Od reportażu do czynu – odezwa Marka Millera

Zawsze, odkąd pamiętam, na swoich zajęciach z reportażu powtarzałem, że dziennikarstwo jest ze swej natury i istoty intencjonalne. To znaczy zmusza do czynu, do próby rozwiązania problemu. Mickiewicz uważał że najważniejsza na świecie jest poezja, ale że jeszcze ważniejszy jest czyn. Dlatego rzucił wiersze i pojechał do Konstantynopola tworzyć polską armię. Idziemy w tę samą stronę. Po bez mała 10 latach pracy nad projektem „Co dzień świeży pieniądz, czyli Dzieje Bazaru Różyckiego” i wydaniu książki, czas na CZYN. Tym czynem jest sprawienie, żeby na bazar wróciło życie – twórcza wizja jego rewitalizacji.

 

Scenariusz tej wizji znajduje się w zakładce „Akcje Specjalne” na stronie bazar-rozyckiego.pl i należy się z nim zapoznać i do niego przekonać.

 

Żeby nasz projekt rewitalizacji bazaru zaistniał w społecznej świadomości, potrzebna jest jego filmowa prezentacja. Żeby zdobyć środki na ten film (animowany) złożyliśmy projekt do Budżetu Obywatelskiego Miasta Stołecznego Warszawy pod nazwą „Wizualizacja powrotu do życia Bazaru Różyckiego, z położeniem nacisku na tradycje, edukację, rozrywkę i handel”. Projekt został oceniony pozytywnie, a o jego sukcesie bądź porażce zadecyduje internetowe głosowanie. Więc DO BRONI!

 

Proszę wszystkich naszych przyjaciół (zwłaszcza dziennikarzy) i znajomych o pomoc i wsparcie. Jeżeli uznacie nasz projekt rewitalizacji za oryginalny, istotny i wartościowy zagłosujcie na niego. Przekonajcie swoje rodziny, przyjaciół i znajomych do tego samego.

 

Głosowanie będzie trwało od 15 do 30 czerwca br. Głosować można przez Internet na stronie www.bo.um.warszawa.pl. Chcemy za pomocą filmu doprowadzić do POWSTANIA Społecznego Komitetu Rewitalizacji Bazaru Różyckiego – to nasz CZYN.

 

I dopisuje własną ręką jedno zdanie:

 

Wszyscy których kochałem, nie zostawiajcie mnie teraz samego.

 

Marek Miller

Czas się zjednoczyć – apeluje do dziennikarzy MAREK MILLER

Media w swoim dominującym nurcie są obecnie bezradne wobec rzeczywistości. Rzeczywistość je przerasta, więc ograniczają się do jej cynicznego wykorzystania, do propagandy i własnych interesów.

 

Media zakrywają, zaciemniają obraz rzeczywistości zamiast go odkrywać, tłumaczyć i szukać rozwiązań. Media nie spełniają dziś swojej podstawowej funkcji – podtrzymywania więzi społecznej. Media dziś głównie dzielą społeczeństwo podsycając nienawiść i nietolerancję. Tak być nie może. Dziennikarstwo w swojej istocie to budowanie mostów, porozumienia. Porozumienie to podstawa więzi, podstawa wspólnoty. Musimy wierzyć w nie, nawet gdyby powszechnie wątpiono. Polska to zdecydowanie coś więcej niż PiS i PO. Niż Lewica i Prawica. To „coś więcej” – to winien być nasz dziennikarski program. Na tym „coś więcej” powinnyśmy się skupić. Temu „coś więcej” warto się poświęcić, bo zagrożone są fundamentalne podstawy polskiej tożsamości narodowej.

 

Toczy się bezwzględna walka o zawłaszczenie społecznej świadomości, a w demokracji bez wartości mnożą się nowe totalitaryzmy. Tymczasem zanika niezależność. Związki i stowarzyszenia dziennikarskie są w Polsce marginalne, dychawiczne i bez większego znaczenia. Środowisko dziennikarskie jest rozbite, podzielone i zatomizowane. Dziennikarze wysługują się partiom politycznym, hierarchii kościelnej i zwykłej mafii. Ukąszenie komunistyczne nigdy nie znalazło swojej szczepionki i do dziś pustoszy nasze sumienia.

