Internet kradnie na potęgę, artykuły ilustruje się amatorską fotografią, a do wywiadów bierze się zdjęcie od rozmówcy, może być nawet z Pierwszej Komunii Św., byle za darmo.
Przeczytałem ostatnio opinie Zbigniewa Brzezińskiego „Czy zawód fotoreportera znika”. Panie Zbyszku, tego zawodu już dawno nie ma. Co prawda jakby obejrzeć się wokoło to wciąż biega mnóstwo ludzi z aparatami i robi zdjęcia. Ale czy to są fotoreporterzy?
Bywają demonstracje, na których jest więcej fotografów niż uczestników. Na każdej konferencji prasowej są robione tysiące zdjęć. Każda premiera filmowa ma swoją ściankę. Na każdej próbie w teatrze znajdzie się kilku fotografistów błyskających, o zgrozo, aktorom fleszem po oczach. W większości przypadków to młodzi ludzie, co kupili sobie aparat, podczepili się pod jakąś agencyjkę fotograficzną, która zrobiła im legitymacje na „Małym drukarzu” i puściła w miasto. Wzór takiej legitymacji wystarczy teraz tylko zarejestrować w Sejmie i można już do woli brykać pomiędzy parlamentarzystami. Rotacja wśród tej szalejącej młodzieży jest tak duża, że rzadko który młodzian wytrzyma w Parlamencie dłużej niż trzy miesiące, o ile wcześniej nie umrze z głodu.
Demonstracje, wiece i wszelkie marsze są jeszcze gorsze, bo oprócz milionów natłuczonych pixeli na karcie, trzeba jeszcze robić kilometry na świeżym powietrzu. W ostateczności większość miłośników szkła fotograficznego trafia z powrotem pod dach i zaczyna nowe życie na tzw. salonach i kotletach. I chciałoby się powiedzieć: oby do emerytury, ale emerytury niestety nie będzie, bo mało który fotograf jest dziś w stanie zarobić 1431,48 zł czyli równowartość składki ZUS.
Mogłoby się wydawać, że do tej pory pisałem na wesoło, niestety prawda o naszym zawodzie wygląda raczej straszno. Nigdy nie uważałem siebie za jakiegoś wybitnego fotoreportera, całe życie byłem raczej przeciętnym rzemieślnikiem. Pierwsze zdjęcia publikowałem w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku, redakcje chętnie brały i bardzo dobrze płaciły. W tygodniku „Razem”, gdzie praktykowałem u Leszka Fidusiewicza, były co tydzień wspaniałe fotoreportaże. W latach 90., w świętej pamięci „Expresie Wieczornym”, dwustronicowy fotoreportaż był codziennie, po prostu musiał być, nawet jak miałby być zrobiony ze zwykłej dziury w jezdni. Inne gazety również się ścigały na zdjęcia. Każda zatrudniała na etatach od kilku do kilkudziesięciu fotoreporterów. Każdy miał co robić, a fotolaboranci nie nadążali z podawaniem filmów do maszyny wywołującej. W „Kulisach”, gdzie pracowałem później, to już były złote czasy, cały czas w rozjazdach i wszyscy wspólnie z redaktorem naczelnym decydowaliśmy co będzie w tygodniku. Nawet nie wykończyła nas „cyfra”, na którą przesiadłem się w 2001 roku.
Początki XXI wieku były też całkiem niezłe, roboty było tyle, że nie nadążaliśmy załadować taczki…Nie mieliśmy stresa, że gdzieś nie zdążymy, wszyscy się znaliśmy, była solidarność zawodowa, nikt nie chciał utopić drugiego w przysłowiowej łyżce wody. Niektóre redakcje były gotowe wysłać fotoreportera nawet w kosmos, zapłacić za bilet, ubezpieczenie, diety, a na końcu super kasę za zdjęcia. Co więc się stało? Kiedy i gdzie to pękło? Nagle z dnia na dzień wydawcy prasy papierowej zaczęli niszczyć nasz zawód. Podobno ze względów ekonomicznych i łatwego dostępu do fotografii. Zaczynają znikać reklamy, dwa największe dzienniki zamykają działy foto. Podobno jeden z nich każe wszystkim fotografom zrzec się praw do własnych fotografii. Internet kradnie na potęgę, a złodzieje bredzą coś o jakimś prawie do cytatu. Efekty widać codziennie w prasie i Internecie. W zawodzie zaczynają rządzić ludzie myślący tylko o pieniądzach. Łatwiej spotkać dinozaura niż człowieka na etacie. Artykuły ilustruje się amatorską fotografią, do wywiadów bierze się zdjęcie od rozmówcy, może być nawet z Pierwszej Komunii Św, byle za darmo.
Panie Zbyszku, w Internecie nie ma miejsca na wielką fotografię, a już w socjalmediach tym bardziej. Tam jest tylko klikalność. Prawników specjalizujących się w ochronie i egzekwowaniu praw autorskich jest jak na lekarstwo. Nic po nich, dopóki fotoreporterzy nie zaczną sami chodzić do sądów. Biegłych sądowych z zakresu fotografii w całej Polsce można policzyć na palcach jednej ręki, może dwóch. Sędziowie mający jako takie pojęcie o naszym zawodzie, to już dramat. Wiem coś na ten temat, bo kilka spraw już miałem i kilka nadal mam. Polityka prowadzona przez agencje fotograficzne to oddzielny temat, doprowadzi do tego, że za chwilę zaczną zjadać swój własny ogon. Gazety ciągle udają, że płacą, to dlaczego człowiek z aparatem na szyi nie może udawać fotoreportera?
Jacek Herok