Budząc się, czekasz na strzał w głowę  – 15. fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Upadłem i udawałem martwego. Nie ruszałem się, bo oni jeszcze chodzili i dobijali. Było zimno i starałem się nie oddychać, żeby nie było widać pary z ust, żeby nie widzieli, że jeszcze żyję… —  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ

Bucza. Przedmieścia miasta w kierunku Irpienia.

Bracia Kurusy, 44-letni Mychajło i 35-letni Wiktor, urodzili się w Doniecku. Oboje zdobyli specjalne wykształcenie i zostali profesjonalnymi szefami kuchni.
Jesienią 2021 roku, na zaproszenie ojca Jurija, mężczyźni przeprowadzili się z tzw. „DRL” (Doniecka Republika Ludowa – nieuznawane państwo utworzone 12 maja 2014 roku przez prorosyjskich separatystów na terytorium Ukrainy – przyp. red.) do Buczy. Ich ojciec z drugą żoną, córką z tego małżeństwa i zięciem mieszkał tutaj już od ponad dziesięciu lat i chciał, aby wszystkie jego dzieci były bezpieczne.

Siostra Maria opowiadała, że starszy z braci, Mychajło, pracował w Buczy jako sushi master. W wolnym czasie, zakochany w górach, chodził na piesze wycieczki, uwielbiał też jeździć na rowerze górskim. Z kolei młodszy pasjonował się muzyką rockową i nie opuszczał koncertów ulubionych wykonawców.

„W sezonie zimowym Wiktor pracował w jednej z restauracji w Bukovelu — wspomina Maria — a pod koniec lutego 2022 roku wrócił do Buczy”. To tutaj zastała go wojna…

Bracia razem z przyjaciółmi zaczęli piec chleb dla mieszkańców, a gdy sytuacja się pogorszyła, postanowili zapisać się do kijowskiej obrony terytorialnej.

„Wieczorem 3 marca Wiktor i Mychajło spakowali rzeczy i pieszo wyruszyli do Kijowa — wspomina siostra. — Planując ucieczkę z okupowanej Buczy, wybrali drogę obok centrum handlowego ‘Żyrafa’. Chcieli dotrzeć do mostu Romanowskiego w Irpieniu. Czekaliśmy na ich telefon cały wieczór i całą noc, ale nie zadzwonili. Telefon początkowo nie odpowiadał, a 4 marca zniknął z sieci. Ojciec był bardzo zaniepokojony, miał zawał serca. Mijały dni, tygodnie, a wiadomości od Mychajła i Wiktora nadal nie było”.

Wtedy, 12 marca, rodzina Kurusów zdecydowała się na ewakuację. Na pierwszym ukraińskim punkcie kontrolnym bliscy zgłosili zaginięcie Mychajła i Wiktora…

Bracia zostali odnalezieni na początku kwietnia. W masowym grobie na terenie świątyni św. Andrzeja. Ich ciała, noszące ślady brutalnych tortur, były przeszyte kulami.

Szczątki Mychajła i Wiktora skremowano, a urny z prochami wysłano matce do Doniecka…

Maria nie może uwierzyć w to, co się stało: „To wielka strata, wielka tragedia. Od dnia, w którym braci zabrakło, nasze życie zmieniło się na zawsze. Nie ma już radości, szczególnie smutno jest w święta, kiedy tata płacze. Marzył o życiu w pobliżu swoich dzieci, a jego synowie zginęli”…

Bucza, rejon „Sklosavodska”. Ulica Jabłonska nr 144.