 

Niemcy (po zjednoczeniu) potrzebowali pół roku, żeby powołać do życia jedną silną organizację dziennikarską. Ta organizacja ma znaczenie i wszyscy się z nią liczą. Bilety na ich bal sylwestrowy są drogie i poszukiwane, bo uczestniczą w nim członkowie rządu. Z uzyskanego z balu dochodu utrzymywana jest dziennikarska szkoła. Czas się zjednoczyć. Czas porzucić przeszłość. Młode pokolenie dziennikarzy nie rozumie i nie akceptuje naszych podziałów. Dla nich historia SDP i SDRP jest odległa jak wojna secesyjna. Powiecie, że to co mówię to skrajny idealizm, że dość już mieliśmy pozornych, wymuszonych jedności. Nie podzielam tego poglądu. Jeżeli wszyscy zaakceptujemy podstawowe, wspólne nam zagrożenia, np. rozwój ekonomiczny, ekologia, patologie społeczne, kataklizmy, to co do reszty możemy się różnić w grupach frakcyjnych, które istniały i będą istnieć zawsze.

 

Kategoria zagrożenia może stać się fundamentem naszego zjednoczenia i porozumienia. Jeżeli dodamy do niej kategorię sumienia, które jest w swojej istocie ponadpartyjne, światopoglądowe i religijne to może się udać. Nie koncentrujmy się więc na totalnej krytyce przeciwnika, a apelujmy do jego sumienia. Jeżeli zjednoczymy się i będziemy nad sobą pracować to mamy szansę na rzeczywistą przemianę, która od czasów romantyzmu jest naszym niezniszczonym marzeniem.

 

Marek Miller

Czy reportażu można się nauczyć? – fragment książki MARKA MILLERA

Coraz więcej szkół dziennikarskich w Polsce i ani jednego podręcznika. Od kogo i czego uczyć się w czasach przełomu i transformacji? Uważam, że po pierwsze, prosto od krowy, a po drugie, od tych, którzy najistotniej i najgłębiej. Czy po Pruszyńskim i Wańkowiczu to nie oni przejęli sztafetę tego, co w polskim reportażu społeczne i artystyczne zarazem – czyli tego, co najważniejsze? – pisze Marek Miller we wstępie do swojej książki „Ryszard Kapuściński, Krzysztof Kąkolewski, Hanna Krall. Polska szkoła reportażu”.

 

W Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim prowadzę doświadczenia w zespołowej pracy nad tekstem. Uważamy, że coś nowego można powiedzieć pracując w grupie – tak jak w naukach ścisłych, przyrodniczych. Powstawanie takiego tekstu bardziej przypomina reżyserię niż tradycyjne pisanie. Przykładem eksperymentu jest również ta książka. Najpierw przez 2 lata grupy studenckie zbierały materiał wyjściowy: wywiady (prasa, radio, telewizja, Internet) i teksty naszych bohaterów. Kiedy etap ten został zakończony, zaprosiłem do współpracy Anię Fidecką -Wojciechowską, Martę Sieciechowicz i Jacka Antczaka. Ania zajęła się tekstami Ryszarda Kapuścińskiego, Marta – tekstami Krzysztofa Kąkolewskiego, Jacek zaś – tekstami Hanny Krall. To oni opracowywali wstępnie materiał, uzupełniając go przeprowadzonymi przez siebie wywiadami.

 

KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI

 

Co to znaczy mieć talent do reportażu? [1]

 

To jest wieczna tajemnica. Wiąże się to z Melchiorem Wańkowiczem, z pewną dyskusją między nami. Doprowadziłem do złości mistrza, kiedy powiedziałem, że talent to jest postanowienie sobie, że jest się utalentowanym. Wiąże się to też z moim ówczesnym skrajnym woluntaryzmem. Twierdziłem, że ludzie sami siebie wybierają. Przykładowo: jeżeli przychodzą na seminarium z reportażu, to już ci szczególnie utalentowani do krawiectwa czy szewstwa poszli do szkół krawieckich bądź szewskich przeczuwając, że lepiej będzie im się kroił materiał niż teksty i karteczki. Natomiast ci, którzy niejasno przeczuwają, że coś w nich tkwi, że mogą pisać, przyszli na seminarium z reportażu. To jest pewien stan potencjalny. Nie należy nigdy uważać talentu za coś, co zostało nam dane raz do końca życia. Przeciwnie, należy to wyzwalać w sobie i wtedy okaże się, co było w nas naprawdę. Jeżeli nie wyzwoli się w sobie tego tajemniczego demona, to będzie się kimś, kim miało się nie być, czyli kimś takim, kto sobie tylko żyje.

 

Czy można zatem mówić o talencie reporterskim? [2]

 

Sprawa talentu to zagadka, której rozwiązanie jest każdorazowo zupełnie inne. Obserwując ludzi utalentowanych doszedłem do wniosku, że talent to jest wysiłek podjęty przez jednostkę w celu odszukania tego, co jest jej talentem. Pozornie ta rzecz jest dana, ale niejednokrotnie trzeba wędrować całe życie, żeby ją odnaleźć. Większość ludzi umiera nigdy nie dowiedziawszy się swojego przeznaczenia.

