Ważne są tematy marginalne – rozmowa z dziennikarką i poetką BARBARĄ GRUSZKĄ-ZYCH

Sukcesem jest kiedy po spotkaniu nasz rozmówca przyznaje, że sam odkrył coś nowego, z czego dotąd nie zdawał sobie sprawy. W ten sposób potwierdza, że udało nam się dotknąć sedna jego życia – mówi Barbara Gruszka-Zych, dziennikarka, reportażystka, poetka, krytyk literacki, autorka książek, w rozmowie z Małgorzatą Ireną Skórską.

 

Co było pierwsze – poezja czy dziennikarstwo?

 

Zdecydowanie wszystko zaczęło się od poezji. Pierwsze wiersze układałam na początku szkoły podstawowej, koledzy z klasy zamawiali je u mnie na swoje urodziny, w zamian dostawałam od nich lizaki i czekoladki, czyli wzięły się ze zwyczajnego łakomstwa. Chwilę później rozpoczęła się moja przygoda z dziennikarstwem. W wieku 12 lat zadebiutowałam w „Lidze Reporterów Świata Młodych”. Z innymi, uznanymi dziś dziennikarzami, pisaliśmy wówczas do tego tygodnika harcerskiego, a dobrego pisania uczyli nas znakomici redaktorzy Wojciech Pielecki, Kazimierz Pasek i inni. Później  nauczycielami byli dziennikarze tygodnika „Na przełaj”. Doskonale pamiętam organizowane dla nas – adeptów dziennikarstwa i pisarstwa – spotkania w Nieporęcie, Warszawie, Tarnowie, podczas których dyskutowaliśmy o sztuce pisania reportaży i wywiadów. Te rozmowy, nie tylko z naszymi mistrzami, ale i kolegami, stały się dla mnie najważniejszą lekcją dziennikarstwa.

 

Pierwszy pani tomik „Napić się pierwszej wody” został wydany w 1989 roku. To był debiut poetycki?

 

Tomik z posłowiem mojego kolegi ze studiów, dzisiaj profesora Mariana Kisiela, ukazał się w znanej wtedy serii „Pokolenie które wstępuje” pod redakcją Jurka Leszina-Koperskiego i Andrzeja K. Waśkiewicza, a wydawanej przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą. Choć zebrane w nim wiersze złożyłam w wydawnictwie dużo wcześniej ich druk, z różnych – nie związanych z tekstami powodów, znacznie się przewlekał i dlatego książka ukazała się dopiero wtedy.

 

Czym dla dziennikarki jest pisanie poezji?

 

Dziennikarz jest nieustannie nastawiony na innych, wychylony w ich kierunku, słuchający z uwagą i oddaniem. Pisanie wierszy, to próba uchwycenia co z tego świata zewnętrznego zostaje w nas, a jednocześnie usilne poszukiwanie pociechy. Jak powiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka poetka Ewa Lipska: „Wierszyk jest poduszeczką, do której można się przytulić po okropnościach świata”. Ośmielę się powiedzieć, że wiersze dla każdego piszącego są kwintesencją tego co odczuwa, zapisaną w najkrótszej formie. Pisanie wierszy, jak mówił Czesław Miłosz, to egotystyczne zapatrzenie w siebie, a dziennikarstwo jest zwróceniem się w stronę drugiego. Ale jest nie tak do końca, bo kiedy przyglądam się uważnie tropom moich dziennikarskich pytań i dociekań, widzę, że wynikają one z mojej egoistycznej pobudki jaką jest chęć znalezienia odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.   Dziennikarstwo i pisanie wierszy można porównać do zapewniającego niezbędną równowagę stania na dwóch nogach. Ta jedna, dotykająca mocno ziemi, umożliwia mi kontakt z rzeczywistością i owocuje reportażami i wywiadami. Druga, zatrzymana gdzieś w powietrzu, próbująca unieść mnie do góry, obrazuje stan w jakim czasem się znajduję podczas pisania wierszy próbując przekroczyć granicę między tym, co rzeczywiste, a tym co nierealne.

 

Jest też pani autorką książek.  Ich bohaterami są często ludzie, z którymi wcześniej przeprowadzała pani wywiady.  Znajomość z Wojciechem Kilarem, przerodziła się w przyjaźń, której owocem stała się książka „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara.” Tych fascynujących prób odkrywania wnętrza rozmówców było wiele. W którym momencie narodził się pomysł na pisanie książek?

