Czy dziennikarz „niekatolicki” ma prawo pisać o Kościele? – pyta WOJCIECH POKORA

Z uwagą przeczytałem opublikowane na portalu sdp.pl głosy dwóch duchownych w sprawie katolickiego dziennikarstwa. Oba te głosy się uzupełniają. Zarówno ks. red. Artur Stopka (jego tekst można przeczytać TUTAJ) , jak i ks. red. Mariusz Frukacz (czytaj TUTAJ) są nie tylko osobami duchownymi, ale także doświadczonymi dziennikarzami, zatem warto przeczytać ich teksty (nie tylko te dwa), by poznać „instytucjonalny” punkt widzenia na postawiony problem. Pozwalam sobie na nazwanie tych opinii „instytucjonalnymi”, bo obaj księża chcąc nie chcąc ze względu na „ks.” przed nazwiskami od razu kojarzeni są z instytucją Kościoła. Nie wiem czy przez to łatwiej im w pracy, myślę, że nie. Zapewne od razu wpadają w szufladkę pt. – dziennikarz katolicki, jego poglądy muszą być zgodne z narracją Kościoła, liczba tematów, które powinien poruszać jest ograniczona. Od razu zastrzegam, nie zgadzam się z tymi szufladkami, ale spotykam się z nimi w życiu. Wystarczy poczytać w mediach społecznościowych komentarze pod artykułami pisanymi przez duchownych. W dużej części komentarze ograniczają się do ataków w stylu – co on wie o tym temacie, nie zna życia, bo jest księdzem, albo wprost internauci piszą, jakich treści oczekują od księży, a jakich nie – „niech ksiądz pisze o Kościele i nie zajmuje się polityką”, lub „co ksiądz może wiedzieć o rodzinie”.

 

Ale z drugiej strony istnieje doświadczenie odwrotne. I o nim chciałbym napisać, zabierając głos w debacie o „dziennikarstwie po katolicku”, czy „dziennikarstwie katolickim”. Na wstępie zaznaczę, że nie podoba mi się żadne z tych stwierdzeń. Czy dziennikarz „niekatolicki” ma prawo pisać o Kościele?

 

Każdy teolog, a jestem nim z wykształcenia, zanim przystąpi do zgłębiania zagadnień teologicznych, musi przejść studia filozoficzne. Dla wielu jest to duże wyzwanie, nie tylko intelektualne, ale na początku i poznawcze. Jak to? Chcę uczyć się o Bogu w Trójcy a proponuje mi się historię filozofii, teorię poznania czy metafizykę? Wkuwam teorie bytu pierwotnego, gdy chcę zgłębiać tajemnice Boga osobowego? Po co? Później przychodzi myśl, że skoro już mam się uczyć filozofii, zapewne będzie to filozofia chrześcijańska, przecież jestem na KUL, katolickiej uczelni. Szybko okazuje się jednak, że jest to filozofia starożytna, średniowieczna, klasyczna… ale nie ma chrześcijańskiej. Jest patrologia. Okazuje się, że sama zasadność wyróżniania filozofii chrześcijańskiej jest przedmiotem sporu. Czy istnieje coś takiego? Czy zasadne jest „szufladkowanie” w filozofii? Jaki wspólny mianownik miałby łączyć „filozofów chrześcijańskich”? I tu dochodzę do uwag na temat „katolickiego dziennikarstwa”, co miałoby być wspólnym mianownikiem dla takich dziennikarzy? Fakt ukończenia katolickiej uczelni? A czy fakt ukończenia dziennikarstwa jest wystarczający do nazywania się dziennikarzem? Potrzebna jest praktyka, zarówno w byciu katolikiem, jak i dziennikarzem. Sam certyfikat niczego nie determinuje w obu przypadkach. Tak, jak zdanie egzaminu z filozofii, nie czyni z nas filozofów.