 

(…)

 

Na czym, w Pana przypadku, zasadza się relacja uczeń – nauczyciel, uczeń – mistrz? [3]

 

Muszą być uczniowie, żeby zaistniał nauczyciel. Zawsze mówię, że wybrani to ci, którzy wybrali sami siebie. Rzeczą nauczyciela jest:  1. nie szkodzić; 2. stworzyć atmosferę, w której ci ludzie poczuliby się wolni wzajemnie od swojego ciężaru – a więc w żadnym wypadku „grupy” czy „pokolenia”; 3. by krytyka, którą stosują wobec siebie wzajemnie, wynikała z pobudek idealistycznych, czyli pragnienia doskonalenia.

 

Ale Pan przecież musi ich w jakimś sensie krytykować.[4]

 

Nie jestem krytykiem, raczej nauczycielem rzemiosła i w trakcie tego nauczania sam się uczę. Literatura faktu, która uzależniona jest od materiału wydobywanego z życia, wymaga pewnych specyficznych technik, które dotąd są właściwie nieznane i same w sobie są fascynujące.

 

(…)

 

Czym jest dla Pana praca na uczelni? [5]

 

Twórcy, w szczególności pisarze, nie mówią o twórczości. Z Wańkowiczem poza pracą nad książką rozmawiałem chyba raz na ten temat, ze Stanisławem Dygatem pół raza. Marian Brandys mówi o tym, o czym pisze, ale nie jak pisze. Także z jego bratem Kazimierzem poruszanie spraw zawodowych wydawałoby mi się prymitywizmem. Jedynie na seminarium z twórczości można bez zawstydzenia, a także nie bezcelowo analizować sztukę tworzenia. Tematy, które przynoszą studenci, w większości są wspaniałe, wręcz fantastyczne. Brakuje im tylko tego, co Arystoteles nazwał techne poetike, więc kwestie techniczne wysuwają się jako główny przedmiot seminarium. Poza tym grupa studencka jest źródłem informacji i wiedzy dla mnie. Wmawiam im, że ich uczę, a to ja jestem uczniem.

 

Podobno zaprasza Pan studentów do swojego domu w Suchedniowie. Jak wyglądają te wizyty? [6]

 

Miałem z tego powodu wielkie nieprzyjemności, bo zaprosiłem ich w stanie wojennym i ledwie mnie wybronili, bo okazało się, że nie wolno było prowadzić zajęć poza salą wykładową. Wizyty mają pewne stałe punkty. Niezależnie od obiadu zwiedzamy pozostałości bunkra Jana Piwnika „Ponurego” – to jest ok. 15 km w obie strony. Drugi, krótszy spacer, to trasa śladami Gustawa Herlinga–Grudzińskiego, czyli okolice, które wspomina w „Innym świecie”, m.in. miejsce, gdzie stał jego dwór, który został zburzony w okresie PRL-u. Nasze rodziny znały się przed wojną.

 

Dlaczego do tej pory nie napisał Pan podręcznika reportażu? [7]

 

Szkoda czasu na takie rzeczy. Opracowałem natomiast hasło „reportaż” w „Słowniku Literatury Polskiej XX wieku” – to wystarczy.

 

Czy zaleca Pan studentom swoje książki do czytania? [8]

 

Nigdy!

 

Czy stworzył Pan szkołę Kąkolewskiego? [9]

 

Nie, dlatego że zadaniem nauczyciela jest tylko uświadomienie uczniom ich możliwości. Dopiero odrzucając to, co zrobił nauczyciel i wchodząc na własną drogę, okazują mu szacunek i udowadniają, że nie zawiedli jego oczekiwań. Wszelka wtórność byłaby dla mnie ciężkim zarzutem. Nie widzę nikogo, kto by powtarzał coś po mnie. Jeśli coś takiego zauważam, to przede wszystkim u ludzi, których nawet nie znam osobiście.

 

(…)

 

Na czym polega Pana stosunek do Melchiora Wańkowicza jako do mistrza? Czego się Pan od niego nauczył? [10]

 

Otrzymałem od niego coś najważniejszego – otuchę. Słowo dziś rzadko używane. Wańkowicz miał dwie rzeczy, które wystarczały, żeby się nim interesować. Miał ogromny talent, wspaniale pisał, a poza tym miał niezwykłe życie, pełne oddania najważniejszej rzeczy, czyli pisarstwu i zarazem bardzo czyste i uczciwe. Bardzo dużo skorzystałem na znajomości z nim, ale nie pod względem pisarskim, bo on odcinał się od tego, co ja piszę, mówiąc, że on to nie bardzo rozumie i nie bardzo lubi, ale jednak wyświadczył mi ten zaszczyt i pisywał o mnie. Nigdy bym nie szedł za nim, zresztą za nim nie można było iść. (…).

