Chwała Bogu, że uciekliśmy z Buczy —10. fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Wciąż wszyscy trwamy w euforii, podnieceniu z powodu wyjazdu z Buczy, ale każdy zaczyna zastanawiać się nad przyszłością. Co będzie z Ukrainą? Czy wrócimy do naszego rodzinnego miasta? Co dalej robić? Jak przetrwać?… Na razie nie ma odpowiedzi na żadne z tych pytań —  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, kolejne dostępne są TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

15 marca 2022, wtorek

Godz. 9.10, Winnica, Szosa Chmielnicka. Z dziennika Serhija Kulidy

Tego dnia obudziłem się o szóstej rano od… głośnej ciszy. W przytulnym domu Witkowskich wszyscy jeszcze spali. Cichutko, żeby nikogo nie obudzić, ubrałem się i wyszedłem na ganek, żeby zapalić papierosa. Lekki mróz szczypał policzki, ale niebo, oświetlone łagodnym słońcem, świeciło wiosennym blaskiem. A w duszy, jak w kościele, panował nieoczekiwany spokój i niewypowiedziana łaska. I mimo to nadal nie mogłem uwierzyć, że udało nam się uniknąć śmierci…

Aby zabić czas, postanowiłem przejść się ulicą. Wybiegłem więc przez kładkę i, jakby przez wehikuł czasu, znalazłem się… w przedwojennych realiach — na przystanku ludzie spokojnie czekali na trolejbusy, przy pobliskiej kawiarni miłośnicy aromatycznego napoju delektowali się kawą, „pieskowicze” wyprowadzali różnorodne ulubione zwierzęta domowe. Po prostu niewiarygodne! Niewiarygodne, że tutaj, w Winnicy, panuje naturalna dla pokojowych czasów spokojna codzienność, od której my, buczanie, odzwyczailiśmy się przez trzy tygodnie, odkąd zaczęła się wojna.

Wracając do domu Witkowskiego, zauważyłem, że moi towarzysze już się obudzili i, rozbawieni, przygotowują się do dalszej podróży na zachód Ukrainy. Widzę, że Tamara, która tak źle czuła się w piwnicy na Chmielnickiego, uśmiecha się łagodnie.

— Jak się czujesz? — pyta żona, obejmując mnie.

— W porządku. A ty?

— Wszystko w porządku… Chwała Bogu, że uciekliśmy z Buczy… Jestem pewna, że teraz wszystko będzie dobrze… Niezależnie od wszystkiego… I jeszcze wiem, nie myśl, że wpadam w patos, my, Ukraina, pokonamy tych rosyjskich łotrów! Zobaczysz!..

— Ale ja w to nie wątpię! — szczerze podtrzymuję pewność żony. — Inaczej być nie może!..

W międzyczasie Walia, łagodna i gościnna żona Witkowskiego, już przygotowała śniadanie i woła do stołu… Nie mam apetytu. Biorę tylko filiżankę kawy i kieruję się na podwórze, bo jak mówi przysłowie, kawę trzeba popijać papierosem. Jeszcze mam pół godziny na notatki. Oto one…

Godz. 19.30, Jaremcze, ulica Wolności, 236, baza turystyczna „Prut”. Z dziennika Serhija Kulidy

Teraz, po przejechaniu z Winnicy 385 km, dotarliśmy do uzdrowiska Jaremcze. Ale wszystko po kolei… Podziękowawszy Wali i Witkowskiemu za schronienie, życzliwość i czułość, zajęliśmy miejsca w samochodzie. Roman za kierownicą, Tamara obok na fotelu pasażera, z tyłu — ja z Jaszą na rękach, Ninusia i Włodek z naszą nową pasażerką, koleżanką Romka, Nastką, na kolanach. Najbardziej komfortowo w tym cudzie niemieckiego przemysłu samochodowego czuje się Jasza: śmieje się i wystawiając język cały czas wpatruje się w okno, przez które przelatują domy, drzewa, pola, ludzie. Ta swego rodzaju, można by powiedzieć, przezroczystość, bardzo mu się podoba. Bardziej nawet niż jakaś cukrowa kość czy inny wyszukany smakołyk dla psa.

