Być pokornym, ale nieprzeciętnym – ks. ARTUR STOPKA o grzechach dziennikarzy

Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż zestawienie listy dziennikarskich grzechów. W rzeczywistości sprawa wcale nie jest taka oczywista. Łatwo pomylić skutki z przyczynami.

 

Alarmistyczne wypowiedzi na temat stanu polskiego dziennikarstwa pojawiają się co najmniej od kilkunastu lat. Dołączanie do rytualnych narzekań oraz wytykania błędów i grzechów nie wydaje się dzisiaj szczególnie konstruktywne. Robienie innym rachunku sumienia to zajęcie być może chwilowo poprawiające własne samopoczucie, ale jednak w dłuższej perspektywie przynoszące niewielkie rezultaty. Tym bardziej, że adresaci tego typu przesłań rzadko (a może nawet wcale) odnoszą je do siebie. Są przekonani, że robią to, czego się od nich oczekuje. Czego oczekują nie tylko pracodawcy, ale również odbiorcy. Co bolesne, częściowo mają rację.

 

Długa lista

 

Daje do myślenia fakt, że w ramach zainicjowanego przez serwis wirtualnemedia.pl w lutym bieżącego roku cyklu „7 grzechów głównych dziennikarstwa” można znaleźć aktualnie jedynie dwie wypowiedzi. Paweł Reszka jako pierwszy grzech omawia lenistwo. Stadność jako drugi omawia Michał Szułdrzyński.

 

W kwietniu ubiegłego roku w Salonie24 Grzegorz Wszołek wymienił aż osiem grzechów głównych dziennikarzy, twierdząc, że to z ich powodu media przechodzą kryzys. Na liście znalazły się: upolitycznienie, brak pieniędzy na prawdziwą misję, publicystyka w serwisach informacyjnych, gwiazdorstwo, manipulacje, Brak jakichkolwiek rozliczeń (a dokładniej mówiąc jakichkolwiek konsekwencji w przypadku łamania elementarnych zasad nie tylko dziennikarstwa, ale również życia społecznego), brak zadawania pytań, wynikający z przekonania, że dziennikarz wie wszystko oraz dopasowywanie się przez dziennikarzy do oczekiwań „swoich elektoratów”.

 

Trudno się z tym spisem nie zgodzić, podobnie jak ze stwierdzeniem, że lista grzechów polskich mediów jest znacznie dłuższa. Można do niej dopisać tabloidyzację, pogoń za „klikalnością”, lekceważenie odbiorców i traktowanie ich z pogardliwą wyższością, nierzetelność (zwłaszcza wyścig na newsy, który niemal całkowicie wyeliminował z praktyki dziennikarskiej zasadę sprawdzania informacji w dwóch niezależnych źródłach), brak poszanowania pracy innych i powszechne stosowanie metody kopiuj/wklej bez podania pierwotnego źródła materiału.

 

Objawy i przyczyny

 

Zapewne niejeden użytkownik mediów jest w stanie coś do tego spisu dodać. Problem jednak leży nie w wydłużaniu w nieskończoność katalogu dziennikarskich grzechów i dodawanie do niego wciąż słabości. One są przejawem, skutkiem czegoś znacznie istotniejszego. Nie lekceważąc więc objawów, trzeba szukać przyczyny choroby. Praktyka pokazuje, że grono zainteresowanych tą kwestią jest znacznie mniejsze niż przy wytykaniu kolejnych dziennikarskich uchybień.

 

W 2012 roku Andrzej Stankiewicz napisał na łamach „Znaku”: „Jak tak dalej pójdzie, to w mediach dziennikarzy zastąpią internetowi zarządcy contentu”. Tym zdaniem rozpoczynał tekst zatytułowany „Siedem grzechów mediów”. W tytułowej siódemce znalazły się: prowincjonalizacja, Internet (jako medialny kanibal), kryzys (jako pretekst do przeprowadzenia drastycznych redukcji w redakcjach), zaściankowość właścicieli, tabloidyzacja, upolitycznienie dziennikarzy oraz… organa ścigania i wymiar sprawiedliwości (jako narzędzia do faktycznego ograniczania dociekliwości dziennikarskiej). „Nie wiem, który ze wspomnianych siedmiu grzechów najbardziej wypaczy media w najbliższych latach. Ja najbardziej się boję, że zadziała uderzająca mieszanka, mutacja, która odmieni media na trwałe — i na gorsze” – pisał siedem lat temu Stankiewicz, dodając, że nie pokusi się o wystawienie recept, jak sytuacji zaradzić. Zadeklarował jednak, że na pewno nie zamierza stać się sprowincjonalizowanym i upolitycznionym zarządcą contentu w stabloidyzowanym medium znajdującym się we władaniu zaściankowego właściciela.