 

HANNA KRALL

 

Kto jest dla Pani mistrzem reportażu? [11]

 

Nie mam mistrzów. Profesorowie, z którymi zetknęłam się na studiach, nie byli moimi mistrzami. Na uniwersytecie uczył mnie Marian Brandys. Podziwiałam go, ale nie chciałam naśladować. Kiedy oceniał mój tekst, najczęściej nie zgadzałam się z jego opiniami. Po latach przyznawał się do mnie i mówił: „Ja ją uczyłem, a ona mi dawała szkołę”. Mimo to, jeśli komuś coś zawdzięczam, to jednak Brandysowi. Jako wykładowca na studiach tępił bezlitośnie pretensjonalność.

 

U niego napisała Pani pierwszy reportaż? [12]

 

Tak, na seminarium reportażu, które prowadził. Po przeczytaniu książki „Ulica ubogich kochanków” Pratoliniego napisałam reportaż zatytułowany „Podwórko ulicy Targowej”.

 

To było Pani własne podwórko. Dlaczego je pani wybrała na pierwszy reportaż?[13]

 

Dla reportera to świetne miejsce – podwórka między Dworcem Wschodnim a bazarem Różyckiego. To taki włoski neorealizm. Bohaterką mojego reportażu „Życie” (w „Tam już nie ma żadnej rzeki”) jest Jasia, która handlowała na bazarze. Nie musiała dużo mówić, wszystko było mi doskonale znane. Kiedy mówiła, że stała z lodami przy księgarni Goebethnera i Wolffa, natychmiast zobaczyłam to miejsce. Kupowałam tam używane książki.

 

Jaki był ten Pani pierwszy reportaż? [14]

 

Ileż w nim było formalnych zawijasów! Zabawy z formą były kuszące, a ja łatwo im ulegałam. Brandys uważał, że przesadzam, nieustannie mnie krytykował, powtarzając, że prostota jest formą najlepszą. „Koleżanko – mówił – niech koleżanka mi wierzy, te sztuczki formalne zestarzeją się, a prostota będzie zawsze”.

 

Pani teksty nie były proste? [15]

 

Pierwsze reportaże były bardzo kunsztowne i Brandys to zwalczał. Kiedyś leżał w szpitalu i przysłał nam na seminarium nasze teksty ze swoimi uwagami – o moim były miażdżące. Poszłam do szpitala. Była u niego żona – Halina Mikołajska. Wyjmowała pięknymi rękami jabłka z ohydnej, szarej torebki, a ja niecierpliwie czekałam, kiedy wreszcie sobie pójdzie i będę mogła poważnie porozmawiać. Miałam 19 lat, miałam rację i musiałam mu to powiedzieć! Poszłam do profesora, do szpitala, sprzeczać się o tekst – mnie samej nie mieści się to dzisiaj w głowie.

 

Pani sprzeczała się z profesorem? [16]

 

On bardzo grzecznie tłumaczył, że trzeba pisać prościej. A ja bardzo grzecznie mówiłam, że prostota jest śmiertelnie nudna.

 

Przekonał Panią? [17]

 

Tak, 30 lat później. Pracując w „Polityce”, na pewno nie pisałam ascetycznie. Zmitygowałam się, gdy zaczęłam pisać żydowsko–polsko-niemieckie historie zaczepione o wojnę – same wołały o prostotę. Wszystko nadal dawałam do czytania Marianowi Brandysowi – już w maszynopisie. Stąd dedykacje: „Po przeczytaniu maszynopisu twojej ostatniej książki (oby jak najszybciej się ukazała w druku), powiedziałem ci już…” itd. Kiedy przeczytał „Taniec na cudzym weselu”, napisał: „Książka jest dobra. Czytałem ją z niesłabnącym zainteresowaniem. Odnalazłaś swój najlepszy styl”. Prowadziliśmy długie rozmowy o tym, co jest moim najlepszym, a co najgorszym stylem. Do końca życia był moim nauczycielem.

 

(…)

 

Reportażu rzeczywiście można wyuczyć? [18]

 

Musiałabym sama wybrać ludzi, którzy mają predyspozycje – ciekawość i słuch. Tak, jestem w stanie w ciągu roku nauczyć ich pisania reportaży.