Autorowi tych notatek zdarzało się często bywać w czteropiętrowym budynku biura „Agrobudpostaczu”, który znajdował się pod tym adresem. W tamtych czasach ulica nosiła nazwę na cześć „płomiennego bolszewika” — Siergieja Kirowa. Kierownikiem firmy był dobry i życzliwy człowiek — Pawło Mykołajowycz Iwaszczenko. Korzystając z jego przyjaźni, od czasu do czasu zwracałem się do niego po pomoc. Gazeta „Buczańskie Nowiny”, której wówczas byłem redaktorem naczelnym, zawsze potrzebowała (jak i inne niskonakładowe wydawnictwa na Ukrainie) wsparcia finansowego. Pawło Mykołajowycz nigdy nie odmawiał. „Nasza gazeta to rzecz święta” — mówił z uśmiechem, wzywając księgowego…

Iwaszczenko, Honorowy Obywatel Buczy i Zasłużony Budowniczy Ukrainy, zmarł 12 kwietnia 2021 roku, a prawie rok później przed budynkiem jego firmy doszło do prawdziwej tragedii… Rosyjscy oprawcy rozstrzelali niewinnych ludzi. Jedyną osobą, która przeżyła tę masakrę, był 43-letni taksówkarz Iwan Skyba. To on ujawnił tę przerażającą historię…

Początek wojny Iwan spędził na ulicach Kijowa za kierownicą swojej taksówki. Nagle, jak wspominał, zadzwonił dyspozytor i powiedział, że kierownictwo pilnie wycofuje wszystkie taksówki z ulic stolicy do bazy.

Iwan był w szoku, ponieważ nie przypuszczał, że Rosjanie posuną się aż tak daleko w swoich zamiarach „denazyfikacji” Ukrainy i zaatakują duże miasta jego kraju rakietami. Przewidując możliwe trudności i niebezpieczeństwa, udał się do swojego mieszkania w Browarach, aby zabrać dokumenty. Stamtąd pojechał do Buczy, gdzie żona i czworo dzieci odwiedzali jego matkę. Na miejscu, po rodzinnej naradzie, postanowiono zostać tutaj, na spokojnej i prowincjonalnej ulicy Sklosavodskiej, przypominającej wieś. Tym bardziej, jak opowiadał Skyba, „zaczęły krążyć plotki, że Rosjanie zbliżają się do Buczy. Zaczęliśmy urządzać schrony w piwnicach, zwozić tam rzeczy”. Mimo wszystko byli pewni, że nieszczęście ich ominie, że uda się przeczekać, ponieważ spokojne miasto wydawało się takie bezpieczne…

Aby jakoś przysłużyć się Ojczyźnie, Iwan Skyba i jego przyjaciel z Buczy oraz ojciec chrzestny ich dwuletniej córki Złoty, Światosław Turowski, zapisali się do nielicznej, jeśli być szczerym, lokalnej obrony terytorialnej. Ich punkt kontrolny, zlokalizowany na ulicy Jabłonskiej, miał dość skromne wyposażenie militarne: na dziewięciu żołnierzy przypadał jeden karabin, granat i lornetka…

„Pełniliśmy dyżury na punktach kontrolnych, sprawdzaliśmy dokumenty, pilnowaliśmy, żeby ludzie nie nosili broni — wspominał Iwan Skyba. — Pomagaliśmy organizować bezpieczny wyjazd ludzi, ponieważ znaliśmy teren… Nie było strachu. Żadnego strachu. Była chęć zjednoczenia się, zebrania. Cały czas byliśmy na nogach. W wolnym czasie roznosiliśmy jedzenie po piwnicach tym, którzy tam się ukrywali, kobietom i dzieciom. Nie było czasu na strach”.

Początkowo sytuacja rzeczywiście wydawała się dość optymistyczna – 27 lutego Rosjanie ponieśli poważną porażkę na ulicy Wokzalnej, o czym dowiedział się cały świat, a 3 marca jacyś żołnierze w mundurach Sił Zbrojnych Ukrainy podnieśli flagę Ukrainy przy miejskim ratuszu w Buczy, symbolizując w ten sposób wyzwolenie miasta. Ale, jak mądrze ostrzega przysłowie, „nie mów hop zanim nie przeskoczysz”. Tego samego dnia – po południu, około obiadu – rosyjska kolumna pancerna zaczęła wkraczać do rejonu Sklosavodskiej (później śledczy SBU ustalili, że były to jednostki 104. i 234. pułku desantowo-szturmowego z Pskowa; w szczególności wojskowi z jednostek nr 32515 i nr 74268)…

„Tego dnia byłem w obronie terytorialnej na punkcie kontrolnym w Buczy, pomagałem organizować ewakuację cywilów – zeznał Iwan Skyba. – Usłyszeliśmy przez radio, że do miasta weszły rosyjskie pojazdy”.

