Cywilizujemy ład medialny w sposób ewolucyjny – rozmowa z wiceministrem kultury PAWŁEM LEWANDOWSKIM

Jestem zwolennikiem zniesienia instytucji autoryzacji, ale tylko jeśli wykształcimy odpowiednią kulturę polityczną. Kiedyś dojrzejemy do standardu, obowiązującego m.in. w Stanach Zjednoczonych – mówi Paweł Lewandowski, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, w rozmowie z Marzanną Stychlerz-Kłucińską.

 

Nazywa Pan dziennikarzy czwartą władzą, i, zwyczajowo, potocznie tak się nas określa. Ale to teoria, czysta abstrakcja. Dziennikarz w Polsce w znanej mi perspektywie czasowej, czyli od lat 80. minionego wieku stoi na przegranej pozycji. Mamy tyle władzy, ile potrafimy sobie „wyszarpać”. Najlepszym dowodem na potwierdzenie moich słów jest zaostrzenie przez resort sprawiedliwości słynnego art. 212 kodeksu karnego (kk). Grożącego dziennikarzowi karą do dwóch lat więzienia za pisanie niewygodnej prawdy dla polityków, biznesmenów i innych wpływowych środowisk. Czy ów zapis był konsultowany z resortem kultury przed wejście w życie?

 

W gestii naszego resortu istnieją regulacje prawne dotyczących m.in. prawa prasowego, prawa autorskiego, ustawy o radiofonii i telewizji czy ustawy o zabytkach. Kodeks karny jest w dyspozycji resortu sprawiedliwości.

 

Ale art. 212 kk dotyczy bezpośrednio dziennikarzy. Od ok. trzech lat, po zlikwidowaniu Ministerstwa Skarbu, w gestii resortu kultury leży pełny nadzór nad rynkiem mediów w Polsce.

 

Niemniej procedura legislacyjna wymaga, żeby wszelkie zmiany w przepisach były poddane konsultacjom społecznym i międzyresortowym. O ile wiem, minister Zbigniew Ziobro wycofał się z zaostrzenia art. 212.

 

Małe pocieszenie.

 

Wróćmy na chwilę do teorii władzy. Istnieją w Polsce cztery filary władzy: ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza i czwarta: media. Trzy pierwsze mają tzw. check & balance, czyli wzajemnie się kontrolują oraz mają obwarowania prawne, które skutecznie ograniczają samowolę i korupcję. Dziennikarze też są władzą, ponieważ kształtują i wpływają na opinię publiczną.

 

W polskich tytułach, być może, ale zwykle media z kapitałem zagranicznym, czyli dysponującym dużą ilością pieniędzy…

 

Ja mówię o systemowych rozwiązaniach, a nie o tym, jak to dzisiaj funkcjonuje. Systemowo, czwarta władza jest w stanie obalić trzy pozostałe. Wystarczy, że o jakimś na pierwszy rzut oka bulwersującym skandalu napisze poczytny dziennik. „Bohaterowie” takiego skandalu ponoszą śmierć cywilną. Są skończeni. I jeżeli nawet w batalii sądowej polityk lub biznesmen dowiedzie swojej niewinności, to na nic. On został zniszczony na etapie wrzawy medialnej. Zawsze tak to działa. Jeżeli oskarżymy kogoś, przykładowo, o pedofilię, to zanim on się w jakikolwiek sposób obroni, wszyscy będą go wytykać palcami. Zresztą, nawet jeśli potem udowodni, że to nieprawda, to nigdy nie zrzuci z siebie piętna.

 

Istnieje powiedzenie, że z milionem dolarów nikt jeszcze w sądzie nie wygrał…

 

Każda władza ma jakieś swoje ograniczniki. Ja rozumiem, że intencją przepisu 212 kk było jednak spowodowanie pewnej refleksji, odpowiedzialności za słowo. Możemy zrzucić wszystko na brak kultury politycznej. Niemniej, trzeba się zastanowić, jaka ta kultura faktycznie w Polsce jest?

 

Marna – by sparafrazować jedną z myśli śp. Zbigniewa Herberta.