 

Jak wyglądało takie „wyuczanie” Szczygła, Tochmana, Górnego i całej grupy reporterów z „Gazety Wyborczej”? [19]

 

Dwa razy w tygodniu byłam do ich dyspozycji w redakcji. Przynosili mi teksty. Poprawiałam je, tak jak uważałam za stosowne, a potem czytaliśmy na głos obie wersje – oryginał i moją zmienioną. Mam nadzieję, że nie narzucałam im własnego stylu. Proponowałam im inne brzmienie, inny rytm, inną formułę tego samego tekstu. Myślałam przy tym, żeby nie narzucać im swojego sposobu pisania – to już było trudne. Przestrzegałam przed tym, mówiłam, że proponuję nie moją prywatną wersję, tylko dostosowaną do ich sposobu widzenia i słyszenia.

 

(…)

 

RYSZARD KAPUŚCIŃSKI

 

Hanna Krall powiedziała, że w rok jest w stanie nauczyć pisania reportażu. Czy Pana zdaniem możliwe jest w ogóle nauczenie reportażu? [20]

 

Nie miałem na ten temat sprecyzowanego stanowiska, dopóki w połowie lat 80. uniwersytet w Filadelfii nie zaprosił mnie na coś, co oni nazywają „nauką pisania”. Dostałem wtedy grupę 15 młodych amerykańskich pisarzy, poetów, reporterów, eseistów i stwierdziłem, że takie warsztaty są bardzo pożyteczne pod warunkiem, że zrobimy zastrzeżenia. Po pierwsze – problem talentu – tego nauczyć się nie da. Po drugie – nie każdy ze względów życiowych może kontynuować ten typ zawodu. Ale jeśli ktoś ma predyspozycje, zdolność literacką, wolę i ambicję – to warsztaty są niesłychanie pomocne w kształtowaniu się przyszłego reportera.

 

Na czym polega wartość takich zajęć, podczas których uczniowie obcują nie z typowym wykładowcą-teoretykiem, ale z praktykiem?[21]

 

Po pierwsze w każdym nauczaniu istnieje ten nieoceniony mechanizm wywodzący się ze starożytności, przekazywania nauk mistrza uczniowi. To jest dokładnie to, co znaczy słowo „upaniszady” – czyli, że się siedzi blisko mistrza i słucha. Po drugie student koncentruje się na problematyce warsztatu. Ta koncentracja dokonuje się w czasie zajęć. Poza tym ludzie po prostu poznają się, zawierają znajomości. Bardzo istotny jest ten osobisty kontakt, praca w grupie. Coś, co w psychologii nazywa się synergią, przenikaniem energetycznym.

 

Czy podziela Pan zdanie, że można nauczyć reportażu przez styk z rzeczywistymi osobowościami, które już to robią? [22]

 

Tylko, bo taki jest duch sztuki. Rzemiosła nie można się inaczej nauczyć, jak przy mistrzu. To jest szkoła obcowania. Obcowanie z takim człowiekiem jest więcej warte niż rok nauki. Myślę, że ogromna wiedza jest faktycznie nieprzekazywalna w tekstach, na kasecie, w wywiadzie TV. Fluidy są strasznie ważne, a przechodzenie fluidów jest możliwe tylko przez kontakt bezpośredni.

 

(…)

 

Czy istnieje podręcznik, który poleciłby Pan adeptom dziennikarstwa? [23]

 

Taka książka w ogóle nie istnieje. Jest co prawda na świecie bardzo dużo antologii reportażu, ale żaden z nich nie jest podręcznikiem. Istotą rzeczy jest umiejętność czytania i jednoczesnego podpatrywania warsztatu mistrzów, jak on to zrobił, jak pisał. Wtedy czyta się jedną stronę piętnaście razy, wraca się wielokroć do danej sceny. Pod tym względem każda dobra proza jest szkołą reportażu. Można sięgnąć po Balzaca, Goethego, Stendhala i od nich się uczyć. Moim marzeniem jest, by ktoś wreszcie napisał historię literatury polskiej reportażu, bo prawie wszyscy pisarze mają w swoim dorobku książki reporterskie. Najlepszym przykładem jest Kuncewiczowa, która napisała kilka wspaniałych reportaży, a liczy się wyłącznie jako autorka „Cudzoziemki”.

 

Marek Miller, współpraca: Jacek Antczak, Anna Fidecka-Wojciechowska, Marta Sieciechowicz

 

[1]              Kruszewscy Grażyna i Grzegorz, wywiad z filmu „Pracownia Reportażu przedstawia: Krzysztof Kąkolewski”, Łódź 1987.

[2]              Woźniak Marzena, „W głębi duszy”, „Czas” 1979.

[3]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[4]              Zieliński Marek, „Łyk reportażu”, „Nowe Książki”, 1975, nr 13.

[5]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[6]              Sieciechowicz Marta, wywiad przeprowadzony na potrzeby książki, 2003.

[7]              Ibidem.

[8]              Ibidem.

[9]              Stanisławczyk Barbara, „Kąkolewski bez litości”, Miniatura, Kraków 1994.