Rozpoczęła się intensywna strzelanina, wszędzie słychać było głośne i przerażające wybuchy – Rosjanie trafili w dom przed punktem kontrolnym.

Razem z towarzyszami broni Iwan zaczął kierować samochody osobowe z przestraszonymi pasażerami w stronę ulicy Wokzalnej, która prowadziła do Irpienia. Na własne oczy widział, jak Rosjanie trafili w biały samochód osobowy renault i to, jak młoda kobieta z dziećmi nie mogła wydostać się z płonącego pojazdu. Krzyczeli strasznie…

Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna i napięta. Postanowiono ukryć broń i przeczekać wrogą nawałnicę u 53-letniego Walerego Kotenki, który od kilku dni karmił obrońców terytorialnych, a jego dom (przy ulicy Jabłonskiej 31) znajdował się naprzeciwko punktu kontrolnego.

Po pewnym czasie do domu Walerego zapukało dwóch kolejnych bojowników – Andrij Dvornikow, który przed wojną pracował jako kurier, i Denys Rudenko. W ten sposób w domu ukryło się dziewięciu mężczyzn, wliczając gospodarza. Po naradzie zdecydowali, że w razie kontroli Rosjan powiedzą, że są ekipą budowlaną, która pracuje w Buczy i obecnie ukrywa się ze strachu przed wybuchami i strzelaniną…

„Słyszeliśmy ich i ruch sprzętu. Otoczyli nas” – relacjonował Iwan Skyba.

Musieli zachować absolutną ciszę, aby nie zwrócić uwagi wroga. Aby uspokoić żony i partnerki, pisali im optymistyczne SMS-y. Mimo to, niebezpieczeństwo odkrycia ich było bardzo poważne. Wieczorem tego dnia 39-letni Anatolij Prichidko zadzwonił do swojej żony Olgi i szeptem powiedział, że ukrywają się z przyjaciółmi i nie może długo rozmawiać, bo mogą go usłyszeć Rosjanie, którzy kręcą się po ulicy.

Noc minęła w napięciu i bezsenności. O ósmej rano 4 marca Denys Rudenko wysłał wiadomość do swojego kolegi: „Jesteśmy otoczeni. Na razie się ukrywamy. Strzelają z pojazdów opancerzonych i karabinów maszynowych. Miejscowi zostali zabici. Ich ciała leżą na ulicy. Z tego, co rozumiem, czekają na wsparcie i ruszą w kierunku Kijowa”.

Następnie Andrij Dvornikow wysłał wiadomość do swojej żony Julii: „Jesteśmy otoczeni, siedzimy tu, ale wyjdę stąd, jak tylko będzie możliwość. Usuń wszystkie wiadomości i zdjęcia z telefonu. Kocham cię”. Dokładnie o dziesiątej – jak wspomina zrozpaczona Olga Prichidko – jej mąż Anatolij wysłał lakoniczne „Nadal siedzimy”. I „to była jego ostatnia wiadomość”…

Mniej niż godzinę później do domu, wyłamując drzwi, wtargnęli rosyjscy żołnierze. Grożąc bronią, wyprowadzili jeńców na zewnątrz, gdzie panował mróz. „Rozebrali nas wszystkich, szukali tatuaży” – zeznawał Iwan Skyba. „Krzyczeli: ‘Jesteście banderowcami!’ Zabrali wszystkim telefony komórkowe”.

Po tym, co uchwyciły kamery monitoringu, nakazano jeńcom ustawić się jeden za drugim, jedną ręką trzymać osobę przed sobą, a drugą położyć na głowie. Później Skyba, przeglądając nagranie, boleśnie stwierdził: „Idę jako przedostatni…”.

