Wciąż warto rozmawiać.  Z JANEM POSPIESZALSKIM rozmawia ELŻBIETA RUMAN

Mocno naznaczyło mnie jako dziennikarza doświadczenie Katastrofy Smoleńskiej. To co wtedy przeżywałem 10 kwietnia dało mi później taki mandat, żeby rozmawiać z ludźmi na Krakowskim Przedmieściu, dopytywać, być ich głosem – opowiada Jan Pospieszalski, publicysta, autor programów telewizyjnych, muzyk, w rozmowie z Elżbietą Ruman w „SDP Cafe – podaj dalej…”

 

Jan Pospieszalski to więcej niż dziennikarz –  muzyk, artysta, twórca wielu dzieł muzycznych. Zaczynałeś jeszcze w Czerwonych Gitarach?

 

Ktoś mi to wypomina cały czas, przez co nie da się ukryć, że mój PESEL jest głęboko osadzony w latach 50.

 

Ten czas muzykowania to była nadzieja, że zostaniesz muzykiem?

 

To były moje marzenia, które kompletnie rozmijały się z oczekiwaniami rodziców i ich planami na nasze życie. Tata nas uczył rysunku, przekazał nam taką troskę o przestrzeń zewnętrzną, o architekturę i większą wrażliwość na dzieła plastyczne, wizualne.

 

Na piękno?

 

Tak. Dom był zastawiony książkami o architekturze, o malarstwie, a na ścianach, gdzie urodziliśmy się były freski, które stanowiły poligon doświadczalny. Rodzice ćwiczyli przed dużą realizacją, dostali możliwość zrobienia polichromii do kościoła metodą al fresco, czyli na mokrych tynkach. W związku z tym ćwiczyli w domu, bo to jest technika bardzo trudna i cały dom pomalowali. Jak się urodziliśmy i wychowaliśmy pod świętym obrazami, to trudno żebyśmy tej wrażliwości na malarstwo i sztuki wizualne nie mieli. Natomiast, nie tak potoczyły się nasze losy…

 

Ale liceum plastyczne skończyłeś.

 

Jeśli chodzi o liceum plastyczne, to były tam dwie specjalności: biżuteria i ceramika. Wybrałem ceramikę, w z związku z tym, że nie święci garnki lepią.

 

Życie poprowadziło cię przez różne artystyczne tropy, żebyś stał się w końcu trybunem tych, którzy potrzebują głosu. Twoje dziennikarstwo przechodziło różne etapy.     

 

Moje pojawienie się w telewizji wzięło się z takiej typowo entertainmentowej, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, działalności. Jako muzyk, ze sceny, estrady zszedłem przed kamery jako gość, który miał animować jakieś tam muzyczne programy,  część takiego cyklu, który na początku lat 90. uruchomiony był w telewizji Walendziaka – „Swojskie klimaty”. Tam jako ekspert od muzyki, od kultury źródła, od muzyki ludowej miałem się pojawić. Poszedłem na casting i na tym castingu osoby oceniające uznały mój potencjał jako właściwy,  w związku z tym zaproponowali mi, żebym zrobił nie tylko ten segment muzyczny, ale prowadził cały program. Często tę anegdotę opowiadam i tutaj też powtórzę. Poczułem się jak człowiek, który idzie ulicą, znalazł podkowę i mówi: o, mam szczęście znalazłem podkowę. Podnosi ją, a tam cały koń pod spodem. To było trochę tak, że od tej muzycznej części, od małego fragmentu, stałem się jednym z trzech głównych prowadzących, współautorem, wymyśliłem tytuł. Potem, jako już ten, który przed tą kamerą stawał, byłem też zapraszany do różnych form i stąd był pomysł Maćka Pawlickiego, Andrzeja Horubały i Waldemara Gaspera, żeby postawić mnie przed kamerami jako prowadzącego programy publicystyczne.

 

Kiedy poczułeś, że jednak jesteś dziennikarzem?

 

Życie zmusiło mnie żeby uczciwie traktować tę działalność.  W momencie, gdy pojawiłem się jako prowadzący program publicystyczno-społeczny, był moment sporu, walki o to by zmienić monopol medialny jaki funkcjonował na początku w III RP. Tym lodołamaczem były różne środowiska: „Gazety Polskiej”, „Myśli Narodowej”. Ciągle funkcjonowaliśmy w niszy, musieliśmy udawać, że nie jesteśmy wariatami, antysemitami, jakimiś odklejeńcami. Wtedy obowiązywał nurt kserokopiarki, że jedyną drogą modernizacji Polski jest naśladownictwo tego co dzieje się na świecie. Był monopol „Gazety Wyborczej”, debatę publiczną zdominowała agenda środowiska postKORowskiego. Mieli oni w rękach, coś co się później nazywało, dystrybucją prestiżu i pogardy. Dla nas to było trudne, wiedzieliśmy że życie inaczej wygląda i świat jest inny, dlatego próbowaliśmy coś robić, najpierw jako ekipa „pampersów” w Telewizji Polskiej, potem jako ci, którym dano szansę zbudowania sieci radiofonii katolickich Plus, później telewizji Puls. To była walka, aby wstawić nogę w drzwi.

