Bruksela jest równie interesująca jak Bałkany. Z DOMINIKĄ ĆOSIĆ rozmawia MAGDALENA UCHANIUK

Najbardziej żal mi jest zwykłych ludzi, którzy byli ofiarami wielkiej polityki. I to jest specyfika wszystkich polityków, że oni podejmują decyzje w imieniu ludzi, a sami często są chronieni przed skutkami tych decyzji. Natomiast zwykli ludzie są ofiarami, oni najwięcej cierpią – mówi Dominika Ćosić, korespondentka w Brukseli, ekspertka od Bałkanów, autorka książek, w rozmowie z Magdaleną Uchaniuk w „SDP Cafe – podaj dalej…”

Moim gościem jest wyjątkowa kobieta, która ma serce podzielone na pół, ma dwie ojczyzny. Z jednej strony mocno kocha Polskę, a z drugiej bardzo związana jest z Bałkanami. A trzecia strona jej serca to troszeczkę Bruksela. Jak tobie, dziennikarce, żyje się z tym, że masz to serce tak podzielone?

Z zawodowego punktu widzenia jest to wzbogacające, bo mam podwójną perspektywę, nie tylko polską, ale też serbską, czy szerzej jugosłowiańską, bałkańską. Przed wyjazdem do Brukseli zajmowałam się Bałkanami, jeździłam po całej byłej Jugosławii, pracując jeszcze w tygodniku „Wprost”, a wcześniej  w „Dzienniku Polskim” w Krakowie. Zatem to pomaga, daje szerszą perspektywę, większą wiedzę, wyczucie i możliwość zrozumienia mentalności bałkańskiej. To potrafi być użyteczne.

Twoja najnowsza, czwarta już, książka jest inna od poprzednich. Przypomnijmy, „Uśmiech Dalidy” to powieść, „Polska droga do Unii Europejskiej” skupiała się na polityce, był też przewodnik po Bałkanach. „Balkan Express”  to również przewodnik po Bałkanach, ale ściśle związany z twoimi podróżami i twoimi ocenami tego co się stało z Jugosławią.  Jak przeżyłaś rozpad Jugosławii?  Wiem, że dla ciebie była to bardzo trudna sprawa, bo jako dziecko byłaś w tej Jugosławii mocna zakorzeniona.

Gdy jako dziecko ktoś mnie pytał kim jestem, to mówiłam, że pół Polką, pół Jugosłowianką.  Mieszkałam w Belgradzie, chociaż urodziłam się w Krakowie, bo mama jako polska patriotka chciała urodzić mnie w tym mieście. Kursowałam regularnie na trasie Belgrad – Kraków. Czułam się pół Jugosłowianką, pół Polką. Wydawało mi się, że Jugosławia jest jednością, chociaż wiedziałam, że jest Serbia, Czarnogóra, Chorwacja, są różne narodowości, ale postrzegałam to jako jedność. Ten bogaty kraj, który w porównaniu z ówczesną Polską był o wiele bardziej zamożny, kolorowy, kojarzył mi się bardzo dobrze. I nagle w 1991 roku, zdawałam wtedy egzaminy do liceum, mieszkałam w Krakowie, zaczęłam oglądać w telewizji obrazki, które kompletnie nie pasowały… Najpierw Słowenia, później Chorwacja, później inne. Na moich oczach dokonywał się rozpad Jugosławii, w tym momencie przyszły pytania: kim ja jestem? Skoro nie ma Jugosławii, nie jestem pół Jugosłowianką. Dobrze, jestem pół Serbką, ale Serbowie byli przedstawiani wówczas bardzo negatywnie, jako jedyni winni, jako sprawcy wojny, okrucieństwa. I ciężko jest przyjąć do wiadomości to, że jesteś w połowie przedstawicielką narodu oskarżanego o wszelkie zło, przynajmniej w tamtej wojnie. Miałam z tym problem, tym bardziej, że nałożyło się to na czas dorastania, kiedy każdy człowiek szuka swojej tożsamości.  To była dla mnie trauma i jest do tej pory. Wydawało mi się, że wojny w Europie są definitywnie zakończone, że II wojna światowa była ostatnią i teraz ludzie zmądrzeli i nikt nie będzie się zabijał w Europie. Tymczasem na moich oczach moja druga ojczyzna została zniszczona, ten kraj przestał istnieć. Byliśmy świadkami strasznych scen, czy to w Sarajewie, czy w Vukovarze, Srebrenicy, w Kosowie, w Belgradzie. To było naprawdę coś bardzo ciężkiego do oswojenia. Dlatego też wybrałam jako kierunek studiów filologię serbską i chorwacką, mimo że marzyłam o filozofii, bo liczyłam że dzięki poznaniu historii, literatury zrozumiem powód tej wojny.