W takim poniżającym szyku poprowadzono ludzi z Buczy do budynku „Agrobudpostaczu”, gdzie Rosjanie urządzili swoją siedzibę i miejsce tortur. Przy ścianie budynku biurowego mężczyźni zostali zmuszeni do klęczenia, a ich koszule i swetry podciągnięto im na głowy, po czym rozpoczęła się egzekucja. Bili ich kolbami karabinów, rękami… W tym czasie Rosjanie histerycznie krzyczeli, zachęcając się nawzajem i wściekając się od własnych gróźb: „Jesteście banderowcami! Chcieliście nas spalić koktajlami Mołotowa! Teraz my was spalimy żywcem!”. Potem, popadając w jeszcze większą furię i próbując jeszcze bardziej zastraszyć nieszczęsnych ludzi, jeden z oprawców strzelił z karabinu do 28-letniego pracownika kooperatywy Witalija Karpenki.

Po tym jeden z młodych jeńców (Iwan Skyba nie podał jego nazwiska prasie) wpadł w panikę i przyznał Rosjanom, że wszyscy zatrzymani należą do obrony terytorialnej Buczy. Teraz okupanci zupełnie oszaleli, a bicie wznowiono z nową siłą i jeszcze większą wściekłością… Zdrajcę jednak wypuszczono… (Obecnie zajmują się nim „kompetentne organy”, oskarżając o zdradę państwa).

W pewnym momencie oprawcy rozkazali Iwanowi Skybie i Andrijowi Werbowemu, który pracował w „Epicentrze” jako operator maszyny do cięcia, wstać z kolan i wprowadzili ich do budynku. To, między innymi, widział 57-letni Jurij Rażyk, który mieszkał w domu naprzeciwko „Agrobudpostaczu”.

„Kazali klęknąć pod ścianą, zaczęli kłaść cegły na moje plecy, aż upadłem” ­- boleśnie wspominał Iwan. – Skrępowali mi ręce taśmą za plecami, założyli na głowę ocynkowane wiadro. Potem mnie podnieśli i zaczęli walić po wiadrze. Jeden potężny cios trafił mnie w twarz, wybili mi zęby”. Słyszał, jak Rosjanie grozili Andrijowi Werbowemu, że postrzelą go w nogę, a potem rzeczywiście padł strzał…

(Następnego dnia, po jego egzekucji, żona Andrija, Natalia, w stanie silnego niepokoju wysłała mu wiadomość: „Gdzie jesteś? Mam Twój łańcuszek, amulet też. Chronię Cię przed wszelkim złem. Modlimy się za Ciebie. Czekamy na Twój telefon. Napisz nam chociaż dwa słowa”. Andrij Werbowy nie odpowiedział… W tym czasie już nie żył…)

W radzieckich filmach wojennych popularna była scena, w której niemiecki oddział zbierał na wiejskim placu miejscowych, aby obserwowali egzekucję partyzantów. Podobne zdarzenie miało miejsce pod „Agrobudpostaczem”, gdzie teraz rolę SS-manów pełnili Rosjanie.

Jak relacjonowała przedstawicielom Human Rights Watch nauczycielka z Buczy po wyzwoleniu miasta przez siły ukraińskie, „Rosjanie zabrali mnie i moich sąsiadów na teren, gdzie wcześniej był biurowiec „Agrobudpostaczu”. Obok budynku znajduje się parking i mały skwer. Zebrali tam ludzi, głównie kobiety, ale wśród nas było też kilku mężczyzn powyżej 50 roku życia. Było tam około 30 rosyjskich żołnierzy, a dowódca miał odznakę spadochroniarza. Mówił z akcentem z zachodniej lub środkowo-zachodniej Rosji. Wszyscy żołnierze byli chudzi i wyglądali źle.

Na placu zebrało się około 40 osób, zabrali wszystkim telefony, sprawdzili dokumenty, pytali, kto z nich należy do obrony terytorialnej lub samoobrony. Dwie kobiety poprosiły o pójście do toalety. Jedna z nich była w ciąży. Poszłam z nimi. Żołnierz pokazał nam drogę do toalety, która znajdowała się obok budynku, w którym mieścił się ich sztab. Budynek był długi. Wzdłuż ściany z drugiej strony zobaczyliśmy dużą kałużę krwi.

