Media społecznościowe stały się jednym z zabójców mediów tradycyjnych. I to na kilka sposobów.
Po pierwsze – dla wielu osób są głównym źródłem informacji, także dlatego, że pojawiają się w nich informacje właśnie z mediów tradycyjnych. W związku z tym impuls, żeby sięgać po te tradycyjne media – niezależnie od tego, jaka jest ich forma – maleje. Jeśli na Twitterze przeczytało się dwuzdaniową informację podaną przez np. rozgłośnię radiową – po co jeszcze włączać tę stację na serwis informacyjny, żeby usłyszeć to samo?
Po drugie – media tradycyjne pasożytują na mediach społecznościowych, ale w sposób sprawiający, że ich własna jakość poważnie się obniża. Całe teksty na portalach internetowych, czasami materiały telewizyjne czy radiowe, a bywa, że i teksty w czasopismach, budowane są w części lub nawet w całości na cytatach z mediów społecznościowych. To destrukcyjny głuchy telefon: najpierw media tradycyjne podają jakąś informację (często powtarzając ją jak najszybciej za jednym i nie zawsze sprawdzonym źródłem), następnie ta informacja jest komentowana przez różne rozpoznawalne osoby na Twitterze czy Facebooku, a potem media robią z tych komentarzy kolejny materiał. Nie wnosi to kompletnie niczego do debaty.
Po trzecie – media społecznościowe stały się wygodnym miejscem wymiany nawet nie opinii, ale ciosów. Kiedyś taka wymiana wymagała jednak pewnego wysiłku i argumentacji, gdy odbywała się na zasadzie dyskusji na gazetowe teksty opiniowe czy choćby w studiu telewizyjnym albo radiowym. Dziś wystarczy 280 znaków na Twitterze – albo nawet mniej, jeśli ktoś umie dokopać przeciwnikowi w bardziej lakoniczny sposób. A że w sferze publicznej dominują emocje – odbiorcy do tego właśnie przyzwyczajeni znajdują zaspokojenie swoich potrzeb obserwacji zapasów w kisielu właśnie w mediach społecznościowych.
Ponarzekać oczywiście można, ale nie ma się co kopać z koniem – tak po prostu jest, media społecznościowe są częścią naszej rzeczywistości, a ja sam pisałem wiele razy na portalu SDP, że Twitter jest dla dziennikarza i publicysty właściwie narzędziem pracy. Narzędziem – to znaczy, że pozwala zapoznać się z trendami czy emocjami w najaktywniejszej politycznie części odbiorców, uchwycić reakcje polityków na wydarzenia czy też wdać się w dyskusję z wieloma osobami naraz, w tym z politykami czy innymi dziennikarzami. Czy jednak media społecznościowe mogą być w takim razie miejscem, gdzie realizowane jest dziennikarstwo – nie w sposób przyczynkarski, ale porządnie i rzetelnie? Wątpię.
Owszem, media społecznościowe są istotnym uzupełnieniem innych sposobów dotarcia do odbiorców. Trudno znaleźć dzisiaj poważną, większą redakcję, która nie miałaby konta w najważniejszych serwisach i nie korzystała z ich możliwości, żeby podrzucać odbiorcom swoje materiały. To jednak tylko dodatek, choćby dlatego, że media społecznościowe na ogół wymuszają skrótowość i nie sprzyjają pogłębieniu tematu. To nie jest miejsce, gdzie odbiorca mógłby się skupić na materiale choćby przez nieco dłuższy moment.
Jakiś czas temu opublikowałem w „Dzienniku Gazecie Prawnej” obszerny wywiad z socjologiem dr. Michałem Łuczewskim. Łuczewski bardzo interesująco mówił o przymusie szybkiej reakcji, która pojawia się, gdy korzystamy z mediów społecznościowych. Tłumaczył, że to swego rodzaju odruch obronny: musimy się odnieść do sprawy, zanim ktoś odniesie się do nas, być może niekorzystnie i agresywnie.
To nie jest środowisko, które pozwalałoby na spokojne odbieranie przekazywanej informacji, nie mówiąc już o obszerniejszej analizie czy komentarzu. Tu jednak wciąż optymalne jest środowisko, w którym komunikacja jest jednokierunkowa, przynajmniej na etapie przyswajania materiału. Środowisko, w którym nie ma „hałasu”. Tymczasem media społecznościowe ze swojej natury tworzą otoczenie takiego „hałasu” pełne.
Zauważmy, że nie powstało na razie medium, korzystające jedynie z Facebooka czy Twittera – i nie jest to oczywiście przypadek. Poza wyżej wymienionymi przyczynami może chodzić też o obawę przed cenzorską polityką tego typu miejsc.
Pomiędzy mediami a mediami społecznościowymi istnieje, owszem, nieco wymuszona symbioza. Wymuszona, bo skoro już społecznościówki istnieją, to trzeba było nauczyć się z nich korzystać w taki sposób, żeby przynosiło to jednak jakieś korzyści. Nie oznacza to jednak, że mogą one zastąpić media tradycyjne czy nawet stanowić jeden z w pełni równoważnych sposobów kanałów, którymi te będą się posługiwać.
Łukasz Warzecha