WALTER ALTERMANN: Powódź i trzęsący się ministrowie

Zdj.: Wicepremier, minister obrony Władysław Kosieniak Kamysz (na pierwszym planie) minister infrastruktury Dariusz Klimczak (po prawej na drugim planie) na spotkaniu z działaczami PSL w styczniu 2023 r. . Fot. arch./ H/ ree/ er

Nie sposób dalej zgłębiać się w historię, gdy tutaj i teraz, mam na myśli dzisiejszą Polskę, dzieją  się rzeczy ważne, takie jak obecna powódź na południu i zachodzie kraju, głównie w polskim dorzeczu rzeki Odry.

Wraz z nastaniem powodzi nastąpiła tygodniowa cisza „na rynku politycznym”. Rząd najpierw uspokajał, ale po trzech, czterech dniach zaczął ostrzegać, że może być nie najlepiej. W całym społeczeństwie można było zauważyć nastrój powagi i współczucia.

Nasze stałe, odwieczne wojny wewnętrzne

Wtedy pomyślałem sobie, że może coś się zmieniło, że może zwaśnieni politycy dwóch obozów – w obliczu zagrożenia – staną na wysokości zadania i na jakiś czas umilkną bojowe surmy, ucichnie bicie w tarabany… ale znowu zawiodła mnie intuicja. Bo kiedy potężne fale zalały Kotlinę Kłodzką i fala powodziowa ruszyła w kierunku Wrocławia, obudzili się politycy rozmaitych partii. I polska polityka wróciła w znane sobie łożysko i wir wojny wewnętrznej! Lepiej byłoby gdyby rzeki wróciły w swe spokojne koryta, a politycy, choć raz, wykazaliby się rozwagą i spokojem.

Niestety, jest już stałym elementem polskiej polityki, że celem każdej partii jest zmiażdżenie i unicestwienie, anihilacja obozu przeciwnego. Wszystkie nasze partie zachowują się tak, jakbyśmy mieli w kraju wojnę – stałą i bez zmiłowania. Może to mamy jakoś zapisane w naszych mózgach, że skoro na granicach mamy spokój, to musimy nawalać się między sobą? Może to jest jakieś dziedziczne, genetyczne obciążenie?

O tej genetyce to nie żart. Ostatnio w USA jakiś kot przebył 1500 kilometrów, żeby wrócić do domu. Przecież nie miał mapy, radaru ani googla. A skoro wrócił, to co my tam wiemy o zwierzętach. I co my tam wiemy o sobie samych. Naprawdę, trochę w to wierzę, że od czasów Mieszka I skazani jesteśmy, jako nacja na ciągłe walki, i może to weszło nam w krew, że  zdrowo i po męsku jest bić się?

Oczywiście z dzisiejszy naszych polityków żadni tam wojowie i większość nie nadawałaby się nawet na giermków w czasach Piastów oraz Jagiellonów. Nawet na ciury obozowe nikt by ich nie przyjął. Nasi parlamentarzyści bardziej przypominają Szwejka niż Zbyszka z Bogdańca, bo brzuchate to towarzystwo, niewysokie i jakieś takie słabe w dłoniach. Za to w gębie mocni  okropnie. Ale „na gębę” nikt jeszcze żadnego warownego zamku nie zdobył.

Podsumowując pokrótce – chyba jednak jesteśmy wszyscy spadkobiercami naszych wojowniczych przodków, których ulubioną zabawą – przed i po bitwach z obcymi – było naparzania się w obozach między sobą. Oczywiście po pijaku. O czym zaświadcza choćby Jan Chryzostom Pasek. Jedno tylko różni dawnych i obecnych wojów, współcześni upijają się polityką. Aż dziw, że nie ma jeszcze w sprzedaży wódki o tej nazwie.

Mickiewicz miał rację

Wieszczów mamy w Polsce trzech: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Do 1880 roku było tylko dwóch pierwszych, ale po 1880 roku Konserwatyści Krakowscy dopisali też Zygmunta Krasińskiego, bo pasował im ideologicznie – arystokrata, dość niezrozumiały, ale za to potężny wróg lewicy i mniejszości narodowych.