W pewnym momencie przyprowadzili młodego mężczyznę, potem jeszcze czterech. Żołnierze kazali im zdjąć buty i kurtki, zmusili ich do klęknięcia na poboczu drogi. Rosyjscy żołnierze zdjęli im koszulki. Jednemu z nich strzelili w tył głowy. Upadł. Kobiety zaczęły krzyczeć. Pozostali czterej mężczyźni po prostu klęczeli. Dowódca powiedział reszcie ludzi na placu: „Nie martwcie się. Jesteście normalni – a to jest brud. Jesteśmy tutaj, żeby oczyścić was z tego brudu”.

Ten moment wspomina również inna osoba obecna na skwerze przy „Agrobudpostaczu” – Lusia Moskalenko. Razem z nią była jej siostra Iryna Wolynec, która nagle zobaczyła na ziemi zakrwawionego Andrija Werbowego, swojego dawnego przyjaciela, z którym razem chodziła do przedszkola, a później siedziała w jednej ławce w szkole. „Leżał tam i cały trząsł się z zimna. – płakała Iryna. – Patrzył prosto na mnie. Patrzyliśmy sobie w oczy… To nie był strach, to była rozpacz. Byłam wtedy bardzo zdezorientowana i wydaje się, że nie mogłam zrozumieć, jak to się stało i dlaczego mój kolega leżał tam na ziemi”.

Jeszcze bardziej szokujące było to, że Iryna Wolynec zobaczyła, że wśród uwięzionych mężczyzn stał… jej syn Sławko. Jak później opowiadał chłopak, rosyjscy żołnierze złapali go na ulicy, mocno pobili i zabrali do swojego sztabu.

Zrozpaczona kobieta podbiegła do rosyjskiego oficera, prawie padła mu do stóp: – Zlitujcie się! On jest jeszcze dzieckiem…

Ku jej zaskoczeniu, oficer po chwili namysłu zgodził się, a następnie zwrócił się do tego, który zdradził swoich kolegów: – Czy on też był na posterunku?

– Nie, nie znam go – wyjąkał zdrajca.

– W porządku, dobrze – Rosjanin zwrócił się do Iryny – zabieraj swojego chłopaka… Ale żebym go więcej na ulicy nie widział, bo… Sama wiesz…

Czas mijał, a w drugiej połowie dnia, jak wspominał Iwan Skyba, dwóch z ośmiu członków obrony terytorialnej, których schwytano razem z nim, zostało już straconych. Teraz Rosjanie zastanawiali się, co zrobić z pozostałymi więźniami.

– Co z nimi zrobimy?

– Co, co… Zabić ich!.. Tylko gdzieś ich zabrać, żeby nie leżeli tutaj…

Po tym kazano więźniom wstać, a dwóch żołnierzy (Iwan wspominał, że wyglądali bardzo młodo) poprowadziło ich za róg budynku, na małe podwórko otoczone metalową siatką. Tam już leżał 37-letni Andrij Matwijczuk, członek obrony terytorialnej, który zaginął 3 marca i został później zidentyfikowany przez dziennikarzy „New York Times”. Został zabity strzałem w głowę.

Z dala od ludzkich oczu, Rosjanie zaczęli znęcać się nad Ukraińcami, ciesząc się swoją bezkarnością: – No to koniec, bando banderowców!…

Nagle Anatolij Prichidko podniósł się na nogi, próbując uciec, ale został natychmiast zastrzelony. „Pożegnaliśmy się ze sobą – opowiadał, nie powstrzymując łez, Iwan Skyba o tej chwili. – Zaczęła się chaotyczna strzelanina, i poczułem, że kula trafiła mnie w bok. Po prostu upadłem i udawałem martwego. Nie ruszałem się, bo oni jeszcze chodzili i dobijali. Było zimno i starałem się nie oddychać, żeby nie było widać pary z ust, żeby nie widzieli, że jeszcze żyję”.