O tym piszesz w „Balkan Express”.  Mimo to, iż poszłaś na te studia, poznałaś dobrze historię Jugosławii, historię wszystkich republik, które wcześniej funkcjonowały, to jednak jako człowiek, jako kobieta, nie byłaś i nie jesteś w stanie zrozumieć dlaczego do tego doszło.

Z intelektualnego punktu widzenia rozumiem to, bo wiem jakie były przyczyny historyczne, ingerencja krajów ościennych, inne powody. Na poziomie intelektualnym mam to oswojone, natomiast na poziomie emocjonalnym nie jestem w stanie się z tym pogodzić. To jest tak, jak ze śmiercią bliskie osoby – wiemy, że ktoś umarł, wiemy na co chorował, tłumaczymy sobie, że teraz nie cierpi, ale tak naprawdę nie da się z tym pogodzić, to jest rana w sercu. Tak samo w przypadku wojny w Jugosławii. Ciężko się pogodzić z tym, że na naszych oczach, cały świat obserwował to na ekranach telewizorów, dochodziło tam do scen dantejskich.

Bracia zabijali braci…

Najgorsza jest właśnie wojna bratobójcza. Emir Kusturica w „Undergroundzie” kończy ten film taką charakterystyczną sceną – jeden z bohaterów, sparaliżowany, siedzi na płonącym fotelu inwalidzkim, a jego brat biegnie za nim i okłada go kijem próbując go zabić… Tam właśnie padają te słowa: tak długo nie ma wojny dopóki brat nie podniesie ręki na brata.

Jeżeli jest wojna, że obcy kraj wchodzi z czołgami, samolotami na nasz teren, obca armia wkracza, to jest to oczywiście straszne, ale jeśli na tym samym terenie sąsiedzi zabijają sąsiadów, a nawet w tej samej rodzinie, bo przecież było wiele było małżeństw mieszanych, to wówczas jest największe zło jakie może być.

To jest bardzo trudna historia, ale ty po nią sięgnęłaś. Wydaje mi się, że napisanie tej książki to była dla ciebie też taka forma autoterapii, bo mówisz o wielkiej polityce, ale widzianej oczami zwykłych ludzi. A co jest najważniejsze, i to chyba jest największa wartość tej książki, nikogo nie oceniasz. Nie podają oskarżenia, po prostu jest to podróż, jedziemy tym expresem i staramy się zrozumieć co tam się stało.

Tak, poznawałam najczęściej w nocnych pociągach zwykłych ludzi, z różnych byłych republik jugosłowiańskich, Serbów, Chorwatów, Macedończyków, Czarnogórców, Albańczyków z Kosowa. Te spotkania w pociągach są okazją do rozmów o całym życiu. Ludzie się otwierają, mówią takie rzeczy których nawet bliskim znajomym by nie powiedzieli, bo wtedy czują się może trochę skrępowani. A łatwiej powiedzieć komuś, kogo się już więcej nie spotka. Różnych ludzi spotykałam, mówili mi o swoim życiu, traumach. Najczęściej zaczynaliśmy od rozmów na tematy neutralne. Bałam się pytać wprost o wojnę, bo wiem że dla wielu ludzi to bardzo bolesne, ale w którymś momencie ten temat zawsze sam się pojawiał.

Powiedziałaś wcześniej, że Serbowie byli przedstawiani na świecie, w mediach, jako oprawcy, ty jako Serbka musiałaś się z tym zmierzyć. Jak się czułaś jako ta trochę napiętnowana tą winą?

Pamiętam jak byłam w Paryżu w 1995 roku, pojechałam z koleżanką na pierwszy samodzielny wyjazd na wakacje, po zdaniu matury. Zatrzymaliśmy się u mojego wujka, kuzyna mojej mamy i w telewizji pokazywali obrazki z wypędzenia Serbów z Krajiny. Byłam z wujkiem u jego znajomych Francuzów i ktoś powiedział tak ironicznie: „ale Serbowie są gościnni” i był śmiech. Odezwałam się, że jestem pół Serbką, zapanowała cisza… Później zdarzały się sytuacje na uczelni, że któryś z kolegów na imprezie powiedział: „Wstydziłabyś się Dominika, że jesteś pół Serbką”. Tak, a za co mam się wstydzić? „Bo, Serbowie wymordowali…” Powiedziałam, żeby się zastanowił. Ja nie chcę bronić Serbów, wybielać, że byli całkowicie niewinni. Tylko w czasie tej wojny obraz nie był czarno-biały, właściwe wszyscy byli ofiarami i katami.