 

Myślę, że dziennikarstwo samo w sobie jest na tyle pojemne i posiada tak sprecyzowane zbiory norm etycznych, że nie wymaga doprecyzowania, że jest katolickie czy islamskie, jest rzetelne. Czym innym jest jednak profilowanie samych mediów. Tu przymiotnik, a co za tym idzie – profil redakcji, ma zasadnicze znaczenie. Dlatego w moim przekonaniu bardziej zasadne jest mówienie o mediach katolickich czy o katolickich redakcjach, niż o katolickim dziennikarstwie. Na redakcjach katolickich spoczywa odpowiedzialność doboru i prezentowania tematów, niekoniecznie z życia Kościoła (chociaż nikt inny tego rzetelniej nie zrobi), ale także społecznie istotnych. Dziennikarz natomiast, musi je właściwie przygotować. I znów pojawia się dylemat, dziennikarz katolicki przygotowuje tematy związane z Kościołem? Jestem w stanie wyobrazić sobie dziennikarza, załóżmy prawosławnego, który dobrze orientuje się w życiu Kościoła katolickiego i potrafi w sposób uczciwy relacjonować związane z nim wydarzenia. Nie trudno przecież wyobrazić sobie na tej zasadzie dziennikarzy, którzy nie będąc prawnikami opracowują materiały do działu prawnego gazety. Potrzebne do tego doświadczenie i wiedza, niekoniecznie związana z formalnym wykształceniem. Jednak już o doświadczeniach duszpasterskich, o osobistych relacjach z Bogiem w sakramentach napisze tylko i wyłącznie katolik, nikt inny nie jest do tego upoważniony, bo tego nie zna. Zatem rzetelny dziennikarz nie podejmie takiego tematu, bo go to przerośnie, tak jak przerośnie dziennikarza opisanie doświadczeń procesowych czy zabiegów operacyjnych. Stąd potrzeba istnienia pism branżowych, gdzie obok zawodowych dziennikarzy publikują praktycy zawodu. Lekarze, prawnicy, archeolodzy czy fryzjerzy z powodzeniem uprawiają taką formę dziennikarstwa, ale zajmują się wąsko swoją dziedziną. Rzadko się przecież słyszy, jeśli w ogóle, o dziennikarzach-lekarzach piszących specjalistyczne teksty o awiacji. A do tego by się sprowadzało uznanie istnienia kategorii „dziennikarzy katolickich”, piszących o życiu mrówek. Nikt nie zabroni katolickiej gazecie mieć działu Przyroda. Ale czy dziennikarz w nim pracujący jest dziennikarzem katolickim, czy dziennikarzem pracującym w katolickiej gazecie? Chyba to drugie.

 

Obserwując ukazujące się w mediach artykuły dotyczące życia Kościoła dostrzegam niestety jeszcze inny problem, który wcale nie wynika z niewiedzy, bardziej ze złej woli. Krytykanctwo bez kompetencji. To najczęściej uprawiana forma dziennikarstwa, nie tylko w dziedzinie życia Kościoła, ale w tematach związanych z Kościołem jakoś mocniej widoczna. Myślę, że mamy dziś do czynienia z kryzysem dziennikarstwa w ogóle, i to wypadkową tego kryzysu są zmanipulowane materiały dotyczące Kościoła. Tak jak spotykamy zmanipulowane materiały dotyczące polityki, ekonomii czy nauki. Wydaje się, że to właśnie z tej choroby biorą się np. manipulacje wypowiedziami papieża Franciszka, czy ataki na poszczególnych duchownych. Nie trzeba wiedzy teologicznej (chociaż nie przeszkodzi), by przeczytać ze zrozumieniem homilię i umieć ją zrelacjonować. Trzeba natomiast praktyki propagandysty, by z homilii wyrwać kilka zdań, które  pasują do narzucanej w redakcji narracji. Trzeba złej woli, by dostrzegać w Kościele tylko te barwy, które nas interesują i sporej zuchwałości, by uznać się za kompetentnego do jego reformowania. Robią to nie tylko świeccy, ale i duchowni, których przecież w pierwszej kolejności nazwalibyśmy „dziennikarzami katolickimi”.

 

Uczmy więc dziennikarstwa bezprzymiotnikowego. Niech dziennikarz nie będzie dziennikarzem liberalnym, katolickim, prawosławnym czy protestanckim. Niech będzie dziennikarzem. Wtedy zaufa mu każdy, bez względu na poglądy.

 

Wojciech Pokora