Potem nastała złowroga cisza… Kiedy minęło około piętnastu minut od egzekucji, Iwan odważył się ostrożnie podnieść głowę. Na podwórzu „Agrobudpostaczu” leżały martwe ciała jego towarzyszy – Anatolija Prichidka, Andrija Matwijczuka, Andrija Werbowego, Denysa Rudenkę, Andrija Dwornikowa, Światosława Turowskiego, Walerego Kotenka i Witalija Karpenki… I wtedy Iwan zdecydował się na ucieczkę: „Byłem bez butów, więc zdjąłem buty z zabitego chłopaka, który tam leżał”.

Zostawiając krwawy ślad, Iwan doczołgał się do ogrodzenia, które oddzielało „Agrobudpostacz” od sąsiedniej posesji, i mimo bólu zdołał je przeskoczyć. Starając się być niezauważonym, przeszedł przez ogród, a po pokonaniu kilku kolejnych płotów, w końcu znalazł się w opuszczonym domu. Najwyraźniej „wyzwoliciele” już tam byli – wszystko było wywrócone do góry nogami. Widząc ten chaos, mężczyzna nagle przypomniał sobie cytat z dzielnego żołnierza Szwejka, który idealnie opisywał to, co zobaczył – Rosjanie jedli i wypróżniali się w jednym miejscu…

Mimo to Iwanowi udało się znaleźć trochę ubrań, a co najważniejsze, znalazł w łazience butelkę wody kolońskiej na bazie alkoholu, którą mógł zdezynfekować ranę. Potem zawinął się w koc i położył się na kanapie, próbując zapomnieć o tym, co się stało. Jednak jego niespokojny sen został nagle przerwany pojawieniem się Rosjan.

– Kim jesteś i co tutaj robisz? – zapytał jeden z nich, celując w niego z karabinu AKM.

— Jestem właścicielem domu… Rodzina ewakuowała się, a ja zostałem, żeby pilnować gospodarstwa — odparł pewnie Iwan.

— A co z twoją twarzą we krwi? — nie ustępował Rosjanin. — Jesteś żołnierzem? Ukrywasz się tutaj?

— Nie, no… Trafiłem pod wasz ostrzał… Trochę mnie rąbnęło…

— No dobrze — Rosjanin opuścił broń — teraz zabierzemy cię na bazę. Tam opatrzą ci ranę…

Nie było sensu dyskutować, bo mogło to tylko wzbudzić podejrzenia, więc Iwan musiał się zgodzić. Można sobie wyobrazić jego przerażenie, gdy żołnierze zabrali go z powrotem do… Jabłonskiej 144… Na szczęście, Skyba nie został rozpoznany… Gdy rosyjscy medycy obejrzeli rany i jako tako je opatrzyli, zabrali go do bunkra, w którym schroniło się około dwustu cywilów. Kilka dni później, 7 marca, ludziom pozwolono opuścić to miejsce. Najpierw wypuszczono kobiety i dzieci, potem mężczyzn. „Powiedzieli nam: 'Przyszliśmy was wyzwolić!’ — opowiada Skyba. — Coś w stylu: jesteśmy fajnymi facetami, nie chwytajcie za broń, wypuszczamy was. Myślę, że bunkier był im potrzebny, żeby schronić się przed ostrzałem.”

Nie tracąc czasu, Iwan zaczął szukać rodziny, ponieważ Rosjanie zabrali mu telefon i nie mógł dać im znać, że żyje. Szczęście uśmiechnęło się do niego, i wkrótce udało mu się znaleźć żonę i dzieci w piwnicy jednego z bloków mieszkalnych. Już się nie spodziewali, że zobaczą go żywego.

Razem z rodziną Iwana była też tam rodzina jego przyjaciela i kumpla — Światosława Turowskiego. „Ucieszyłam się, widząc kolegę, i pytam: 'Kumie, a gdzie mój mąż?’, a on mówi: 'Nie ma go.’ Tak dowiedziałam się, że go zabili” — opowiadała później, ledwo powstrzymując łzy, Swietłana Turowska.

