Czy reportażu można się nauczyć? – fragment książki MARKA MILLERA

Coraz więcej szkół dziennikarskich w Polsce i ani jednego podręcznika. Od kogo i czego uczyć się w czasach przełomu i transformacji? Uważam, że po pierwsze, prosto od krowy, a po drugie, od tych, którzy najistotniej i najgłębiej. Czy po Pruszyńskim i Wańkowiczu to nie oni przejęli sztafetę tego, co w polskim reportażu społeczne i artystyczne zarazem – czyli tego, co najważniejsze? – pisze Marek Miller we wstępie do swojej książki „Ryszard Kapuściński, Krzysztof Kąkolewski, Hanna Krall. Polska szkoła reportażu”.

 

W Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim prowadzę doświadczenia w zespołowej pracy nad tekstem. Uważamy, że coś nowego można powiedzieć pracując w grupie – tak jak w naukach ścisłych, przyrodniczych. Powstawanie takiego tekstu bardziej przypomina reżyserię niż tradycyjne pisanie. Przykładem eksperymentu jest również ta książka. Najpierw przez 2 lata grupy studenckie zbierały materiał wyjściowy: wywiady (prasa, radio, telewizja, Internet) i teksty naszych bohaterów. Kiedy etap ten został zakończony, zaprosiłem do współpracy Anię Fidecką -Wojciechowską, Martę Sieciechowicz i Jacka Antczaka. Ania zajęła się tekstami Ryszarda Kapuścińskiego, Marta – tekstami Krzysztofa Kąkolewskiego, Jacek zaś – tekstami Hanny Krall. To oni opracowywali wstępnie materiał, uzupełniając go przeprowadzonymi przez siebie wywiadami.

 

KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI

 

Co to znaczy mieć talent do reportażu? [1]

 

To jest wieczna tajemnica. Wiąże się to z Melchiorem Wańkowiczem, z pewną dyskusją między nami. Doprowadziłem do złości mistrza, kiedy powiedziałem, że talent to jest postanowienie sobie, że jest się utalentowanym. Wiąże się to też z moim ówczesnym skrajnym woluntaryzmem. Twierdziłem, że ludzie sami siebie wybierają. Przykładowo: jeżeli przychodzą na seminarium z reportażu, to już ci szczególnie utalentowani do krawiectwa czy szewstwa poszli do szkół krawieckich bądź szewskich przeczuwając, że lepiej będzie im się kroił materiał niż teksty i karteczki. Natomiast ci, którzy niejasno przeczuwają, że coś w nich tkwi, że mogą pisać, przyszli na seminarium z reportażu. To jest pewien stan potencjalny. Nie należy nigdy uważać talentu za coś, co zostało nam dane raz do końca życia. Przeciwnie, należy to wyzwalać w sobie i wtedy okaże się, co było w nas naprawdę. Jeżeli nie wyzwoli się w sobie tego tajemniczego demona, to będzie się kimś, kim miało się nie być, czyli kimś takim, kto sobie tylko żyje.

 

Czy można zatem mówić o talencie reporterskim? [2]

 

Sprawa talentu to zagadka, której rozwiązanie jest każdorazowo zupełnie inne. Obserwując ludzi utalentowanych doszedłem do wniosku, że talent to jest wysiłek podjęty przez jednostkę w celu odszukania tego, co jest jej talentem. Pozornie ta rzecz jest dana, ale niejednokrotnie trzeba wędrować całe życie, żeby ją odnaleźć. Większość ludzi umiera nigdy nie dowiedziawszy się swojego przeznaczenia.

 

(…)

 

Na czym, w Pana przypadku, zasadza się relacja uczeń – nauczyciel, uczeń – mistrz? [3]

 

Muszą być uczniowie, żeby zaistniał nauczyciel. Zawsze mówię, że wybrani to ci, którzy wybrali sami siebie. Rzeczą nauczyciela jest:  1. nie szkodzić; 2. stworzyć atmosferę, w której ci ludzie poczuliby się wolni wzajemnie od swojego ciężaru – a więc w żadnym wypadku „grupy” czy „pokolenia”; 3. by krytyka, którą stosują wobec siebie wzajemnie, wynikała z pobudek idealistycznych, czyli pragnienia doskonalenia.

 

Ale Pan przecież musi ich w jakimś sensie krytykować.[4]

 

Nie jestem krytykiem, raczej nauczycielem rzemiosła i w trakcie tego nauczania sam się uczę. Literatura faktu, która uzależniona jest od materiału wydobywanego z życia, wymaga pewnych specyficznych technik, które dotąd są właściwie nieznane i same w sobie są fascynujące.

