istnym zrządzeniem losu rząd ma już przygotowane nowe ustawy, odnośnie likwidacji bolączek i niedoskonałości systemu. Bo system był doskonały, tylko ludzie zawodzili.

Dalekośmy odeszli od startych wzorców? Wydaje mi się, że wracamy… Znowu mamy odważnych bojowników i krytykantów. I znowu media powołują się na to, co rzekomo mówi lud. Oczywiście teraz mamy stacje badające opinię publiczną, ale z nimi jest tak jak w starym dowcipie: „Co słychać? Zależy gdzie się przyłoży ucho”.