 

W Polsce, w czasach, kiedy kształtowały się nowoczesne państwa narodowe, takich możliwości byliśmy pozbawieni. Już na początku tego procesu, po wybuchu Rewolucji Francuskiej pod koniec XVIII w. –  straciliśmy swoją państwowość. Spójrzmy prawdzie w oczy, 123 lata zaborów spowodowały, że nie mieliśmy własnego państwa. Wszystko było obce, zawsze stawaliśmy w opozycji do tego, co jest narzucone.

 

Taka jest nasza historia. Możemy się na nią obrażać, ale to działanie na jałowym biegu.

 

Dzisiaj, po 30 latach demokracji, nadal mamy problem z państwem. Wielu Polaków wciąż traktuje je jak twór obcy. Nie rozumiemy, że pojęcie państwa oznacza wspólnotę ludzi na danym terytorium, na którym mają władzę – z akcentem na wspólnotę.

 

Zgadzam się, ale w opinii mojego środowiska na przestrzeni ostatniego stulecia, prawdziwie demokratyczne państwo, z właściwie pojmowaną polską racją stanu  miewaliśmy tylko okresowo; raptem 20-lecie międzywojenne, ok. półroczne rządy śp. premiera Jana Olszewskiego, pierwsza, przerwana po dwóch latach kadencja Prawa i Sprawiedliwości i dobiegająca właśnie końca kadencja obozu Zjednoczonej Prawicy. W sumie, niecałe dwadzieścia sześć lat. Króciutko.

 

Wychodząc z tego samego przesłania, odwołuję się do kwestii kultury. Skoro nie zdołaliśmy przez te trzydzieści kilka lat wypracować odpowiedniej kultury politycznej, bywa, że nie istnieje odpowiedzialność za słowa u polityków, którzy często nie mówią prawdy. Nie ma również odpowiedzialności – in gremio – za słowo u dziennikarzy. Dlatego, my, politycy i wy, dziennikarze, jesteśmy obwarowani dookoła najrozmaitszymi regulacjami.

 

Pozwolę się nie zgodzić, definicja pomówienia nadal jest nieprecyzyjna.

 

Być może, ja rozumiem ów termin jako napisanie lub powiedzenie w mediach masowego przekazu nieprawdy, która istotnie zakłóca możliwość pełnienia określonej roli społecznej, np. polityka, urzędnika, nauczyciela, księdza… Żeby nie było wątpliwości, ja nie jestem fanem art. 212 kk. Mówię tylko, dlaczego on powstał i w dalszym ciągu funkcjonuje.

 

Kiedy art. 212 kk wchodził do obiegu prawnego, sądzę, istniało jakieś ratio legis. Należy się zastanowić, czy go pozostawić, czy nie. Gdyby przeważyły racje za, należałoby rozważyć brzmienie, w jakim kształcie powinien pozostać? I jak powinien funkcjonować?

 

Ostatecznie, kiedy ktoś napisze, że pan X jest złodziejem, a X nie został za ten czyn skazany, musi mieć prawo do obrony. Dysponować instrumentami do wykazania w sądzie, że został przez taką czy inną  redakcję zniesławiony. Jest takie przysłowie: kłamstwo okrąży ziemię dwa razy, zanim prawda założy buty.  

 

Trafne.

 

No więc ten człowiek, niesłusznie posądzony, już zawsze będzie skończony, jeżeli media lekkomyślnie, w pogoni za sensacją, nawet w dobrej wierze przekażą nieprawdę i masowo ją zakomunikują.  

 

Czy artykuł dyscyplinujący dziennikarza –  na bazie prawa prasowego, cywilnego, nie wystarczy?

 

Jeżeli byłaby tylko możliwość cywilnego dochodzenia prawdy, to polityk niesłusznie posądzony musiałby przebrnąć całą ścieżkę prawną. Kilka lat w I instancji, kolejne lata– w drugiej, i nie ma żadnej pewności, jakiego wyroku się doczeka, czy on rzeczywiście zadośćuczyni szkodzie. Jakie pieniądze są w stanie naprawić reputację? Według mnie żadne. Tak naprawdę chciałbym, żeby istniała samoregulacja. Jestem fanem samoregulacji, tworzenia rozwiązań pewnej kultury korporacyjnej. Dziennikarze też stanowią rodzaj korporacji.