Niepewności doświadczały również inne rodziny członków obrony terytorialnej.

„Pomóżcie znaleźć tego mężczyznę” — pisała, publikując w mediach społecznościowych zdjęcie swojego narzeczonego Witalija Karpenki, Jelena Szigan. „Rodzina jest bardzo zaniepokojona, ale nie tracimy nadziei.” A ciotka Denisa Rudenki martwiła się: „Mój siostrzeniec Denis przestał odpowiadać trzy dni temu. Czy ktoś coś wie o nim?”

W czasie, gdy rodziny były w rozpaczy, próbując dowiedzieć się czegokolwiek o swoich bliskich, rosyjscy spadochroniarze, którzy przejęli telefon Iwana Skyby (znaleziony na początku czerwca przez mieszkankę ulicy Szkłozawodskiej, w domu pod numerem 138, gdzie w czasie okupacji miasta znajdowali się najeźdźcy), radośnie dzwonili do swoich krewnych w Rosji. O tym opowiedzieli pracownicy internetowego serwisu „Ważne historie”, założonego w 2020 roku na Łotwie przez rosyjskich opozycyjnych dziennikarzy Romana Anina i Olesję Szmagun w celu publikacji dziennikarskich śledztw.

Tego dnia, 4 marca, o 16:41, 26-letni Aleksiej Wiszniewski wysłał SMS-a swojemu „kumplowi”, sierżantowi, zastępcy dowódcy plutonu z Pskowa, Nikołajowi Olesowowi: „Kolian, to Liocha. Żywy i zdrowy, napisz do Aliny” (tu zachowujemy oryginalną pisownię). „Alina” to „żona” Liochy. Radij Zaburin zadzwonił do swojej „ukochanej” — Darii, stylistki brwi z Pskowa. A Dmitrij Antannikow — do „ukochanej żonki” Walerii Maksimowej. Jednak 8 czerwca Lera była zmuszona opublikować w rosyjskiej sieci społecznościowej „VKontakte” smutny (a dokładniej, logiczny) post: „Odszedłeś z życia, ale nie z serca. Kochany, bardzo cię kocham”…

20-letni Ilja Saburow, Maksim Gruszewski i Aleksandr Popow zadzwonili do swoich „mam”, przynosząc im radosne wieści, że są żywi i zdrowi… Ale dwa tygodnie później „strzelca-operatora kompanii spadochronowo-desantowej” Popowa ukraińscy żołnierze „zdenazyfikowali” w pobliżu jednej z wiosek pod Donieckiem. A jego matka, Irina Kirijenko, mieszkająca w Krasnojarsku, napisała na Facebooku: „Tak łatwo wyobrazić sobie, że jesteś żywy, że nie mogę uwierzyć w twoją śmierć”… Całkiem poetycko, trzeba przyznać…

Skorzystał z telefonu Iwana Skiby również 29-letni „pochodzący z Kraju Ałtajskiego, żołnierz gwardii” Danił Konowałow, który przesłał dobry komunikat swoim rodzicom — Siergiejowi i Nadziei.

Jednak wkrótce rodzice Konowałowa otrzymali smutno-patriotyczne powiadomienie, które, jak sądzimy, nie do końca ich ucieszyło. Zawierało ono informację, że 21 maja 2022 roku ich syn, Danił Sergiejewicz Konowałow, „zginął śmiercią bohatera” w strefie prowadzenia „specjalnej operacji wojskowej na terytorium (sic!) byłej Ukrainy podczas szturmu na pozycje neonazistowskich formacji”…

Inny okrutnik, Michaił Gurianow, skontaktował się ze swoim wujkiem, mającym święte dla Ukraińców nazwisko — Wasilijem Szewczenką… Co dokładnie mówił swojemu krewnemu o ziemi przodków, wie tylko Bóg…

Rodzinom Iwana Skyby oraz rodziny poległego Światosława Turowskiego udało się wydostać z Buczy do Kijowa, a następnie do Lwowa. Tam, w stosunkowo spokojnym mieście, mężczyzna przeszedł badania i otrzymał zaświadczenie, że nie nadaje się do służby wojskowej i potrzebuje rehabilitacji.

