Francuski dziennik „Liberation” triumfuje z powodu, że platforma Telegram zaczyna współpracować z francuską policją w namierzaniu, między innymi, pedofilów. Walka z pedofilią rzecz święta i tylko chyba pedofil by jej nie pochwalił, więc temat zostaje sprowadzony do jednego. Problem w tym wszystkich co kryje się za „między innymi”.
„Między innymi” oznacza, że śledztwa i „współpraca” Telegrama mają odnosić się też do innych spraw, nie związanych z pedofilią. Może to być na przykład terroryzm. Instrukcje jak skonstruować materiały wybuchowe, gdzie je kupić, czy wręcz plany zamachu. Tu też trudno mieć pretensje. Ale przecież – znając kierunki w jakich nasza europejska oaza wolności zmierza – mogą to być i inne sprawy. Propagowanie faszyzmu, mowy nienawiści, wspieranie ruchów radykalnych, a także, rzecz jasna, populizm i walka z fake newsami. A te ostatnie fronty, jak pamiętamy, zostały gremialnie otwarte przez operatorów amerykańskich serwisów społecznościowych, w których marnujemy nasze życie, na tyle skutecznie, że mogło mieć to istotny wpływ na wyniki ostatnich wyborów w USA.
Szczególne wątpliwości w dawnych czasach, kiedy na terenie Unii Europejskiej nie doceniano jeszcze tak bardzo tej szczególnej wartości, jaką jest wolność słowa, jest metoda, przy pomocy której Telegram przekonano do współpracy. Dawniej byłyby to spotkania, odwołanie się do oczywistego interesu publicznego, może udział w jakiejś wspólnej akcji promocyjnej. Tym razem sprawę załatwiono w sposób krótszy, bardzo bliski zresztą dziś rządzącym Polską, którzy zdaje się, starają się być wręcz europejskimi trendsetterami. Założyciela Telegrama Pawła Durova po prostu we Francji zatrzymano i przez kilka dni przesłuchiwano i maglowano.
Jeszcze ciekawszy jest wcześniejszy kontekst sprawy, bo wydaje się, że Durov nie zawsze był aż takim zagrożeniem dla światowego i francuskiego bezpieczeństwa. Otóż, jak wiadomo, opuścił on Rosję, aby unikać nacisków ze strony reżimu putinowskiego i wystarał się o kilka innych obywatelstw, w tym francuskie i Arabii Saudyjskiej. Co więcej, z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem zostali kolegami. Macron namawiał Durova by na stałe przeniósł swój biznes do Francji, czytaj: wspierał go politycznie. Durov odmówił, zdaje się z tych samych przyczyn, dla których wyjechał z Rosji. Jak tłumaczył, ma jednak z francuskimi organami ścigania „gorącą linię”, gdzie pomaga ścigać terrorystyczne czy pedofilskie treści. Jak tłumaczy, ściganie go za to, że coś pojawia się w serwisie mającym 900 milionów użytkowników to jakby ścigać twórców internetu, natomiast, jak twierdzi, w sytuacjach, gdy służby go informują o takich podejrzeniach, reaguje.
Jak się okazuje to nie wystarcza. Wygląda na to, że byśmy byli wszyscy bezpieczni, służby muszą nie tylko współpracować, ale kontrolować. Nie tylko po to, by wygrywać przestępców, ale przede wszystkim byśmy wszyscy byli umoszczeni w politycznych objęciach tych, co zawsze i by nikt inny nie doszedł do władzy. Jak widać walka o praworządność i demokrację „tak, jak ją rozumiemy” ma dużo szerszy kontekst niż tylko polski i nie jest to dobra wiadomość.