 

SDP poparło swoich kolegów w kampanii wyborczej 2015 r. Pamiętam spotkanie Krzysztofa Czabańskiego w siedzibie SDP przy ul. Foksal w Warszawie. Brakowało miejsc siedzących. Pan Krzysztof solennie obiecał zadbać o spełnienie głoszonych od lat tych samych postulatów środowiska, z którego się wywodzi. Chodziło o trzy zasadnicze kwestie:  unormowanie finansowania mediów publicznych, czyli ustawę abonamentową, ustawę o dekoncentracji / repolonizacji mediów i zniesienie art. 212 kk. Koniec końców, punkt widzenia naszych koleżanek i kolegów się zmienił radykalnie, z chwilą otrzymania mandatu posła. Czy, w takiej sytuacji, środowisko dziennikarskie nie ma prawa czuć się zawiedzione?

 

Mogę zapewnić, że wszyscy posłowie i osoby zajmujące się dziś mediami działają wspólnie. Można powiedzieć, stanowimy jeden front. Pracujemy nad ucywilizowaniem rynku medialnego w Polsce. Tylko trzeba wiedzieć jedną rzecz. Zmiany nie mogą być wprowadzane w sposób rewolucyjny, tylko ewolucyjny.

 

W takim razie, po kolei. Z jakich inicjatyw regulacyjno-ustawodawczych resortu kultury jest pan najbardziej dumny w kontekście zapowiadanego przez PiS w kampanii wyborczej 2015 r. ucywilizowania ładu medialnego w Polsce?

 

Najważniejszą kwestią, jaką zdołaliśmy w tym aspekcie zrobić, to znowelizowaliśmy ustawę Prawo prasowe. Tuż po odebraniu nominacji na wiceministra kultury, kiedy jeszcze na dobre nie wprowadziłem się do swojego gabinetu, wiedziałem, że tę ustawę należy znowelizować w pierwszej kolejności, usunąć z niej wszystkie peerelowskie artefakty. Od archaizmów typu rady narodowe po kagańce na dziennikarzy, które nałożył Jaruzelski, do tamtej pory funkcjonujące.

 

Ale wspomniana ustawa nadal, mimo nowelizacji, zawiera dziwaczne zapisy.

 

Znowelizowaliśmy część dotyczącą autoryzacji. Już żaden polityk, nikt, nie będzie w stanie zablokować wywiadu z powodu braku autoryzacji… Osobiście jestem zwolennikiem zniesienia instytucji autoryzacji, ale tylko jeśli wykształcimy odpowiednią kulturę polityczną, o której mówiłem wcześniej. Kiedyś dojrzejemy do standardu, obowiązującego m.in. w Stanach Zjednoczonych.

 

Kolejna rzecz, z której pan jest dumny.

 

W tej samej ustawie Prawo prasowe zneutralizowaliśmy bat na dziennikarzy, przepraszam za kolokwializm. Przed nowelizacją prawo prasowe stanowiło, że kto nie dokona autoryzacji – podlega odpowiedzialności karnej. Zlikwidowaliśmy to. Pozostawiliśmy jedynie w gruncie rzeczy niewielką grzywnę. Wcześniej też narzędzia do dyscyplinowania dziennikarzy miał redaktor naczelny, wydawca… Mogli oni zwalniać rzetelnych dziennikarzy, jeśli nie pisali z linią gazety, czyli jeśli prawda nie pasowała do obrazka, tym gorzej dla prawdy i oczywiście tego, kto ją kolportował. Nie jestem naiwny, zdaję sobie sprawę, że nadal w gestii szefów stacji telewizyjnych, radiowych, tytułów prasowych pozostały możliwości oddziaływania na podwładnych. Ale nie ma już takiego łatwego sposobu pozbywania się niepokornych dziennikarzy, jak to miało miejsce wcześniej.

 

Pańskie idee, jeśli chodzi o zmianę mentalności Polaków –  mają szanse być zrealizowana nie w ciągu jednej, dwóch kadencji. Potrzeba raczej jednego, dwóch pokoleń. Wzorce ideologiczno-kulturowe, zapoczątkowane – umownie rzecz traktując – podczas obrad Okrągłego Stołu przekazywane są kolejnym pokoleniom. Jakie? Głównie lewicowo-liberalne. Piewcy owej ideologii z jednej strony bojkotują, co do zasady, instytucję rodziny, dobra wspólnego, wartości chrześcijańskich. Wnuk kieruje się hierarchią wartości wyznawaną nie tylko przez rodziców, ale i dziadków.