 

Było kilka przełomów w twoim życiu dziennikarskim. Co było takim mocnym progiem w twojej działalności?

 

Na pewno moment odejścia Ojca Świętego i to co Polska przeżywała w 2005 roku. To bardzo w nas mocno rezonowało kulturowo. Zobaczyliśmy się innymi niż jesteśmy, choć na chwilę. Potem ta debata o Kościele, o dziedzictwie Jana Pawła jakby przycichła. Zaczął się burzliwy rok 2007 i to wszystko co wiązało się z przejęciem rządów przez Platformę, co oczywiście w jakiś sposób odbijało się na decyzjach władz telewizji. Na szczęście  kadencyjność władz telewizji nie jest tożsama z kadencyjnością Sejmu i jakoś udawało nam się utrzymać naszą pozycję w TVP, mówię o redakcji programu „Warto rozmawiać”.

Potem był Smoleńsk. Miałem ten przywilej, że byłem w grupie dziennikarzy, którzy realizowali transmisję z wydarzeń 10 kwietnia. W tym czasie byłem właśnie tam na miejscu, w Katyniu. To była świadomość że stało się coś niesamowitego, potwornego, co nas przywaliło jak taki głaz. A tu masz informację do słuchawki, że wchodzisz na wizję, scenariusz cały się sypie… To doświadczenie bardzo mocno mnie naznaczyło,  dało mi też taki mandat, żeby rozmawiać z ludźmi na Krakowskim Przedmieściu, dopytywać, być ich głosem…

 

Teraz też są tematy, na które czeka cała Polska i tych tematów poruszać nie wolno. Poruszałeś je w programie „Warto rozmawiać” i okazało, że w Telewizji Polskiej nie można tego robić. Dlaczego?

 

Dam ci telefon do Joanny Lichockiej, do Jacka Kurskiego, do paru innych ludzi to pewnie odpowiedzą na to pytanie.

 

Pytania o szczepienia, o wolność to są podstawowe pytania dla dziennikarza.

 

Pytania o pochodzenie wirusa, pytania o to czy restrykcje i zarządzenia dotyczące zamknięcie życia, odebranie nam swobód, praw obywatelskich po to by walczyć o nasze zdrowie były sensowne. Czy lekarstwo nie przyniosło nam więcej nieszczęścia niż sama choroba…

 

To jest prawo dziennikarza do szukanie odpowiedzi, bycia głosem widzów, a widzowie chcą się dowiedzieć dlaczego nie ma wolności, skąd to się bierze, na czym polega teraz problem z segregacją sanitarną, dlaczego ona jest nam proponowana. Jan Pospieszalski nie może o tym teraz mówić w Telewizji Polskiej, ale może mówić gdzie indziej…

 

Po usunięciu nas z TVP, w kwietniu tego roku zintensyfikowaliśmy naszą działalność na fanpagu na profilu facebookowym i widzieliśmy skokowy przyrost zainteresowania. Niektóre nasze materiały osiągały po milion, półtora miliona wyświetleń, udostępnień itd. To była duża liczba, która dała nam przekonanie, że warto o tym rozmawiać. Głównym tematem, który mnie wtedy zajął to były rozmowy z lekarzami, którzy byli wzywani przez izby lekarskie. Chodzi o to, że jesienią 2020 roku grupa lekarzy, naukowców i ludzi pracujących w ochronie zdrowia zakwestionowała sensowność polityki medycznej. Pojawiały się głosy, że ta globalna odpowiedź na zagrożenie jakim jest SARS-COV2 jest nieadekwatna i nie uwzględnia paru rzeczy, przede wszystkim nie uwzględnia faktu, że z wirusem można walczyć metodą leczenia go, a nie izolacji.

 

Jan Pospieszalski nie przestaje być dziennikarzem i teraz ten głos, te pytania są zadawane. Gdzie je publikujesz?

 

Na przełomie sierpnia i września uruchomiliśmy kanał  „JanekPospieszalski#WARTO” i tam kontynuujemy nasze rozmowy.

 


 

Zapis fragmentu rozmowy Elżbiety Ruman z Janem Pospieszalskim, która odbyła się w ramach cyklu „SDP Cafe – podaj dalej…”  Całe spotkanie można obejrzeć TUTAJ.

 

Projekt „Dziennikarze-twórcy kultury” finansowany był ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu z Funduszy Promocji Kultury.