Artykuł 10. Prawa prasowego stwierdza, że jednym z zadań dziennikarza jest „służba społeczeństwu i państwu”. O ile służbę społeczeństwu można sobie względnie łatwo zdefiniować – uczciwe informowanie, pokazywanie różnych punktów widzenia bez wątpienia leży w interesie społecznym – to „służbę państwu” już znacznie trudniej. To oczywiście jeden z reliktów ustawy z 1984 r., których nigdy z niej nie wykreślono – ale już to wiele mówi o jej jakości.
A przecież to jest obowiązujący akt prawny. Można doskonale zrozumieć, co mieli na myśli komuniści, gdy taki zapis w Prawie prasowym umieszczali, ale co mają na myśli dziś rządzący, którzy mimo kilkakrotnych nowelizacji od 2015 r. tych słów nie wykreślili – choć wykreślili w końcu nazwę „Polska Rzeczpospolita Ludowa”? Oraz co miały na myśli wszystkie poprzednie większości sejmowe, które również w tym sformułowaniu nie dostrzegały niczego niestosownego?
Lecz przyjmijmy, że to jedynie zaniedbanie i posłom po prostu nie chciało się niczego zmieniać ponad to, co absolutnie niezbędne. Puszczamy do siebie nawzajem oko i jest dla nas jasne, że nic konkretnego za tym nie stoi. Ot, taka sobie fraza, która istnieje w prawie prasowym na zasadzie pomniczka na cześć jego twórców sprzed 36 lat. Tyle że niektóre deklaracje rządzących mogą wskazywać, że tak jednak nie jest.
Zwróciły moją uwagę słowa wypowiedziane przez premiera Mateusza Morawieckiego podczas gali z okazji 3. urodzin telewizji wPolsce.pl, jednego z podmiotów medialnych kierowanych przez braci Karnowskich. Pan premier powiedział (a pochwaliła się tą wypowiedzią na Twitterze sama Kancelaria Premiera): „Potrzebujemy niezależnego myślenia. Jest patriotyzm gospodarczy, ale też ważny jest patriotyzm medialny. Media powinny mieć na uwadze interes Polski i za to dziękuję. […] Patriotyzmu medialnego życzę wszystkim Polakom. Żeby wszystkie media myślały po polsku, pilnowały polskich interesów i patriotyzmu medialnego”.
Zacząłem się nad tą wypowiedzią zastanawiać. Przecież jeśli pan premier tak bardzo podkreśla tę cechę telewizji wPolsce.pl, którą nazywa „patriotyzmem medialnym”, to musi oznaczać, że jest ona widoczna na tle mediów, które – zdaniem szefa rządu – cechy tej nie posiadają. Jako że Mateusz Morawiecki nie przybliżył słuchaczom, czym ów „patriotyzm medialny” miałby być, można jedynie uciec się do rozumowania a contrario i dojść do wniosku, że będą to najprawdopodobniej media niejako „odwrotne” wobec mediów braci Karnowskich (przy czym zauważyć trzeba, że akurat telewizja wPolsce.pl, gdzie sam sporadycznie bywałem, jest wśród mediów Fratrii względnie liberalna).
Tu pojawia się wniosek raczej niepokojący, jako że główną i najbardziej widoczną cechą mediów braci Karnowskich jest ich spolegliwość z punktu widzenia rządzących (słowa „spolegliwość” jako tradycjonalista językowy używam tu w jego pierwotnym znaczeniu). Czyżby zatem pan premier miał na myśli to, że nie są „patriotyczne” te media, których władza nie może traktować jako „swoich”, czyli które sprawiają jej jakiś kłopot? Może pojawić się takie podejrzenie. Gdyby tak było, to by oznaczało, że „niepatriotyczne” są nie tylko TVN czy „Gazeta Wyborcza”, lecz również choćby „Dziennik Gazeta Prawna” czy „Rzeczpospolita”. Inaczej mówiąc – niepatriotyczne byłoby każde medium niebijące nieustannie oklasków władzy. Przyznają państwo, że to jednak dość zatrważające podejście, a jego skutki mogą być fatalne. Przecież od stwierdzenia o braku patriotyzmu do stwierdzenia, że ktoś zdradza polskie interesy tylko krok. Zwracałem na ten tok rozumowania wielokrotnie uwagę, również na portalu SDP, pisząc o zagrożeniach, jakie stwarza dla wolności słowa idea repolonizacji lub dekoncentracji mediów.