 

Niemniej cieszy, że dzisiaj, oddziaływanie nie ma tylko tytułów prasowych, które różniły się nazwą, a faktycznie pisały tak samo. Jest większy pluralizm i każdy może dotrzeć również do innych źródeł.

 

Wróćmy jednak do Pana jako osoby nadzorującej ład medialny…

 

Mam pewną wizję zadań, które pan premier Gliński zlecił mi do wykonania. Staram się wywiązywać z powierzonych mi zadań najlepiej jak potrafię. Jako pierwsze zadanie, w moim przekonaniu najważniejsze, było znowelizowanie ustawy Prawo prasowe.

 

Co dalej?

 

Aktualnie zajmuję się tzw. czyszczeniem ustawy o radiofonii i telewizji.

 

Co pan czyści?

 

Dostosowujemy ustawę do obecnych realiów. Wprowadzamy np. definicję nowych usług, Projektujemy nowy system dofinansowania mediów publicznych. Naprawiamy błąd poprzednich rządów, które doprowadziły je niemal do nędzy.

 

Trudno, żeby było inaczej, kiedy były premier rządu Donald Tusk, w pełni władz umysłowych, radził Polakom, żeby nie płacili abonamentu radiowo-telewizyjnego.

 

Słowa byłego szefa Rady Europejskiej spowodowały drastyczny spadek wpływów z abonamentu. Było to podwójne oszustwo. Z jednej strony media przestały mieć pieniądze, z drugiej – wielu ludzi jest dzisiaj zadłużonych. Obywatel, jak usłyszy od premiera, że może nie płacić, myśli że wprowadzono jakiś przepis zwalniający go z tego obowiązku. Dlatego dzisiaj w wielu przypadkach zadłużenie w płaceniu abonamentu próbują wyegzekwować komornicy. Ludzie sądzą, że to my, nasz resort czy szerzej – państwo polskie ich ściga, mimo dobrej zmiany, tymczasem to dziedzictwo poprzedników.

 

Zdecydowanie lepiej Polacy oceniają zaskarżenie przez polityków Zjednoczonej Prawicy dyrektywy ACTA2 dotyczącej praw autorskich.

 

Zdecydowanie tak, ponieważ ona poszła za daleko. Może doprowadzić do sytuacji, w której pod przykrywką walki o prawa autorskie ponadnarodowe korporacje będą ograniczać możliwości swobodnego przekazywania treści i wymianę myśli. Zmienia również zasady publikowania i monitorowania treści w Internecie oraz przerzuca pewne uprawnienia państwa na prywatne firmy, co jest w mojej ocenie niedopuszczalne.

 

Gdyby jednak głębiej się nad tym zastanowić, brak jednoczesnego uregulowania praw autorskich stanowi jakiś problem. Nie powinni ludzie korzystać za darmo z cudzego wysiłku twórczego.

 

Oczywiście, na te rozwiązania przyjdzie czas. Przeciwnicy dyrektywy ostrzegali przed cenzurą w Internecie i końcem wolności w sieci. Zwolennicy z kolei, na co zwróciła i pani uwagę – iż dla lepszej ochrony twórców konieczna jest zmiana prawa. Nie można zrobić wszystkiego od razu. Wystąpiliśmy do Trybunału Unii Europejskiej o wykreślenie z dyrektywy art. 17.3, dawnego art. 13 – jako niezgodnego z zasadami wolności, w tym wolności wypowiedzi.

 

Postarajmy się wrócić do meritum, obiecanego w kampanii 2015 r. ucywilizowania ładu medialnego w Polsce. Myślę tu o zasadniczych regulacjach prawnych, repolonizacji i dekoncentracji mediów. Sprawa z tych bardziej istnych. Media odgrywają kluczową rolę w formowaniu mentalności, postaw, potrzeb i świadomości społecznej. W dostępnych publicznie wypowiedziach pana, ministra Jarosława Sellina i premiera Piotra Glińskiego można przeczytać, że większość z tych obietnic jest właściwie gotowa. Leży przygotowana w waszych biurkach, już po analizach merytorycznych, i czekają na wolę polityczną. To prawda?

 

Trzeba pamiętać, że zmiany należy stopniować. Nie można jednego dnia zrobić rewolucji, ponieważ wówczas, w sytuacji szumu informacyjnego, nie będzie czasu na wyjaśniania Polakom istoty wprowadzanych zmian.