 

Ich genezą jest dziennikarstwo, które pomaga mi nawiązać pierwsze kontakty z moimi bohaterami i jak dotąd torowało mi do nich drogę. Od ponad trzydziestu lat pracuję w redakcji tygodnika „Gość Niedzielny”. To chyba jedyne w naszym kraju pismo na poważnie preferujące dobre wiadomości. Wracając do pani pytania, muszę podkreślić, że to właśnie dzięki tej pracy poznałam fenomenalnych ludzi. Przypuszczam, że w normalnych okolicznościach nawet nie miałabym śmiałości dotrzeć do rozmówców takiego formatu. Tak właśnie było z Czesławem Miłoszem, o którym później napisałam książkę „Mój poeta”. Nasza znajomość zaczęła się od wywiadu przeprowadzonego na rynku w Krakowie. Wśród tych niezwykłych, darowanych mi przez dziennikarską robotę osób, na pewno muszę wymienić wspomnianego Wojciecha Kilara. Kompozytor na początku, jak to miał w zwyczaju, był niedostępny, małomówny i niezbyt towarzyski. Jednak po kilku wywiadach okazało się, że można się z nim zaprzyjaźnić i przekroczyć narzucany przez niego dystans. Podczas wielu, już prywatnych rozmów udało mi się dostąpić wtajemniczenia w powstawanie jego niezwykłej muzyki, której siłą napędową była miłość.  „A gdzie się bardzo kocha, tam się bardzo cierpi” – mawiał.  Moim ważnym rozmówcą, a po latach przyjacielem, jest znakomity reżyser Krzysztof Zanusssi i jego małżonka Elżbieta Grocholska-Zanussi. Książką „Życie rodzinne Zanussich: zdecydowałam się przełamać konwencję wywiadu rzeki z jednym rozmówcą i dopuścić do głosu jego niezwykłą małżonkę, zapraszając do równoczesnego dialogu. Elżbieta jest dla twórcy „Eteru”  życiową busolą i inspiracją.

 

Jak długo trwa proces oswajania rozmówcy, który później zamienia się w bohatera pani książek?

 

Ma pani rację, że praca dziennikarska to proces oswajania, ale nie tylko ze strony osoby przeprowadzającej wywiad. Sądzę, że nasi bohaterowie w jakimś stopniu nami dyrygują, a my – dziennikarze, tak naprawdę trochę się nabieramy myśląc, że ostatecznie tworzymy reportaże, przeprowadzamy wywiady. Trzeba powiedzieć uczciwie, że dziennikarz zawsze jest prowadzony przez swojego bohatera, który wytycza kierunek powstającego tekstu. Dlatego miałam żal do Ryszarda Kapuścińskiego, który nie trzymał się kurczowo faktów. Myślę o jego technice pracy, braku psiej wierności temu, co mówią rozmówcy, a co od lat uważam za imperatyw naszej roboty. Praca dziennikarza jest żmudna, można powiedzieć koronkowa, bo oparta na wiernym zapisywaniu słów, które wypowiada nasz bohater. W słowie rozmówcy znajdujemy ukryty klucz do jego osobowości, do wydarzeń, o których opowiada. Konfiguracje używanych przez niego słów, tembr i barwa jego głosu – te wszystkie czynniki ze sobą współgrają i tworzą całość oddającą prawdę o nim. Oczywiście, inaczej to wygląda w reportażu radiowym i telewizyjnym, inaczej w tekście pisanym. Przez lata byłam niezwykle wierna temu co mówią moi bohaterowie,  nie pozwalałam sobie na konfabulowanie ani epatowanie emocjami. Starałam się tak spisywać wypowiedzi moich bohaterów i tak układać słowa, aby wyłoniła się z nich jakaś prawda o nich.

 

W którym momencie zaciera się granica pomiędzy reportażem prasowym a książką będącą dokumentem?

 

I w jednym, i w drugim ważne, żeby pokazać prawdę, która ujawnia się choć przez chwilę we fragmentach wypowiedzi. Dlatego warto nagrywać długie rozmowy, żeby mieć większą szansę na uzyskanie kilku zdań prawdy o bohaterze. Oczywiście, to może być złudne, bo nam, piszącym, wydaje się, że już wydobyliśmy z niego jakieś fakty, które dotąd nie ujrzały światła dziennego. Sukcesem jest kiedy po spotkaniu nasz rozmówca przyznaje, że sam odkrył coś nowego, z czego dotąd nie zdawał sobie sprawy. W ten sposób potwierdza, że udało nam się dotknąć sedna jego życia. Wracając do pani pytania, robiąc książkę pozwalam sobie na rozpasanie dziennikarskie, piszę długo, w rozmiarze nieakceptowalnym na łamach żadnego pisma. Tylko książka może to przyjąć. „Życie rodzinne Zanussich” zostało skonstruowane z rozmów z bohaterami. Kiedy pozwalamy sobie na taką rozlewność rozmowy, czujemy, że w  pewnym momencie zaczyna się beletrystyka. Bo przecież kierując się w rejony poboczne odczuwamy jak mocno, równoważnie do wątków głównych – budują klimat, osadzają w określonej perspektywie, odsłaniają urodę bohaterów. Podczas pisani książki o Wojciechu Kilarze pozwoliłam sobie na to, czego nie robię w tekstach dziennikarskich. Na jej stronach znalazł się zapis moich własnych emocji, refleksji, a nawet kilka moich i jego ulubionych wierszy. Można rzec – całkiem bezkarnie mogłam pokazać mój stosunek do bohatera i poszerzać perspektywę rozmów, poprzez odautorskie komentarze.  Podczas komponowania tej książki dostrzegłam jak ważne są te marginalne tematy, na które w dziennikarstwie często nie ma miejsca.

