WIKTOR ŚWIETLIK: Gwara zamiast Tygrysa

Fot. Wikipedia

Bój o uznanie osobnego języka śląskiego nie jest tylko, moim zdaniem, fragmentem dążenia do uznania osobnej narodowości śląskiej. Celem jest oddzielenie Śląska od Polski, co jest w żywotnym interesie Niemiec i jest równie żywotnie sprzeczne z polską racją stanu. Ciekawy jest jednak sposób przeprowadzania tej operacji. Kiedyś tego rodzaju działania przeprowadzano z pomocą naukowców, kongresów, referendów. Dziś załatwiają to media, „znani i lubiani” oraz influencerzy.  

Oczywiście awantura o odesłanie przez prezydenta planowanej ustawy o języku śląskim ma też kilka bardziej bieżących celów. Wszystko co nie jest poświęcone nadchodzącej potwornej drożyźnie jest w interesie władzy i jej obecnych oraz przyszłych beneficjentów i tu trzeba przyznać masa medialna spisuje się na piątkę. Przeciwny „językowi śląskiemu” jest prezydent, a za jest choćby pisarz Twardoch, który od lat dobrze wie, gdzie frukta leżą. Za są także media, które są efektem rynku konstruowanego od 35 lat przez własnościowe i regulatywne efekty przyjaźni polsko-niemieckiej. Te same media, które wciskały w czasie pandemii, że przez Polskę przewija się fala nienawiści do Śląska i Ślązaków, bo w kopalniach dużo zachorowań.

Ciekawa nie jest jednak sama definicja, a definiujący. W ogóle niby żyjemy w czasach coraz bardziej zprofejsonalizowanych, ale zdarzają się zaskakujące wyjątki i jest ich całkiem sporo. Weźmy taką tabletkę wczesnoporonną. Chyba o tym, czy powinna być na receptę czy nie i czy mogą ją brać starsze dzieci, bo za takie postrzegam piętnastolatki, powinni decydować jacyś naukowcy, chemicy, lekarze, pedagodzy i tym podobni? Decydowali posłowie i media. Podobnie z tym Śląskiem. Twardoch, Kuczok, jakiś facet z europarlamentu, który buduje karierę na pluciu na Polskę mocniejszym niż jakikolwiek inny europoseł na swój własny kraj, zastąpili ekspertów. A także zastąpili wielusetletnie procesy, które na Śląsku po prostu nie zaszły. Wspólnotę wyobrażoną jaką jest naród, jedni definiowali tak, inni siak. Jedni uważali, że stworzyło ją oświecenie, inni że romantyzm. Właśnie zmarły wybitny egiptolog Barry J. Kemp wykazał dość logicznie, że starożytni Egipcjanie pięć tysięcy lat temu spełniali jej wymogi. Tyle, że w przypadku Śląska cała gama tych różnych czynników nie zachodzi, a śląski to po prostu gwara, co dość przystępnie wytłumaczył profesor Miodek. Niestety, gdyby znany językoznawca i gramatyk mówił o tym, jakim zagrożeniem jest Kaczyński byłby słuchany i cytowany z przejęciem i nabożnością. Ale na języku to on się ewidentnie nie zna. Jest wsteczny, nie to co zetesempowcy, pionierzy i czerwoni harcerze odłączania Śląska od Polski. On mówi, że to dialekt, że nie różni się od dialektu wielkopolskiego czy małopolskiego. Że to archaiczna polszczyzna, a więc tym bardziej dowodzi ona polskości Śląska. Oni mówią, że tak nie jest, a za argument mają modę, siłę, Szymona Hołownię ze swoim jak zawsze kaznodziejskim słowem o tolerancji oraz wizytą w kopalni i Donalda Tuska z jego gniewnym słowem, bo jego elektorat tak lubi, jak on się gniewa. Jest wtedy taki mocny prawie jak Jaruzelski.

Dodajmy, że niedługo będziemy przekonywani w ten sposób nie tylko, żeśmy byli dla Żydów gorsi niż Niemcy, żeśmy kupowali Śląsk, a lotnisko w Berlinie nam wystarczy zamiast naszego. Niedługo podobne argumenty będą uzasadniać podwyżki cen gazu, rujnujące termoizolacje i inne światłe zmiany, które wpędzą z powrotem w nędzę sporą część Polski. Pytanie, czy jak się ją podkarmi odpowiednią propagandą w ogóle ona to zauważy?