 

Nie zna pan pewnie jednej z maksym reżysera Alfreda Hitchcock`a , że najpierw musi być trzęsienie ziemi, a później napięcie ma tylko rosnąć. Ta wypowiedź dotyczyła dzieła filmowego, ale polityka też ma coś ze sztuki, choćby sztuki dyplomacji.

 

Nazwałbym to kwestią strategii politycznej. Jak pani zacznie sprzątać dom, tam też obowiązują pewne prawidła, od których zaczyna się porządki.

 

Idźmy dalej. Ustawodawca wyznaczył nadawcy medialnemu realizację misji publicznej, rozumianej jako dostarczanie odbiorcy treści m.in. informacyjno-publicystycznych, edukacyjnych i rozrywkowych. Skupmy się na tych ostatnich, bo najłatwiejszych w odbiorze.

 

Rozwój cyfryzacji pozwala każdemu odbierać taki rodzaj rozrywki, na jaką ma ochotę. I jaka jest w danym momencie możliwa do odbioru.

 

Nie do końca. Mówimy o mediach publicznych, na które – teoretycznie – łożą Polacy. Oni też – in gremio – maja prawo mieć pewne oczekiwania. Zatem, czy poziom rozrywki oferowany w dwóch głównych kanałach TVP pana zadowala?

 

Oprócz wspomnianych przez panią kanałów, mamy także TVP Kulturę, TVP Historię, TVP ABC, TVP Seriale, TVP Sport, telewizję na żądanie VOD, czyli ofertę skrojoną na zaspokojenie wszystkich oczekiwań.

 

Tym samym odsyła pan widzów 60 plus, bodaj najsumienniejszych płatników abonamentu, do szukania dobrej rozrywki w mediach dla nich praktycznie niedostępnych.

 

Wręcz przeciwnie. Dla każdego opracowaliśmy odpowiedni kontent. Zaproponowaliśmy widzom wiele przedstawień teatralnych, bodaj najwięcej w historii telewizji. Nie pamiętam, czy kiedyś Teatru Telewizji było więcej.

 

Od inteligentniejszego odbiorcy oczekuje pan wysiłku. Dla niego oferty, umówmy się, w telewizji publicznej w prime time, między  godz. 17:30 a 22:30 praktycznie nie ma. Poza tym, jaką oglądalność ma TVP Kultura, choćby w zestawieniu ze słupkami oglądalności w „jedynce” czy „dwójce”?

 

TVP Kultura ma przecież zasięg ogólnopolski. Nie można porównywać zasięgu stacji informacyjnej ze stacją oferującą seriale. Zresztą, Teatr Telewizji emitowany jest właśnie w Jedynce.

 

Nie rozumiemy się. Mnie zależy na tym, aby nadawca publiczny w  swoich dwóch głównych antenach podnosił poziom wykształcenia i obycia Polaków. Tylko na tych dwóch kanałach to się da zrobienia, ponieważ właśnie dociera pod strzechy. I są łatwo dostępne dla odbiorcy.

 

Jeżeli ludzie lubią bawić się na Sylwestrze z telewizyjną „Dwójką”, i lubią słuchać Zenona Martyniuka, czy mamy tych ludzi wykluczać? Na telewizję publiczną trzeba patrzeć jak na pewną całość.

 

Nie odmawiam panu prawa takiego postrzegania telewizji, w końcu jest pan konstytucyjnym ministrem nadzorującym media. Zajmowałam się tą działką przez jakiś czas. Dzięki temu poznałam funkcjonowania publicznej telewizji w USA – Public Broadcasting Service (PBS). Stacja jest na garnuszku państwa, ale realizuje hitowe wręcz produkcje misyjne. Poznałam szefową ichniego biura marketingu, gościłam ją w Polsce. Zazdrościłam jej rozmachu, z jakim amerykańskie produkcje, nawet te same, sprzedaje do stacji telewizyjnych na całym świecie. Dlatego nasz Wielki Brat zza oceanu jest wciąż tak kochany na świecie. Mimo licznych wpadek. Właśnie m.in. dlatego, że świat ogląda, za przystępną cenę american dream w programach i filmach, meblując przy okazji ludziom mózgi.