Zapomniałem napisać, że teraz zmierzamy do Iwano-Frankiwska, gdzie na nas czeka mój kolega, znany poeta Jarosław Tkaczewski. Droga, ze względu na niewielkie doświadczenie Romka jako kierowcy, wydawała się „wyboista”. W tym sensie, że czasami auto błądziło, bo nie zawsze wszechwiedząca nawigacja wskazywał nam właściwą trasę. I oto — wreszcie! — światła Frankiwska przed nami. Teraz błądzimy po nieznanych ulicach w poszukiwaniu siedliska Tkaczewskich. Dzwonię do Jarosława, a on szybko prowadzi nas do celu…

W przytulnym domu przyjaciela czekał już na nas stół z wykwintnymi potrawami — jak się okazało, dziełem kulinarnych talentów gospodyni. Małżonkowie pytają nas o dni przeżyte pod rosyjską okupacją, o nasze bytowanie w piwnicy, o doświadczenia w kontaktach z wrogiem… Nasi przyjaciele nie mogą uwierzyć, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć. Jednak, z uwagi na historię, dochodzimy do wniosku — w rosyjskim okrucieństwie nic dziwnego nie ma…

W międzyczasie Jarosław mówi, że czeka na nas w Jaremczu nasz wspólny znajomy, pisarz Wasyl Nahirniak, który przygotował nam schronienie. Poznaliśmy się z nim rok temu, kiedy przyjechaliśmy z Tomą na festiwal „Ognisko literackie nad Czernosztem”. Pan Wasyl to bardzo jasna, łagodna osoba. Takich, jak on, jak mówił mój pradziad Jakub, „już nie robią”. Więc nasza załoga, po spędzeniu kilku godzin w gościnnościach rozgrzewających serce wyrusza w drogę.

Trzeba się spieszyć, bo niedługo — nowe pojęcie w naszym słowniku — godzina policyjna… Niebawem wjeżdżamy w góry. Wielkie świerki, jak strażnicy, otoczyły drogę, masywnymi gałęziami wskazując nam kierunek na Jaremcze. (Tutaj powinienem zrobić jakąś liryczną wzmiankę, ale brakuje mi inspiracji.) Aż tu nagle pojawił się posterunek. Nasi chłopcy, uzbrojeni w stare AKM-y, niemówiący i nie reagujący na żarty. Milcząc długo sprawdzają nasze dokumenty. Robią uwagę Romkowi za uszkodzoną przednią lampę. Wreszcie życzą „szczęśliwej drogi” i pozwalają nam jechać. Nawiasem mówiąc, przyszła mi myśl, że ci surowi chłopcy przypominają mi żołnierzy UPA, którzy walczyli w tej okolicy niemal do lat 60. ubiegłego wieku…

Oto Jaremcze. Dzwonię do pana Wasyla, a on pokazuje nam drogę do bazy „Prut”, gdzie mamy się zatrzymać. Po kilku minutach zatrzymujemy się obok budynku, który zdaje się pamiętać carskie czasy. Drewnianymi schodkami gospodyni prowadzi nas na drugie piętro do naszego pokoju, gdzie stoi siedem łóżek z szafeczkami. W pomieszczeniu jest zimno i nieprzytulnie. Po gościnach u przyjaciół ten pokój z, można by powiedzieć, rustykalnym wystrojem wnętrza skłania do rozmyślań o niepewnej przyszłości naszego dalszego istnienia. Cieszy jedno — cisza, pozbawiona grzmotu rakiet i pocisków nad głową. Ale… Przypomniało mi się, że niedaleko (gdzieś około 10 km) jest Delatyn, w pobliżu którego za sowieckich czasów znajdował się Iwano-Frankiwsk-16, czyli Obiekt-711 — tajna baza, gdzie w wyrąbanych w górach sztolniach przechowywano głowice nuklearne i rakiety. W pierwszych latach niepodległości Ukrainy wywieziono je do Rosji, ale i teraz, jestem pewien, jest tam schowana jakaś bomba. Więc ten obszar jest potencjalnym celem dla kacapskich rakiet. Trzeba zastanowić się, czy warto zostawać w Jaremczu…

16 marca 2022, środa

Godz. 10.15. Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Rano wypiliśmy herbaty i poszliśmy na spacer po miasteczku Jaremcze. Przy pomniku kozackim (zdziwiłem się, że wciąż stoi w kraju, gdzie zawsze nienawidzono Rosjan) wolontariusze rozdawali uchodźcom gorącą zupę. Stanęliśmy w kolejce razem z nimi.

Miałem dwojakie uczucia: z jednej strony byłem zadowolony, że zjadłem coś świeżego, ale z drugiej… Tego rodzaju rozdawanie jedzenia bezdomnym widziałem w Nowym Jorku, gdzie mieszkałem przez niemal dziesięć lat. I nigdy, nawet w najgorszym śnie nie pomyślałem, że podobna sytuacja może spotkać mnie, moją rodzinę. Jednym słowem, nigdy więcej nie mów nigdy.