 

A jak było w przypadku książki  „Mój poeta”?

 

Książka o Czesławie Miłoszu zaczęła się od wywiadu z panem Czesławem, ale to przede wszystkim świadectwo mojej znajomości, a może przyjaźni z nim. Bardzo osobiste opisywanie tego, co odczuwałam, kiedy przychodziłam do mieszkania poety przy ul. Bogusławskiego w Krakowie i rozmawialiśmy o wierszach i życiu.

 

Gatunki dziennikarskie, jak i literackie przez cały czas ze sobą współgrają. Czy zmysł i talent reporterski częściej w pani twórczości pomaga, czy też może bardziej przeszkadza?

 

Niektórzy zauważali, że moje wiersze bywają takimi reporterskimi podróżami. Widocznie nie mogę pozbyć się tej potrzeby rejestracji wydarzeń układających się w jakiś, czasem ukryty sens. Choć, mam wrażenie, że w ostatnich książkach poetyckich coraz bardziej tej „reporterki” się pozbywam. Kiedyś wydałam tomik „Podróż drugą klasą”, którego tytuł wiele wyjaśnia. Lubię podróżować drugą klasą, choć w czasie pandemii trudno mówić o podróżowaniu. W trakcie tych rzeczywistych i metaforycznych podróży poznaję swoich bohaterów, próbując zajrzeć im w dusze, a wtedy zaczyna się poezja…. Na początku grudnia wydałam kolejny tomik pod tytułem „Mój cukiereczek”. Jest taką  podróżą  w siebie w poszukiwaniu tego, co w duszy gra.

 

Jak ważny jest dla pani ten tomik?

 

Muszę pani zdradzić, że po skończeniu jednej książki, natychmiast myślę o nowej. To w  ramach mojego zamiłowania do podróży, tym razem w słowie. W tomie „Mój cukiereczek” staram się opowiedzieć o swoim życiu, o tym, co mnie ukształtowało, czym żyję, w co wierzę. Jak zwykle nie mogę odejść od dwóch najważniejszych tematów – miłości i śmierci. Odnoszę je do Boga, który pojawia się na tych stronach wezwany po imieniu jako Jezus Chrystus. Przychodzi jak pociecha w czasach pandemii.

 

Jak wygląda sam proces pisania reportaży, książek, a jak poezji? Kiedy nadchodzi ten właściwy moment na pisanie w konkretnym stylu i do wybranego odbiorcy? Jak pani sobie radzi w tak zróżnicowanym rzemiośle dziennikarsko-poetyckim?

 

Dziennikarstwo to mój chleb powszedni, jestem do niego przyzwyczajona, piszę regularnie i w miarę szybko. Niestety, wymogi tekstów pisanych do tygodnika zmuszają mnie do odrzucania  większych partii materiału, który spisałam. Z wielu odrzuconych fragmentów zapisanych w ścinkach na pulpicie monitora, powstają spore fragmenty książek. W dziennikarstwie zawsze interesował mnie zwyczajny człowiek. Najzwyczajniejsi ludzie są bardzo interesujący, tylko trzeba umieć z nich wydobyć tajemnicę, którą każdy z nas skrywa. Dzisiaj to wszystko jest utrudnione, bo mamy ograniczone kontakty, knebel w ustach przez niezbędne przecież maski. Rzadziej robimy reportaże, jedziemy w teren, częściej rozmawiamy przez telefon, a to nie to samo, co wywiad na żywo. W dzisiejszych czasach dotarcie do bohatera i przekazanie jego emocji i prawdy o nim jest mocno utrudnione. Pytała pani jak powstają wiersze. One stale asystują mojemu życiu. Poezja przychodzi sama w momentach, których się nie wybiera. Kiedy przychodzą do mnie wiersze spisuję je pokornie. Czasem jeszcze nad nimi pracuję, ale raczej próbuje dokopać się do słów, które słyszę wewnętrznym uchem.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Małgorzata Irena Skórska

 


 

Barbara Gruszka-Zych

Poetka, dziennikarka, reportażystka, krytyk literacki, pisarka. Jest laureatką wielu nagród z dziedziny dziennikarstwa i literatury, w tym m.in. nagrody SDP im. Macieja Łukaszewicza za wywiad z Wojciechem Kilarem „Harmonia ducha”, II nagrody w konkursie śląskich mediów „Silesia Press” za reportaż o palaczu zwłok w Auschwitz-Birkenau „Co widziały moje oczy”, „Silesia Press” za wywiad  z Wojciechem Kilarem „Jestem jak koncert fortepianowy”. Autorka wielu tomików wierszy, w tym wydanego na początku grudnia „Mój cukiereczek”.