[10]            Ibidem.

[11]            Kazimierczak Monika, „Mistrz i czeladnik”, „Press” 2000, nr 4.

[12]            Zaworski Kamil, „Duchy i ludzie”, „Dziennik Bałtycki” 1999, nr 95 (pytanie redakcji).

[13]            Grzela Remigiusz, „Wsłuchuję się w świat”, „Literatura” 1999, nr 1 (pytanie redakcji).

[14]            Zaworski Kamil, „Duchy i ludzie”, „Dziennik Bałtycki” 1999, nr 95 (pytanie redakcji).

[15]            Krajewska Aldona, „Życie jest cudowne”, „Marie Claire” 2000, nr 1 (pytanie redakcji).

[16]            Krajewska Aldona, „Życie jest cudowne”, „Marie Claire” 2000, nr 1.

[17]            Łopieńska Barbara, „O książkach grubych i cienkich”, „Res Publica Nowa” 1995, nr 2.

[18]            Korzeniowska Grażyna, „Reportażu wyuczam”, „Przemiany” 1989, nr 11.

[19]            Antczak Jacek, wywiad przeprowadzony na potrzeby książki, 2003.

[20]            Ibidem.

[21]             Masłoń Krzysztof, „Reporter Herodot”, „Rzeczpospolita” 7.11.2002 (pytanie redakcji).

[22]            Miller Marek, wywiad niepublikowany, 1994.

[23]            Ibidem.

 

Deklaracja niepodległości reportażu MARKA MILLERA

Reportaż musi przestać powtarzać literaturę, kroczyć za literaturą, doganiać literaturę. Jest gatunkiem dziennikarskim, nieaspirującym do żadnego innego gatunku, czy rodzaju literackiego. Jest gatunkiem niepodległym, niezależnym i autonomicznym.

 

Po co deklaracja? Po to, by świadomie zakończyć etap zależności, podległości i niepełnowartościowości reportażu. Po to, by spróbować zdefiniować obecną sytuację, by nie tracić czasu na pozory, a zająć się tym, co najważniejsze – nowymi możliwościami, nowymi wyzwaniami i tym co hamuje rozwój reportażu. Po to wreszcie, by świadomie wziąć odpowiedzialność za reportaż, za jego przeznaczenie, za jego misję w mediach.  Wobec narastającej tendencji rozmywania kryteriów, zacierania granic, deklaracja podejmuje próbę określenia w czym leży odrębność reportażu, w czym nie może być naśladowany przez inne dziedziny i jaki jest nieusuwalny rdzeń, bez którego reportaż przestałby być sobą. Deklaracja zakłada, że istnieje dominanta reportażu, jego główny motyw, zasadnicza cecha, element wybijający się. Co jest więc dominantą reportażu, jego prawdą, istotą i znaczeniem? Jaki fundament kładziemy pod niepodległość?

 

Prawda

 

Prawda reportażu to odczytywanie zdarzeń jako mowy Boga do ludzi, albo jakiś inny fundament światopoglądowy, jakaś inna koncepcja człowieka. Za każdym przekazem, stacją telewizyjną, radiową, internetem, za każdym reportażem i jego „Deklaracją Niepodległości” stoi określona koncepcja człowieka. Udawanie, że istnieje reportaż obiektywny, „naukowy” jest świadomym kłamstwem lub brakiem świadomości. Wyjściem jest więc jasne sygnalizowanie swojego światopoglądu jako podstawy interpretacji zdarzeń. Deklaracja Niepodległości Reportażu oparta jest o fundament chrześcijański – katolicki, bo taki od lat jest mój światopogląd.

 

Istota

 

Istotą reportażu jest bezpośrednie informowanie, relacjonowanie, rekonstruowanie i interpretowanie zdarzeń – „historii wspólnych” – aktualnie ważnych dla jakiejś wspólnoty.

 

Znaczenie

 

Media są nowożytnym areopagiem, na którym toczy się zmaganie o duszę współczesnego świata, o zawłaszczenie społecznej świadomości. Jednym z istotnych oręży w tym zmaganiu jest reportaż. To on często kształtuje opinię publiczną. Znaczenie reportażu polega na podtrzymywaniu więzi społecznej, uświadamianiu, że człowiek jest bytem relacyjnym. Stymulując rozwój i podtrzymywanie więzi, reportaż odgrywa ważną rolę w integrowaniu społeczeństwa w procesie adaptacji jednostki w społeczeństwie.

 

Wszystko jest tematem na reportaż, ale nie każdy temat należy do dominanty – prawda, istota, znaczenie. Reportaż to, jak powiedzieliśmy, opowiadanie wspólnych historii, które mają dla wspólnoty znaczenie. Mało jest w mediach wspólnych historii. Dominują historie własne i to najczęściej o sobie samych.