Potem poszliśmy dalej. Bezcelowo łaziliśmy po lokalnym targu… Na ulicach pełno takich jak my – zdenerwowanych, zrozpaczonych ludzi… Natknęliśmy się na punkt wolontariacki. W środku tłoczyli się uchodźcy. Życzliwi wolontariusze rozdawali odzież, środki higieny, pierogi, konserwy, chleb. Pachnące bochenki prosto z pieca, więc i my bierzemy kilka.

Kiedy wróciliśmy do swojej bazy, dzielę się z rodziną wątpliwościami. Wszyscy zgadzają się, że trzeba stąd wyjechać. I to jak najszybciej.

Dzwonię do Wasyla Nahirniaka i wyrażam swoje obawy. Mój rozmówca zdumiewająco rozumie moje zaniepokojenie. Obiecuje jak najszybciej oddzwonić. Oczekiwanie płynie bardzo wolno. I oto mój przyjaciel jest na linii: — Serhiju, zaraz siadajcie do autobusu do Werchowiny. Będę na was czekał przy urzędzie miejskim…

Pożegnaliśmy się pośpiesznie z zaskoczoną dyrektorką ośrodka wypoczynkowego i pospieszyliśmy na przystanek. Po czterdziestu minutach byliśmy już w Werchowinie. Pan Wasyl obejmuje moich bliskich ramieniem. Potem siadamy w samochód, który zawozi nas do jego dobrej znajomej, która prowadzi kompleks wypoczynkowy. Spokoju tego miejsca strzeże kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej. Zza krzaków wychodzi zmęczona kobieta po sześćdziesiątce.

— Wasylina — podaje rękę właścicielka obiektu i zaprasza do jednego z drewnianych domków, które znajdują się na terenie kompleksu. — Tutaj przygotowałam wam pokój — i życzliwym gestem otwiera drzwi do pomieszczenia.

Wchodzimy do środka i rozglądamy się z zadowoleniem. Jasny i przestronny pokój urządzony jest nowoczesnymi meblami, jest łóżko małżeńskie, a na ścianie telewizor plazmowy.

— Tutaj będziecie mieszkać. A na obiad zapraszam do kawiarni. Dania dla was są darmowe…

Tamara, entuzjastycznie przytulając, dziękuje gospodyni, ale ta tylko macha ręką: — Czym mogę, tym pomagam — potem spieszy się do swoich jakichś pilnych spraw.

Żegna się też Wasyl: wkrótce ma dyżur na blokadzie. A my zaczynamy się urządzać, ciesząc się tym przytulnym schronieniem…

Godz. 18.35, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Wieczór. Wyszliśmy z Tamara na podwórko. Na niebie wysyp gwiazd. Cisza. Tylko gdzieś w oddali szczeka pies. Jakby nie było wojny. Toma przytuliła się do mojej piersi: — Dziękuję, że wywiozłeś nas z tego piekła.

— To nie ja, to Romczyk.

— Gdyby nie ty — podkreśla żona — zostalibyśmy w Buczy. I nie wiadomo, co by się z nami stało… Kocham cię…

— I ja cię kocham, moja kochana…

Chodźmy spać…

17 marca 2022 roku, czwartek

Godz. 9.20, Osada Werchowina, ulica Iwana Franki, 7, szkoła. Z dziennika Serhija Kulidy

Rano zadzwonił pan Wasyl — zaprasza nas do szkoły, żebyśmy skorzystali z dostawy darów z Rumunii i wybrali sobie jakieś ubrania. Poszliśmy, kilometr, półtora, do placówki edukacyjnej, która znajduje się w centrum osady. Na ulicy odwilż, więc, brodząc przez błoto, suniemy poboczem. Oto i centrum miasteczka. Wszystko jak należy — hotel, bank, poczta, kantor wymiany walut, sklepy… Pan Wasyl czeka na nas przy szkole. W przestronnej sali jednej z klas na parterze leżą poukładane stosy ubrań. Kurtki, jeansy, koszule, obuwie. Ale wszystko tak zniszczone, że trudno coś wybrać. Udało mi się jednak znaleźć porządną kanadyjkę. W końcu na dworze zima… Ninusia i Tamara też wyłowiły jakieś ciepłe rzeczy. Cieszą się nawet z tego, bo okazało się, że gdzieś mi poginęły zimowe kurtki.