 

Rozmawiajmy zatem jak profesjonaliści. Mamy segmentację odbiorców, general audience, czyli tę największą grupę ludzi, i do nich adresowane są dwie największe stacje nadawcy publicznego. Nie możemy przecież skroić ramówki pod własne potrzeby, tylko planujemy taką ofertę, jakiej oczekują widzowie.

 

Konkretnie, „jedynkę” adresujecie do …

 

General audience, czyli najszerszej kategorii odbiorców.

 

„Dwójkę” …

 

Też do general audience, z pewną różnicą, ona ma trochę inaczej rozłożone akcenty.

 

TVP Info …

 

Jako stację informacyjną do odbiorcy zainteresowanego bieżącą informacją. Większość ludzi to general audience i oni są zainteresowani przede wszystkim serwisem informacyjnym porannym i  wieczornym. Czasami, podczas wyborów czy innych ważnych wydarzeń, ta grupa odbiorców ogląda serwisy informacyjne w godzinach popołudniowych. Ta prawidłowość dotyczy wszystkich stacji na świecie.

 

Rozumiem teraz, faktycznie, w takim myśleniu o ofercie programowej TVP SA pańskie wykształcenie socjologiczne i politologiczne jest idealne.

 

Nie będę odpowiadał na pani zaczepki. Niemniej, wracając do przerwanego wątku, z naszych analiz wynika, że politycy, dyplomaci, dziennikarze mają w ciągu dnia włączone TVP Info, TVN24 lub Polsat News.

 

Nie wprowadzono wciąż chyba niezbyt trudnej ustawy abonamentowej?

 

Najprawdopodobniej będzie to finansowanie z budżetu państwa. To była tylko kwestia decyzji. Może inne rozwiązania mają więcej zalet, ale ostatecznie, to ludzie decydują. Z badań opinii wynika, że to jest najbardziej akceptowalna przez nich forma dotowania mediów, więc wsłuchujemy się w ich głos.

 

Wspomniał pan o utworzenia Karty powinności mediów? Przyznam, że niewiele się o niej mówi?

 

Uchwaliliśmy ją w 2018 r., obecnie zakończyliśmy konsultowanie jej kształtu w procedurze konsultacji publicznych.

 

Czyli karta ta jeszcze nie obowiązuje?

 

Karta tworzy zbiór pewnych zobowiązań, które akceptuje KRRiT, i na które daje pieniądze. Daje możliwość łatwej kontroli i rozliczania pieniędzy publicznych tak przez KRRiT, jak i zwykłego obywatela. Zresztą pierwszy raz w historii, on również może wziąć udział w tworzeniu takiego dokumentu.

 

Do tej pory abonament był de facto dotacją podmiotową. Jeżeli KRRiT akceptowała przedstawione plany, wykładała oczekiwaną przez władze mediów sumę. Potem już, zwyczajowo, niejako z automatu przyjmowało się, że koszt programów był mniej więcej taki jak wycena przedstawiona KRRIT.

 

O ich jakość też się specjalnie nie upominano. Znajomy, szef jednej ze stacji TVP, opowiadał, jak swego czasu zatrudniono największą na rynku firmę consultingową. Cały sztab ludzi szukał wędrówki pieniędzy. Po kilku miesiącach firma się poddała. Sporządziła krótką notatkę: struktura instytucji jest tak skomplikowana i nieprzejrzysta, iż nie sposób prześledzić wędrówki pieniędzy, które do niej wpływają. Sami badający byli tak zaskoczeni, że zrezygnowali z wynagrodzenia. 

 

Karta powinności mediów wprowadza bardzo przejrzyste standardy obiegu publicznego pieniądza. Ponad to, jeśli chodzi o TVP, to został tam zmieniony ład korporacyjny, właśnie pod kątem obiegu pieniędzy i dzisiaj raczej nikt nie miałby problemu ze wskazaniem kierunków obiegu pieniądza.

 

Z automatu, jednym rozporządzeniem chce pan ukrócić uświęcony dziesiątkami lat niezbyt transparenty mechanizm finansowania produkcji w TVP?

 

Wejście w życie karty spowoduje, że wszyscy nadawcy publiczni, czyli TVP SA, Polskie Radio SA i lokalne rozgłośnie otrzymają środki na realizację konkretnych zadań, jej celem nie jest zmiana regulaminów i ładów wewnątrz korporacji. Choć jak wspomniałem wcześniej, następuje i tutaj pozytywna zmiana.