 

***

 

Przyznana Swietłanie Aleksijewicz w 2015 roku nagroda im. Alfreda Nobla, stała się przełomem w dziejach literatury. Sztuka dziennikarska, została nareszcie równouprawniona. Spełniło się marzenie Honoriusza Balzaka, Emila Zoli, Trumana Capote o literaturze niebeletrystycznej. O literaturze dokumentalnej. Co z tego przełomu może wynikać? Może wynikać, to , że reportaż musi „skorzystać z sytuacji” i wybić się na niepodległość. Musi przestać powtarzać literaturę, kroczyć za literaturą, doganiać literaturę. Od przyznania Swietłanie Nobla, reportaż staje się gatunkiem dziennikarskim, nieaspirującym do żadnego innego gatunku, czy rodzaju literackiego. Jest gatunkiem niepodległym, niezależnym i autonomicznym. Reportaż jest sam dla siebie wyzwaniem, ambicją i spełnieniem. Należy do świata mediów – środków społecznego przekazu, a nie do świata sztuki literackiej. Reportaż jest intencjonalny, nie spełnia się w sobie, jak często robi to literatura, a odnosi się bezpośrednio do problemów z rzeczywistością, ku ich rozpoznaniu i naprawie. Reportaż zmierza do czynu, pyta w jakim miejscu jest problem, co to miejsce oznacza i co należy w związku z tym zrobić.

 

Deklaracja, ostatecznie zamyka dyskusję o zależności reportażu od literatury i wyższości literatury –  nad reportażem. Tak zwana literackość, piękna forma, dominujący estetyzm, jest często obciążeniem reportażu, jego niedojrzałością, brakiem samoświadomości, niedorozwojem i przejawem niewłaściwych, źle ulokowanych ambicji. Język reportażu musi być przeźroczysty, nośny, niezauważalny – pisał Krzysztof Kąkolewski*. Jeśli zachwyca jako „znakomity”, znaczy jest zły, bo odciąga uwagę od tego co ma przekazywać. W początkach swojej stuletniej historii, rzeczywiście reportaż czerpał z dziennikarstwa autentyzm, a z literatury formę.

 

Ale po przyswojonych lekcjach powieści psychologicznej,  zatrzymywania czasu (Marcel Proust), strumienia świadomości (James Joyce), a zwłaszcza nowego dziennikarstwa amerykańskiego, stylu gonzo, proces ten uległ wyczerpaniu. Powstające dziś nowe możliwości reportażu, w tym językowe, nie mają już z literaturą wiele wspólnego. Dziś język reportażu trzyma się blisko dyktafonu.

 

Według Andrzeja Tarkowskiego, artyści dzielą się na tych, którzy tworzą własny świat i na tych, którzy odtwarzają rzeczywistość. Deklaracja, w oczywisty sposób, opowiada się za tymi drugimi. Zdecydowanie bardziej pociąga nas świat zewnętrzny, niż nasze własne wnętrze.

 

Z inspiracji Georgija Gurdżijewa  przyjmujemy również podział sztuki na obiektywną i subiektywną.  I zdecydowanie jesteśmy za sztuką obiektywną. Sztuka subiektywna, to reportaż monofoniczny, oparty przede wszystkim na jednostkowym widzeniu rzeczy, zjawisk, ludzi i zdarzeń. Często rządzi tutaj ludzki kaprys, oparty na przypadkowych skojarzeniach, dominuje chęć wyrażenia swojego indywidualnego, autorskiego stosunku do rzeczywistości. Aktowi tworzenia nie musi towarzyszyć w pełni świadomy proces twórczy. Sztuka obiektywna jest polifonicznym opowiadaniem o świecie, głosami świata, relacjami, świadectwami. To próba uchwycenia, oddania i wyrażenia świata z wielu punktów widzenia. Pod powierzchnią wydarzeń poszukuje się ukrytych mechanizmów, modeli, struktur, dążąc do prawdy, istoty i znaczenia badanego tematu, problemu. Sztuka obiektywna ma walor ponadjednostkowy. Odsłania prawa losów wspólnoty i przeznaczenia człowieka, jako człowieka właśnie. Polifonicznym wielogłosem opowiada Swietłana  Aleksijewicz. Jej opowieści pozbierane są, jak mówi, z głosów samego życia. Noblistka nie pisze o wydarzeniach, pisze o tematach. Zbiera to co nazywa wiedzą o duszy. Jak to było ? – Nie jest już ważne – Ważne co tam działo się z człowiekiem – mówi. Wydarzenia służą jej do wyrażenia prawdy psychologicznej (jednostkowej).   Deklaracja nie podziela tego poglądu. To wydarzenia, a nie drżenia duszy, są   bezwzględne i stanowią o losach wspólnoty ludzkiej. Nam chodzi o prawdę społeczną o prawdę wspólnoty. Swietłanę interesuje człowiek  sam w sobie. Nas interesuje człowiek w relacji z drugim człowiekiem. Człowiek sam w sobie jest skończony i zamknięty. Człowiek dopiero w relacji z drugim człowiekiem, staje się człowiekiem pełnym – wolnym. Człowiek ze swojej natury, nie należy tylko do siebie, należy do rodziny, społeczeństwa, narodu, Boga. Nie dusza więc jest  najważniejsza, a wierność normie, która czyni człowieka członkiem wspólnoty, tworząc więź społeczną.