 

Realne korzyści

 

Byłoby ciekawe przeprowadzenie wśród obecnych pracowników mass mediów w naszym kraju sondażu pokazującego, ilu z nich jest dziś gotowych do podjęcia takiego zobowiązania. Warto by też przyjrzeć się uważnie, jakie są dzisiaj w Polsce realne możliwości uprawiania zawodu zgodnie z przedstawionym przez Stankiewicza założeniem. Robienie rachunku sumienia dziennikarzom powinno być poprzedzone analizą sytuacji, w jakiej aktualnie funkcjonują. Nie chodzi o usprawiedliwianie, ale o zweryfikowanie faktycznych szans na pracę w mediach bez łamania elementarnych standardów i podstawowych zasad.

 

   Prawda jest brutalna. Media w ogromnej części przestały pełnić rolę służebną wobec odbiorców (nie należy jej mylić z odpowiadaniem na ich zachcianki i podsycaniem najniższych instynktów). Ich zadaniem stało się przynoszenie realnych korzyści właścicielom i dysponentom. Korzyści nie tylko materialnych, ale bardzo wymiernych. To właśnie dlatego zamiast rzetelnie i bezstronnie informować oraz objaśniać świat, uprawiają ideologiczną propagandę, wpierając odbiorcom jedynie słuszną wizję rzeczywistości. Oddziaływanie na płytkie emocje stało się ważniejsze niż kierowanie się rozumem i pogłębiona refleksja.

 

Heroizm?

 

Wspomniana wyżej zmiana podejścia właścicieli i dysponentów mediów do ich misji nie dotyczy oczywiście tylko Polski, jednak wygląda na to, że w naszym kraju bardzo szybko przyniosła negatywne skutki, wyrażające się również w sposobie wykonywania zawodu dziennikarza. Przesadą byłoby stwierdzenie, że bycie dziennikarzem w dawnym tego słowa znaczeniu, praca zgodnie z budowanym przez stulecia etosem, jest dzisiaj w polskich granicach niemożliwe. Jednak coraz częściej wymaga jeśli nie heroizmu, to przynajmniej twardej skóry i dużej moralnej odporności. Coraz wyraźniej widać, że dziennikarstwo w dawnym rozumieniu nie jest w swej istocie zawodem dla wszystkich. Używane w tonie pogardliwym określenie „mediaworker” powoli zaczyna tracić negatywne zabarwienie, a niektóre uczelnie wprost już proponują „mediaworking” jako kierunek studiów magisterskich. Być może wyraźne rozdzielenie „pracy w mediach” od „dziennikarstwa” pozwoli przywrócić mu znaczenie, zaufanie i autorytet.

 

Zachodzące w mediach zmiany zaowocowały także w Polsce odzwyczajeniem dużej części odbiorców od dziennikarstwa w ścisłym tego słowa znaczeniu. Gołym okiem widać, że maleje popyt na materiały realizowane według jego reguł. Nie znaczy to, że w ogóle nie ma na nie zapotrzebowania. Trzeba jednak mieć świadomość, że będzie ono adresowane do mniejszości społeczeństwa. Mniejszości bardzo wymagającej, która nie będzie udzielała przyzwolenia na panoszenie się wśród dziennikarzy wymienionych wyżej grzechów i słabości. Taka sytuacja będzie ich motywowała do przestrzegania najwyższych standardów i robienia we własnym zakresie systematycznych rachunków sumienia.

 

Pokorni i wolni

 

   Papież Franciszek w maju br. dziennikarzom z całego świata powiedział, że Kościół ich szanuje, a ich rolę uważa za niezbędną. „Wasza rola jest niezbędna i to nakłada na was także wielką odpowiedzialność; wymaga to od was szczególnej troski o słowa, których używacie w swoich artykułach, o obrazy, jakie przekazujecie w waszych relacjach, o wszystko, czym dzielicie się w mediach społecznościowych” – tłumaczył. Co ciekawe, podkreślał znaczenie w pracy dziennikarza pokory. Jednak od razu zaznaczył, że dziennikarze pokorni to nie znaczy przeciętni. „Dziennikarz pokorny jest wolny, wolny od uwarunkowań, wolny od uprzedzeń i dlatego odważny. Wolność wymaga odwagi” – mówił.

 

Papieskie przesłanie dobrze pokazuje, którędy wiedzie droga do wyjścia z kryzysu dziennikarstwa i do przezwyciężenia nękających tych, którzy wybrali je jako życiową misję.

 

Artur Stopka