Nawet jednak jeśli odejść od takiej interpretacji i zastanowić się nad słowami szefa rządu w oderwaniu od punktu odniesienia w postaci mediów braci Karnowskich, nadal mamy trudną sytuację. Co pan premier może rozumieć pod pojęciem „patriotyzmu medialnego”? Być może można by się odwoływać – zwolennicy władzy zapewne by to robili – do wzoru niemieckiego, w którym media starają się nie naruszać podstawowych uzgodnień, dotyczących niemieckiego interesu. Ale jest tu zasadnicza różnica: w Niemczech takie ustalenia są. Niemiecka polityka przez lata opierała się na zasadzie mozolnie wypracowywanego konsensu przynajmniej co do spraw podstawowych pomiędzy nawet skrajnie sobie przeciwnymi siła politycznymi, co załamało się częściowo na jakiś czas po wejściu do gry AfD (dziś spadającej w sondażach), lecz w większości wciąż trwa w mocy. Ogólnie rzecz biorąc, niemieckie media wiedzą, gdzie przebiega linia porozumienia co do żywotnych interesów ich państwa, bo nikt z głównego nurtu niemieckiej polityki ich nie kwestionuje.
W Polsce jest całkiem inaczej: samo zdefiniowanie żywotnych interesów Polski jest przedmiotem gorącej debaty i karczemnego momentami sporu, więc jak można od mediów wymagać, żeby trzymały tu jakąś linię? Przykład: jeśli trwa spór o to, czy działania obecnej władzy mogą doprowadzić do wyjścia Polski z UE (ja uważam, że nie mogą, ale to moja opinia), to czy można od dziennikarzy wymagać, żeby takiej możliwości nie rozważali? Czy rozważanie jej można nazwać „niepatriotycznym”? Niemieccy dziennikarze takich dylematów nie mają. Mogą za to zajmować się na przykład relacjami Berlin-Moskwa i to robią.
Czym ma być „patriotyzm medialny”? Czy ma oznaczać przymykanie oczu na to, co aktualna władza uzna za ważne dla państwa nie odróżniając państwowego od partyjnego? Inaczej mówiąc – czy media, aby być patriotyczne, mają słuchać władzy i mówić jedynie o tym, co nie będzie jej przeszkadzać? Ktoś odpowie: media mają nie szkodzić Polsce. Świetnie, ale kto definiuje, co szkodzi Polsce? Czy na przykład szkodziło Polsce opisanie sprawy amerykańskiej aktywności wywiadowczej w Klewkach? Można by argumentować, że w jakimś sensie – tak. Czy w takim razie chcemy, aby media były „patriotyczne”, czyli w takich sytuacjach milczały? Czy zarazem mamy wątpliwości, że dobrze się stało, że tamta sprawa została przez dziennikarzy ujawniona? Ja nie mam.
Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, że wszelkie rozważania – a już zwłaszcza snute przez rządzących – o „patriotyzmie medialnym” są zwyczajnie niebezpieczne, bo niemal zawsze maskują oczekiwanie, że dziennikarze będą jedynie podbijali władzy bębenek i powstrzymają się od krytyki. (Mowa oczywiście o normalnych czasach; w sytuacjach podbramkowych, na przykład w przededniu wojny albo wobec zagrożenia terrorystycznego sprawy mogą wyglądać specyficznie, ale to temat na inną analizę.)
Sądzę, że wyznacznikiem kursu powinna być dla nas dewiza amicus Plato sed magis amica veritas. Służąc prawdzie, dostarczając informacji ludziom, przedstawiając im różne punkty widzenia, tocząc dyskusje i spierając się – tak pokazujemy nasz medialny patriotyzm i tylko w ten sposób powinniśmy go rozumieć.
Łukasz Warzecha