WIKTOR ŚWIETLIK: Trump podczas kampanii ma zignorować tradycyjne media

Mem po zamachu na D. Trumpa autor nieznany, fot. z serwisów agencyjnych tuż po strzałach w Butler

Dobrze piszą? Źle? Co zrobić, żeby napisali lepiej? To pytanie towarzyszące polityce od zawsze przestaje być istotne. Mediów tradycyjnych nie zaorały media społecznościowe, cywilizacja ani sztuczna inteligencja. Zaorały się same.

 Donald Trump, mający dziś wszelkie szanse zostać wygrać wybory prezydenckie w USA, osiem lat temu zżymał się, straszył, zabiegał. Pomstował na kłamstwa na jego temat w CNN i “New York Timesie”, obrażał na popierające go, ale do czasu, Fox News. Faktycznie kłamstwa na temat Trumpa były niebotyczne, włącznie z jego rzekomą rosyjską agenturalną przeszłością, a także planem wprowadzenia globalnej, faszystowskiej dyktatury, a pojawiał się w tym nawet charakterystyczny nasz rodzimy wątek, bo celowała w tym pani Applebaumowa Sikorska.

Teraz też jest podobnie, chociaż trzeba przyznać, jakby nieco łagodniej. Nie ma już faszyzmu, nie ma tyle ruskiej agentury, słabiutko słychać głos w obronie biedaków, którzy przekraczają granicę tunelami lub dzikimi przejściami by handlować narkotykami lub terroryzować tych, którzy przekroczyli ją legalnie i uzyskali pozwolenie na pracę. Jest izolacjonizm, “wściekłość i żądza zemsty Trumpa”, a także – to za moment – rozpęta się wielki bój o prawo kobiet do opróżniania ich własnych łon z własnych dzieci, co od czasów licealnych jest konikiem pani Kamali.

Po zamachu na Trumpa tradycyjne media dały czadu w sprawie krycia i bagatelizowania oczywistego wydarzenia. Akurat tak się złożyło, że nie chciało mi się spać, więc sprawę śledziłem niemal na żywo. Nawet po angielsku “incydent” brzmiał specyficznie. Właściwie przez dłuższy czas można było odnieść wrażenie, że faktycznie Trump się skaleczył, a jeśli go postrzelono to, co najwyżej z wiatrówki lub z broni typu ASG na kulki plastikowe. Potem jakoś pomalutku dopiero, jak wół ociężale, okazało się, że w okolicy pojawiły się dwa trupy i ranni.

Ale ogień głupoty jest podtrzymywany i w dość charakterystyczny sposób roznieca się w Polsce jeszcze bardziej spektakularnie niż w mainstreamie z USA, który jednak obowiązuje pewien wypracowany przez trzy wieki pozór profesjonalizmu. A u nas na przykład triumfalnie pod koniec tygodnia obwieszczono, że Trumpa nie trafiła kula, a odłamki promptera. Tam była to raczej informacja, u nas triumfalna demaskacja tego, że… no właśnie, czego? Co za różnica, czy kandydata zranił pocisk, czy pokaleczyły odłamki ekranu, w który pocisk ten trafił? Dominika Wielowieyska tłumaczy sprawę w stylu przedwojennej dykteryjki, jak stary Jan opowiada wracającej z podróży hrabinie, co słychać. W gruncie rzeczy, nic się nie stało, tylko paw przypalił pióra. Jak? Od stajni, stajnia od dworu, dwór od kandelabru, który upadł, gdy hrabia sobie w głowę strzelał, bo zbankrutował. Podobnie tu jest. Facet skaleczył się w ucho, bo pękł prompter, w prompter coś uderzyło i tak dalej.

Oczywiście o Wielowieyskiej Trump nie słyszał, ale u siebie ma dużo lepszych, bo bardziej profesjonalnych i wpływowych zawodników. Ale już się nimi nie przejmuje. Cała kampania jego, a także “przedstawiciela klasy robotniczej” J.D. Vance’a rozgrywa się w przestrzeni mediów społecznościowych i kampanii społecznej z pominięciem mediów. Mało się zwraca na to uwagę, a przecież to historyczna rewolucja. No ale któż by miał o niej donieść, skoro media tradycyjne są przecież “niezależne” i “obiektywne”. Szczególnie w Polsce, w której niestety w postaci “Wyborczej” i TVN, także “wolne media” powtarzają się farsą.

Jak się okazuje, tym razem Trump już nie pomstuje i po prostu odpuścił tradycyjne media.