Od pewnego czasu „chodzi za mną Epilog „Pana Tadeusza”. Tamże Mickiewicz pisze trochę więcej niż gdzie indziej o naszym narodowym charakterze. I nie jest to pochwała.

O tem-że dumać na paryskim bruku,

Przynosząc z miasta uszy pełne stuku,

Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,

Za późnych żalów, potępieńczych swarów! (…)

 

Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy

Lękliwe nieśli za granicę głowy!

Bo gdzie stąpili, szła przed nimi trwoga,

W każdym sąsiedzi znajdowali wroga,

Aż nas objęto w ciasny krąg łańcucha

I każą oddać co najprędzej ducha. (…)

 

Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą –

Nie dziw, że ludzi, świat, sobie ohydzą,

Że utraciwszy rozum w mękach długich,

Plwają na siebie i żrą jedni drugich! (…)

 

Bycie wieszczem to dar, który polega na tym, że wieszczowie lepiej widzą i na podstawie „obdukcji” przepowiadają przyszłość. Są jak naukowcy, którzy godzinami oglądają muchę pod silnym szkłem powiększającym. A potem wyciągają wnioski. I nie są one na milimetr pochlebne. A i przyszłość widzą szczerze, czyli niewesoło.

Wielki strach na odprawach rządu

Z nastaniem powodzi pojawiły się codzienne, czasem dwie w ciągu doby, odprawy sztabu kryzysowego, którym przewodzi premier Donald Tusk. Wszystkie je transmitują telewizje, bo to w sumie ciekawe zobaczyć nagle i naraz ważnych ministrów.

Jednak dla mnie uderzające było to, że Tusk zmusił swoich ministrów i wicepremiera Kosiniaka –  Kamysza do mówienia bez kartki, na żywo i pod okiem kamer. I okazało się, że dla większości z nich jest to tortura, bo to i dziennikarze zadają jeszcze pytania…

Jeden z ministrów wzbudził nawet we mnie litość. Sprawa dotyczy ministra infrastruktury, Dariusza Klimczaka. Najpierw powiedzmy czym zajmuje się jego ministerstwo. Według strony ministerstwa   misją Ministerstwa Infrastruktury jest kreowanie i realizacja polityki państwa w zakresie polskiego systemu transportu, gospodarki morskiej i wodnej, oraz zapewnienie obywatelom RP dostępu do nowoczesnej infrastruktury i wysokiej jakości usług zrównoważonego systemu transportowego, odbudowa przemysłu stoczniowego i zwiększanie bezpieczeństwa systemu transportu.

Czyli w jego gestii są drogi, mosty, transport drogowy i morski – bardzo ważne dla kraju dziedziny. Ale nie dlatego p. Dariusz Klimczak był w czasie odpraw bliski zejścia. Plątał się, mówił na okrągło, powtarzał się – w sumie nie wiedział co ma mówić. On – odpowiedzialny za tak ważne działy gospodarki i istnienia kraju. Żeby zrozumieć człowieka sięgnąłem do jego życiorysu. I okazało się, że jest on historykiem. I mamy kolejnego humanistę na miejscu, które powinien –  oczywiście – zajmować jakiś utytułowany, z dużym dorobkiem zawodowym inżynier. Czyli p. Klimczak trząsł się z niewiedzy, z przerażenia własną indolencją.

Ale u nas jest tak, że partie obsadzają ministerstwa swoimi ważnymi działaczami. Skoro szef PSL-u jest lekarzem a pełni funkcje ministra obrony…

Przy czym nie naśmiewam się z obecnie rządzących, bo w poprzednim rządzie również był nadmiar humanistów. W istocie jest to przypadłość ogólnonarodowa, ponadpartyjna. Powód? Jak ktoś ma konkretny zawód to nie musi zajmować się polityką. Czyli zostają tacy, którzy liczą na państwowe uposażenie, poprzez politykę. I tu jest pies pogrzebany.