Nasz kolega pobiegł załatwiać swoje sprawy, a my postanowiliśmy pójść na lokalny targ. Chodzimy, oglądamy… Zatrzymujemy się przy jakimś facecie, który sprzedaje mięsne przysmaki. Pytam o cenę. Ten przez zaciśnięte usta odpowiada. Widać, że traktuje nas jak jakichś bezdomnych (choć, prawdę mówiąc, ma rację) i patrzy na nas z góry swoich 160 centymetrów. Uprzejmie dziękuję i mówię, że nie stać nas na taką cenę. A tu facet wybucha żółcią: — Ze starszymi ludźmi tak się nie rozmawia! — powtarza, aż ludzie zaczynają się rozglądać.

— Nie zrozumiałeś? —dziwię się szczerze. — Czym cię obraziłem?

— Nie potrafisz rozmawiać z ludźmi, to lepiej zamknij pysk! — kontynuuje. — Ach, jacy tu przyjeżdżają!…

Nie mogę wytrzymać.

— No dawaj, przyłóż… Coś ci powiem…

Facet podstawia ucho, z którego sterczy kępka włosów.

— Spie*dalaj, ośle — mówię spokojnie, ledwo powstrzymując się, żeby mu nie rozwalić mordy. — Ty, parszywco, nie masz sumienia… Ludzie uciekają od wojny, od śmierci, a ty… Obrzydlistwo…

Idziemy, a facet nawet się nie rusza… Muszę szczerze powiedzieć, że czułem się niezręcznie po tej potyczce… Ale jak można było to znosić…

Godz. 14.30, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Właśnie po obiedzie… W przytulnych domkach „Arkanu” prawie wszystkie miejsca zajęte uchodźcami, takimi jak my. Podali barszcz, pierogi z mięsem, kompot z słodkimi pączkami. Do sali wchodzi właścicielka lokalu pani Wasylina. Patrzy, czy wszystko w porządku. Podchodzi do naszego stołu: — Tamaro — zwraca się do mojej żony, — jeśli coś trzeba wyprasować, to przynieś. Jeśli potrzebujecie jakiejś pomocy, to mówcie, nie wstydźcie się…

Toma szczerze dziękuje, kładąc rękę na sercu… A w jej oczy zbierają się łzy…

Godz. 21.05, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Wieczór spędziliśmy przed telewizorem i wpatrując się w smartfony, oczekując dobrych wieści. Ale przynajmniej na razie sytuacja nie napawa optymizmem. Wróg się zbliża. Okrutnie bombarduje wsie i miasta… Ludzie giną… Ukraina liczy, że „demokratyczny świat” zamknie niebo… Ale, jak mówił mój główny redaktor w Ukraińskim Radiu Jurij Zasenko: „Rzeczywiście wy*raliście”. W sensie, że Europa wraz ze Stanami Zjednoczonymi jakoś nie chcą działać… Prawdopodobnie nie wierzą, że Ukraińcy staną w obronie Ojczyzny. Myślę, że i Putin jest w szoku…

18 marca 2022, piątek

Godz. 11.15, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Dzień zaczął się od telefonów. Dzwonili: kolega ze studiów Sasza Hryhorijew z Kijowa, mój przyjaciel ze szkolnych lat Bob Wiśniewiecki, który od lat mieszka w Izraelu, córka Luda z tej samej Ziemi Obiecanej, brat Sasza z Kławdijewa. Wszyscy pytają niepokojąco, jak się mamy? Uspokajam ich i opowiadam, jak udało nam się uniknąć śmierci…

Godz. 13.00, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Wciąż wszyscy trwamy w euforii, podnieceniu z powodu wyjazdu z Buczy, ale każdy zaczyna zastanawiać się nad przyszłością. Co będzie z Ukrainą? Czy wrócimy do naszego rodzinnego miasta? Co dalej robić? Jak przetrwać?… Na razie nie ma odpowiedzi na żadne z tych pytań.

Godz. 15.23, Osada Werchowina, ulica Żabiowska, 67, kompleks wypoczynkowy „Arkan”. Z dziennika Serhija Kulidy

Pomyślałem sobie: może zostać w Werchowinie? Ale z czego żyć? Pieniądze idą się je**ć… Pan Wasyl zasugerował, że można bym się zatrudnił w miejscowej gazecie. Ale gdzie się leczyć Tamarze i mnie? I przede wszystkim, za co? Nasze zdrowie kosztuje sporo…

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.