 

I gwarantuje pan, że międzynarodowa firma consultingowa zdoła prześledzić wędrówkę każdej złotówki?

 

Po wejściu w życiu karty KRRiT będzie sprawdzał, czy zadekretowane środki zostały przeznaczone na zaplanowane wcześniej produkcje.

 

Życzę panu powodzenia, szczerze.

 

Uważam, że jest to duża zmiana w stosunku do tego, co zastaliśmy. Od stycznia przyszłego roku wszystkie spółki medialne pozostające w gestii państwa będą musiały rozliczyć się z każdej złotówki. Ta zasada ma sens tylko wtedy, kiedy wypracujemy nowy system planowania. Bo karta będzie podpisywana raz na pięć lat.

 

Dlaczego uważa pan, że karta wszystko załatwi, i media publiczne staną się wiarygodne?

 

Dzięki niej każdy Polak będzie wiedział, ile pieniędzy publicznych przeznaczyliśmy na konkretne misyjne programy i w jaki sposób zostały one zagospodarowane.

 

Czy raporty na ten temat będą łatwo dostępne, czy wgląd w nie zostanie ograniczony tylko do polityków?

 

Szef telewizji będzie składał sprawozdania KRRiT, a w dalszej kolejności zapoznają się z nim wszyscy zainteresowani. I my, jako nadzorujący media publiczne, będziemy mieli stuprocentową pewność, że publiczne pieniądze nie są trwonione. To jest najważniejsza zmiana, jaką zdołaliśmy ustanowić obowiązującym prawem. Od 1 stycznia 2020 r. szefowie mediów publicznych muszą kartę wdrożyć w życie. KRRiT z kolei będzie zobligowana do wyrażenia aprobaty dla konkretnej oferty programowej wszystkich spółek Skarbu Państwa. Ważne dla mnie jest to, że daliśmy KRRiT realne narzędzie do kontroli programowej mediów publicznych w Polsce.

 

Zdaje pan sobie sprawę z nieco schizofrenicznej sytuacji, w jaką wplątano media publiczne. Z jednej strony mają realizować misję publiczną, a z drugiej przynosić zysk, i być z tegoż zysku rozliczane, czyli mówiąc krótko – zarabiać.

 

To nie jest żadna schizofrenia. Misja to też jest zysk. Abonament jest rodzajem rekompensaty za realizację misji. I za to, że telewizja zapewnia taki poziom programów, których telewizje komercyjne zapewniać nie chcą i nie mogą, ponieważ im się to nie opłaca. Dlatego w większości krajów Europy istnieje publiczne finansowanie telewizji.

 

Poda pan więcej szczegółów jeśli chodzi o planowane rozwiązania w ustawie o pluralizmie i dekoncentracji rynku mediów? Premier Mateusz Morawiecki wyliczył, że 80 proc. mediów jest w rękach „przeciwników politycznych”, konkretnie chodzi o media z kapitałem niemieckim. Pan z kolei w jednym z wywiadów mówił, że w Polsce powinno być jak w Niemczech (…), i opowiada się za wprowadzeniem  najlepszych wzorców jeśli chodzi o dekoncentrację. Czy uważa pan, że w Polsce sytuacja dotycząca pluralizmu mediów powinna być uregulowana jak we Francji, w Niemczech czy w Szwajcarii?

 

Od zawsze dążyłem do tego, żeby w Polsce był jak największy pluralizm, i żeby panowały jak najlepsze zasady demokracji. A władza należała do wszystkich obywateli Rzeczpospolitej.

 

Amen, chciałoby się powiedzieć.

 

Rozmawiała Marzanna Stychlerz-Kłucińska

Fot. MKiDN

 


 

Paweł Lewandowski

Rocznik 1986 r. Wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego odpowiedzialny za media, prawo autorskie, legislację oraz realizowanie nadzoru właścicielskiego nad spółkami Skarbu Państwa podległymi ministerstwu.

Ukończył politykę społeczną i gospodarczą oraz socjologię komunikacji międzykulturowej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

W  latach 2012-2015 pracował w branży doradztwa strategicznego, w latach 2015-2016 był doradcą wicepremiera prof. Piotra Glińskiego w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie zajmował się przygotowaniem i promocją polskiej kandydatury do organizacji EXPO 2022 w Łodzi.