Następnie mieszkańcy Buczy kierowali się do Polski. Schronienie, jak i dla jeszcze dwóch dziesiątek uchodźców, zapewnił polski emeryt ukraińskiego pochodzenia, Wojciech Okoński, który nie tylko opiekował się pogrążonymi w żalu ludźmi, ale również zbierał pomoc humanitarną i dostarczał ją ciężarówkami do Ukrainy. Iwan Skyba informował dziennikarzy, że „teraz przechodzę rehabilitację. Leczę zęby, bo Rosjanie mi je powybijali”…

Tragiczny los przyjaciół Iwana stał się znany dopiero na początku kwietnia. Wówczas do wyzwolonego miasta przybyła liczna grupa dziennikarzy z całego świata. Należy zaznaczyć, że szczególne miejsce w relacjonowaniu „rzezi w Buczy” zajęła amerykańska gazeta „New York Times”…

Z kolei Sergiej Kapliczny, kierownik firmy pogrzebowej w Buczy, opowiadał przedstawicielom organizacji praw człowieka Human Rights Watch, że po powrocie 1 kwietnia do Buczy odwiedził budynek „Agrobudpostaczi”: „Pod adresem ulica Jabłonska dom 144, zobaczyłem ciała ośmiu osób. Wszyscy zostali zastrzeleni, sześciu z nich miało związane ręce. Było tam jeszcze dziewiąte ciało — młody mężczyzna, którego znaleźliśmy wewnątrz budynku, na schodach prowadzących na drugie piętro. Początkowo nie zauważyłem żadnych ran. Ale kiedy zacząłem szukać dokumentów, rozpiąłem jego kurtkę i zrozumiałem, że został postrzelony prosto w serce”.

W tych dniach, widząc w sieci zdjęcia zamordowanych i rozpoznając wśród nich swoje dziecko, matka Andrieja Dwornikowa mogła tylko wydać bolesny okrzyk: „Boże mój! Boże mój! Mój drogi synu!”. A wspomniana Jelena Szigan, która szukała swojego narzeczonego Witalija Karpenki, lakonicznie poprosiła przyjaciół w mediach społecznościowych: „Dość poszukiwań. Znaleźliśmy go”…

Mężczyźni zostali pochowani dopiero ponad miesiąc po ich śmierci…

W tym czasie korespondenci telewizyjnych wiadomości TCN odwiedzili miejsce zbrodni popełnionej przez rosyjskie wojsko. Pani Tatiana, która pracowała w „Agrobudpostaczi” jako kucharka i która spędziła w miejscowym bunkrze beznadziejne dni, słuchając przeraźliwych serii strzałów, pokazała dziennikarzom zakątek na dziedzińcu firmy, gdzie miała miejsce egzekucja. „Tutaj rozstrzeliwali naszych obrońców terytorialnych — wskazała kobieta na zaśmiecony dziedziniec. — Później się dowiedzieliśmy. Tam, gdzie stoi świeczka, to żona ją przyniosła, zginął jej mąż. Wazon z kwiatami — to dziewczyna przyniosła. Tutaj zginął jej narzeczony”.

Z kolei Olga Prichodko niemal codziennie chodzi na grób Anatolija z dwoma filiżankami kawy — jedną dla siebie, drugą dla męża. „I kiedy nikt mnie nie słyszy — zdradza swój sekret kobieta — wołam go do siebie…”

Straszne widzenia nie opuszczają także jedynego ocalałego z tej zbrodniczej masakry dokonanej przez „braci Słowian”. Iwan Skyba przyznaje się do koszmarów nocnych, których nie może się pozbyć: „Budząc się, czekasz na strzał w głowę. Masz takie uczucie. Przychodzi jak fala…”

Kolejny fragment książki wkrótce na naszym portalu.