Symbol, który mocno poszedł w świat, to były wydarzenia w Srebrenicy…

Myślę, że były trzy symbole: Vukovar, Sarajewo i Srebrenica. Vukovar to jest miasto w Chorwacji, gdzie na samym początku wojny, to była jesień 1991 roku, paramilitarne bojówki serbskie dokonały rzezi w szpitalu mordując personel i pacjentów… (pauza).

To były bardzo trudne czasy…

Później było Sarajewo i Srebrenica i te trzy miasta umocniły obraz Serbów jako jedynych winnych. Nie chcę usprawiedliwiać Serbów,  powiedzieć że to się nie zdarzyło. Ale trzeba też podać przykłady tego co się działo z drugiej strony, np. dochodziło do morderstw na Serbach w Bośni. Bośniaccy muzułmanie mordowali tamtejszych Serbów i Chorwatów. Tam niemal się wszyscy ze wszystkimi mordowali. Ostatnim akordem wojny było w 1999 roku Kosowo, naloty. Ale wcześniej była prowadzona akcja przeciwko bojownikom albańskim przez Serbów, a z kolei Albańczycy mordowali Serbów, ludność cywilną. Najbardziej żal mi jest zwykłych ludzi, którzy byli ofiarami wielkiej polityki. I to jest specyfika wszystkich polityków, że oni podejmują decyzje w imieniu ludzi, a sami często są chronieni przed skutkami tych decyzji. Natomiast zwykli ludzie są ofiarami, oni najwięcej cierpią.

Wielu kojarzy ciebie jednak nie z Bałkanów, tylko z Brukseli, gdzie od wielu lat pracujesz dla różnych redakcji.  Jak się odnalazłaś w tamtej rzeczywistości?

Pamiętam jak w 2005 roku, Marek Król, który był wtedy redaktorem naczelnym „Wprost” i Jerzy Marek Nowakowski, szef działu zagranicznego, zaproponowali mi, abym pojechała do Brukseli jako korespondentka, to było rok po naszym wejściu do Unii Europejskiej. Długo się broniłam przed tą decyzją.

Dlaczego?

Bruksela wydawała mi się nudna. Nawet powiedziałam Nowakowskiemu: panie redaktorze, ale co ja będę robić w tej Brukseli – tam nie ma terrorystów, nie ma zbrodniarzy wojennych, nie ma wojny, nie ma zamachów terrorystycznych, ja tam umrę z nudów. To nie jest dla mnie, są tylko nudni faceci w garniturach, nudni politycy, jakaś nudna Unia Europejska, która mnie kompletnie nie interesuje. A on mówi: „pani Dominiko, pojedzie pani, zobaczy, zacznie się dziać”. No i właśnie, teraz będzie taki trochę czarny humor… W 2016 roku po zamachach w Brukseli w metrze i na lotnisku, napisałam do Jerzego Marka Nowakowskiego i Marka Króla, że zamachy w Brukseli są, zbrodniarze wojenni są niedaleko, w Hadze, terroryści są, okazało się że brukselski Molenbeek jest wylęgarnią islamskiego terroryzmu. Właściwe wszystko mam, żołnierze na ulicach, terroryści na ulicach, UE zaczyna się rozpadać, bo zaraz było referendum w sprawie Brexitu, właściwie misja wypełniona. Usłyszałam: „no tak, pani Dominiko, wszystko pani ma, taka pani zdolna…”

Wracając do tej rzeczywistości brukselskiej,  na początku Unia Europejska wydawał mi się jedną wielką niewiadomą, musiałam się uczyć tego świata, bo wcześniej zajmowałam się Bałkanami. Później poczułam, że to jest równie intersujące jak Bałkany. Wpływ Unii na naszą rzeczywistość jest ogromny. Teraz widzimy to już w dosłowny sposób, jak wielki jest wpływ instytucji unijnych na to co się dzieje w Polsce, na życie gospodarcze, polityczne. Obserwowanie tych procesów w miejscu, w którym powstają jest fascynujące.

W 2005 roku, w grudniu, był mój pierwszy jako korespondentki szczyt unijny, a także pierwszy szczyt dla kanclerz Angeli Merkel. Spotkałam ją na jakiejś konferencji prasowej, wszyscy zaciekawieni patrzyli, pierwsza kobieta na stanowisku kanclerza Niemiec, w dodatku z byłego NRD. I tak się teraz śmieję, kanclerz Merkel odchodzi z polityki, to może też czas na mnie, aby zastanowić się nad jakimś innym miejscem zamieszkania.


Zapis fragmentu rozmowy Magdaleny Uchaniuk  z Dominiką Ćosić, która odbyła się w ramach cyklu „SDP Cafe – podaj dalej…”  Całe spotkanie można obejrzeć TUTAJ.

Projekt „Dziennikarze-twórcy kultury” finansowany był ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu z Funduszy Promocji Kultury.