 

(…)

 

Czym jest dla Pana praca na uczelni? [5]

 

Twórcy, w szczególności pisarze, nie mówią o twórczości. Z Wańkowiczem poza pracą nad książką rozmawiałem chyba raz na ten temat, ze Stanisławem Dygatem pół raza. Marian Brandys mówi o tym, o czym pisze, ale nie jak pisze. Także z jego bratem Kazimierzem poruszanie spraw zawodowych wydawałoby mi się prymitywizmem. Jedynie na seminarium z twórczości można bez zawstydzenia, a także nie bezcelowo analizować sztukę tworzenia. Tematy, które przynoszą studenci, w większości są wspaniałe, wręcz fantastyczne. Brakuje im tylko tego, co Arystoteles nazwał techne poetike, więc kwestie techniczne wysuwają się jako główny przedmiot seminarium. Poza tym grupa studencka jest źródłem informacji i wiedzy dla mnie. Wmawiam im, że ich uczę, a to ja jestem uczniem.

 

Podobno zaprasza Pan studentów do swojego domu w Suchedniowie. Jak wyglądają te wizyty? [6]

 

Miałem z tego powodu wielkie nieprzyjemności, bo zaprosiłem ich w stanie wojennym i ledwie mnie wybronili, bo okazało się, że nie wolno było prowadzić zajęć poza salą wykładową. Wizyty mają pewne stałe punkty. Niezależnie od obiadu zwiedzamy pozostałości bunkra Jana Piwnika „Ponurego” – to jest ok. 15 km w obie strony. Drugi, krótszy spacer, to trasa śladami Gustawa Herlinga–Grudzińskiego, czyli okolice, które wspomina w „Innym świecie”, m.in. miejsce, gdzie stał jego dwór, który został zburzony w okresie PRL-u. Nasze rodziny znały się przed wojną.

 

Dlaczego do tej pory nie napisał Pan podręcznika reportażu? [7]

 

Szkoda czasu na takie rzeczy. Opracowałem natomiast hasło „reportaż” w „Słowniku Literatury Polskiej XX wieku” – to wystarczy.

 

Czy zaleca Pan studentom swoje książki do czytania? [8]

 

Nigdy!

 

Czy stworzył Pan szkołę Kąkolewskiego? [9]

 

Nie, dlatego że zadaniem nauczyciela jest tylko uświadomienie uczniom ich możliwości. Dopiero odrzucając to, co zrobił nauczyciel i wchodząc na własną drogę, okazują mu szacunek i udowadniają, że nie zawiedli jego oczekiwań. Wszelka wtórność byłaby dla mnie ciężkim zarzutem. Nie widzę nikogo, kto by powtarzał coś po mnie. Jeśli coś takiego zauważam, to przede wszystkim u ludzi, których nawet nie znam osobiście.

 

(…)

 

Na czym polega Pana stosunek do Melchiora Wańkowicza jako do mistrza? Czego się Pan od niego nauczył? [10]

 

Otrzymałem od niego coś najważniejszego – otuchę. Słowo dziś rzadko używane. Wańkowicz miał dwie rzeczy, które wystarczały, żeby się nim interesować. Miał ogromny talent, wspaniale pisał, a poza tym miał niezwykłe życie, pełne oddania najważniejszej rzeczy, czyli pisarstwu i zarazem bardzo czyste i uczciwe. Bardzo dużo skorzystałem na znajomości z nim, ale nie pod względem pisarskim, bo on odcinał się od tego, co ja piszę, mówiąc, że on to nie bardzo rozumie i nie bardzo lubi, ale jednak wyświadczył mi ten zaszczyt i pisywał o mnie. Nigdy bym nie szedł za nim, zresztą za nim nie można było iść. (…).

 

HANNA KRALL

 

Kto jest dla Pani mistrzem reportażu? [11]

 

Nie mam mistrzów. Profesorowie, z którymi zetknęłam się na studiach, nie byli moimi mistrzami. Na uniwersytecie uczył mnie Marian Brandys. Podziwiałam go, ale nie chciałam naśladować. Kiedy oceniał mój tekst, najczęściej nie zgadzałam się z jego opiniami. Po latach przyznawał się do mnie i mówił: „Ja ją uczyłem, a ona mi dawała szkołę”. Mimo to, jeśli komuś coś zawdzięczam, to jednak Brandysowi. Jako wykładowca na studiach tępił bezlitośnie pretensjonalność.

 

U niego napisała Pani pierwszy reportaż? [12]

 

Tak, na seminarium reportażu, które prowadził. Po przeczytaniu książki „Ulica ubogich kochanków” Pratoliniego napisałam reportaż zatytułowany „Podwórko ulicy Targowej”.

 

To było Pani własne podwórko. Dlaczego je pani wybrała na pierwszy reportaż?[13]

 

Dla reportera to świetne miejsce – podwórka między Dworcem Wschodnim a bazarem Różyckiego. To taki włoski neorealizm. Bohaterką mojego reportażu „Życie” (w „Tam już nie ma żadnej rzeki”) jest Jasia, która handlowała na bazarze. Nie musiała dużo mówić, wszystko było mi doskonale znane. Kiedy mówiła, że stała z lodami przy księgarni Goebethnera i Wolffa, natychmiast zobaczyłam to miejsce. Kupowałam tam używane książki.

 

Jaki był ten Pani pierwszy reportaż? [14]

 

Ileż w nim było formalnych zawijasów! Zabawy z formą były kuszące, a ja łatwo im ulegałam. Brandys uważał, że przesadzam, nieustannie mnie krytykował, powtarzając, że prostota jest formą najlepszą. „Koleżanko – mówił – niech koleżanka mi wierzy, te sztuczki formalne zestarzeją się, a prostota będzie zawsze”.

 

Pani teksty nie były proste? [15]

 

Pierwsze reportaże były bardzo kunsztowne i Brandys to zwalczał. Kiedyś leżał w szpitalu i przysłał nam na seminarium nasze teksty ze swoimi uwagami – o moim były miażdżące. Poszłam do szpitala. Była u niego żona – Halina Mikołajska. Wyjmowała pięknymi rękami jabłka z ohydnej, szarej torebki, a ja niecierpliwie czekałam, kiedy wreszcie sobie pójdzie i będę mogła poważnie porozmawiać. Miałam 19 lat, miałam rację i musiałam mu to powiedzieć! Poszłam do profesora, do szpitala, sprzeczać się o tekst – mnie samej nie mieści się to dzisiaj w głowie.

 

Pani sprzeczała się z profesorem? [16]

 

On bardzo grzecznie tłumaczył, że trzeba pisać prościej. A ja bardzo grzecznie mówiłam, że prostota jest śmiertelnie nudna.

 

Przekonał Panią? [17]

 

Tak, 30 lat później. Pracując w „Polityce”, na pewno nie pisałam ascetycznie. Zmitygowałam się, gdy zaczęłam pisać żydowsko–polsko-niemieckie historie zaczepione o wojnę – same wołały o prostotę. Wszystko nadal dawałam do czytania Marianowi Brandysowi – już w maszynopisie. Stąd dedykacje: „Po przeczytaniu maszynopisu twojej ostatniej książki (oby jak najszybciej się ukazała w druku), powiedziałem ci już…” itd. Kiedy przeczytał „Taniec na cudzym weselu”, napisał: „Książka jest dobra. Czytałem ją z niesłabnącym zainteresowaniem. Odnalazłaś swój najlepszy styl”. Prowadziliśmy długie rozmowy o tym, co jest moim najlepszym, a co najgorszym stylem. Do końca życia był moim nauczycielem.

 

(…)

 

Reportażu rzeczywiście można wyuczyć? [18]

 

Musiałabym sama wybrać ludzi, którzy mają predyspozycje – ciekawość i słuch. Tak, jestem w stanie w ciągu roku nauczyć ich pisania reportaży.

 

Jak wyglądało takie „wyuczanie” Szczygła, Tochmana, Górnego i całej grupy reporterów z „Gazety Wyborczej”? [19]

 

Dwa razy w tygodniu byłam do ich dyspozycji w redakcji. Przynosili mi teksty. Poprawiałam je, tak jak uważałam za stosowne, a potem czytaliśmy na głos obie wersje – oryginał i moją zmienioną. Mam nadzieję, że nie narzucałam im własnego stylu. Proponowałam im inne brzmienie, inny rytm, inną formułę tego samego tekstu. Myślałam przy tym, żeby nie narzucać im swojego sposobu pisania – to już było trudne. Przestrzegałam przed tym, mówiłam, że proponuję nie moją prywatną wersję, tylko dostosowaną do ich sposobu widzenia i słyszenia.

 

(…)

 

RYSZARD KAPUŚCIŃSKI

 

Hanna Krall powiedziała, że w rok jest w stanie nauczyć pisania reportażu. Czy Pana zdaniem możliwe jest w ogóle nauczenie reportażu? [20]

 

Nie miałem na ten temat sprecyzowanego stanowiska, dopóki w połowie lat 80. uniwersytet w Filadelfii nie zaprosił mnie na coś, co oni nazywają „nauką pisania”. Dostałem wtedy grupę 15 młodych amerykańskich pisarzy, poetów, reporterów, eseistów i stwierdziłem, że takie warsztaty są bardzo pożyteczne pod warunkiem, że zrobimy zastrzeżenia. Po pierwsze – problem talentu – tego nauczyć się nie da. Po drugie – nie każdy ze względów życiowych może kontynuować ten typ zawodu. Ale jeśli ktoś ma predyspozycje, zdolność literacką, wolę i ambicję – to warsztaty są niesłychanie pomocne w kształtowaniu się przyszłego reportera.

 

Na czym polega wartość takich zajęć, podczas których uczniowie obcują nie z typowym wykładowcą-teoretykiem, ale z praktykiem?[21]

 

Po pierwsze w każdym nauczaniu istnieje ten nieoceniony mechanizm wywodzący się ze starożytności, przekazywania nauk mistrza uczniowi. To jest dokładnie to, co znaczy słowo „upaniszady” – czyli, że się siedzi blisko mistrza i słucha. Po drugie student koncentruje się na problematyce warsztatu. Ta koncentracja dokonuje się w czasie zajęć. Poza tym ludzie po prostu poznają się, zawierają znajomości. Bardzo istotny jest ten osobisty kontakt, praca w grupie. Coś, co w psychologii nazywa się synergią, przenikaniem energetycznym.

 

Czy podziela Pan zdanie, że można nauczyć reportażu przez styk z rzeczywistymi osobowościami, które już to robią? [22]

 

Tylko, bo taki jest duch sztuki. Rzemiosła nie można się inaczej nauczyć, jak przy mistrzu. To jest szkoła obcowania. Obcowanie z takim człowiekiem jest więcej warte niż rok nauki. Myślę, że ogromna wiedza jest faktycznie nieprzekazywalna w tekstach, na kasecie, w wywiadzie TV. Fluidy są strasznie ważne, a przechodzenie fluidów jest możliwe tylko przez kontakt bezpośredni.

 

(…)

 

Czy istnieje podręcznik, który poleciłby Pan adeptom dziennikarstwa? [23]

 

Taka książka w ogóle nie istnieje. Jest co prawda na świecie bardzo dużo antologii reportażu, ale żaden z nich nie jest podręcznikiem. Istotą rzeczy jest umiejętność czytania i jednoczesnego podpatrywania warsztatu mistrzów, jak on to zrobił, jak pisał. Wtedy czyta się jedną stronę piętnaście razy, wraca się wielokroć do danej sceny. Pod tym względem każda dobra proza jest szkołą reportażu. Można sięgnąć po Balzaca, Goethego, Stendhala i od nich się uczyć. Moim marzeniem jest, by ktoś wreszcie napisał historię literatury polskiej reportażu, bo prawie wszyscy pisarze mają w swoim dorobku książki reporterskie. Najlepszym przykładem jest Kuncewiczowa, która napisała kilka wspaniałych reportaży, a liczy się wyłącznie jako autorka „Cudzoziemki”.

 

Marek Miller, współpraca: Jacek Antczak, Anna Fidecka-Wojciechowska, Marta Sieciechowicz

 

[1]              Kruszewscy Grażyna i Grzegorz, wywiad z filmu „Pracownia Reportażu przedstawia: Krzysztof Kąkolewski”, Łódź 1987.

[2]              Woźniak Marzena, „W głębi duszy”, „Czas” 1979.

[3]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[4]              Zieliński Marek, „Łyk reportażu”, „Nowe Książki”, 1975, nr 13.

[5]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[6]              Sieciechowicz Marta, wywiad przeprowadzony na potrzeby książki, 2003.

[7]              Ibidem.

[8]              Ibidem.

[9]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[10]            Ibidem.

[11]            Kazimierczak Monika, „Mistrz i czeladnik”, „Press” 2000, nr 4.

[12]            Zaworski Kamil, „Duchy i ludzie”, „Dziennik Bałtycki” 1999, nr 95 (pytanie redakcji).

[13]            Grzela Remigiusz, „Wsłuchuję się w świat”, „Literatura” 1999, nr 1 (pytanie redakcji).

[14]            Zaworski Kamil, „Duchy i ludzie”, „Dziennik Bałtycki” 1999, nr 95 (pytanie redakcji).

[15]            Krajewska Aldona, „Życie jest cudowne”, „Marie Claire” 2000, nr 1 (pytanie redakcji).

[16]            Krajewska Aldona, „Życie jest cudowne”, „Marie Claire” 2000, nr 1.

[17]            Łopieńska Barbara, „O książkach grubych i cienkich”, „Res Publica Nowa” 1995, nr 2.

[18]            Korzeniowska Grażyna, „Reportażu wyuczam”, „Przemiany” 1989, nr 11.

[19]            Antczak Jacek, wywiad przeprowadzony na potrzeby książki, 2003.

[20]            Ibidem.

[21]             Masłoń Krzysztof, „Reporter Herodot”, „Rzeczpospolita” 7.11.2002 (pytanie redakcji).

[22]            Miller Marek, wywiad niepublikowany, 1994.

[23]            Ibidem.