 

Deklaracji niepodległości towarzyszy filozofia prawa „powszechnej analogi” sformowana przez  Emanuela Swedenborga. Wszystkie zjawiska świata odbijają się w sobie nawzajem, a to tylko my, zazwyczaj przeoczamy te związki. Związki te dotyczą nie tylko reportażu, ale i świata poza nim. Są marzeniem o tajemniczej logice świata, o owej „jedności wielości” której szukamy od stuleci. Bezskutecznie, ale cóż z tego – jak pisał Konstanty Puzyna*. Poszukiwanie „kamienia filozoficznego” bliskie jest również idei kunstkamery – „szafy osobliwości”, gdzie wzajemne stosunki i relacje zebranych artefaktów i okazów przyrody miały egzemplifikować ową ideę kamienia filozoficznego.

 

Czyż reportaż będąc formą kolażu, kompozycją z różnych materiałów i tworzyw naklejonych na „blejtram” gazety, książki, taśmy magnetofonowej, filmowej czy internetu,  nie jest rodzajem kunstkamery?

 

Praktykowana przez Swietłanę Aleksijewicz i Laboratorium Reportażu, metoda polifonicznej powieści dokumentalnej, pozwala osiągnąć efekt epickości pozostającej nadal historycznym dokumentem. Pozwala kondensować ludzkie doświadczenie – każda kolejna relacja nie powtarza poprzedniej, a jedyne ją dopełnia, pogłębia, bądź poszerza. Polifoniczna powieść dokumentalna umożliwia również uzupełnianie powstałego tekstu „wcinając” do niego nowe,   pozyskane relacje. W tym sensie polifoniczna powieść dokumentalna stanowi utwór otwarty. Nazywamy tę możliwość, powieścią kroczącą, lub konstrukcją w procesie – powieścią, którą można w zasadzie pisać w nieskończoność, ciągle ją uzupełniając, poszerzając i pogłębiając. I w tym sensie deklaracja niepodległości reportażu  jest również konstrukcją w procesie. Dzięki internetowi, cyfryzacji i twardym dyskom, staje się to stosunkowo proste.

 

Deklaracja wyraża pogląd, że przyszłość sztuki obiektywnej należy do pracy zespołowej. Praca zespołowa umożliwia powstawanie wielkich narracji, którym nie jest w stanie sprostać jeden człowiek – jeden autor. Niezbadane dotąd zasady i możliwości pracy zespołowej, stanowią wyzwane, które tu jedynie sygnalizujemy. Na przykład pytanie jaką wartością obdarzamy, w zespole, okres prac nad tematem? Twórcza praca zespołowa, naszym zdaniem, jest wartością samą w sobie. Sam proces tworzenia, wspólnota twórców, ma tu istotne znaczenie. Jak pisał Jerzy Grotowski**: „W dzisiejszym kontekście cywilizacyjnym trudno jest zrozumieć, że ważne może być doświadczenie procesu, a nie jego produktu, rezultatu, że ważne może być dzieło – proces, a nie dzieło -produkt . Nigdy dość słów aby to podkreślić”.

 

Deklaracji Niepodległości Reportażu towarzyszy przekonanie, że zastosowana przy polifonicznej powieści dokumentalnej metoda kondensacji ludzkiego doświadczenia, może być wysoce użyteczna w prezentowaniu zbiorów zawartych w archiwach „oral history” dla potrzeb popularyzacji  i edukacji, stanowiąc obrazową i ekspresyjną narrację historii. Dotyczy to problemu o kapitalnym znaczeniu, a mianowicie oddziaływania archiwów poprzez media   na społeczeństwo.

Kto bowiem jest w stanie (poza wąską grupą twórców, naukowców) zapoznać się z tysiącami relacji zdeponowanych w archiwach. Świat gromadzi coraz więcej świadectw dokumentalnych.

 

Ale jak z nich skorzystać? Jak mają na nas wpływ? Jak zbiorowe doświadczenie ludzkości, gromadzone w archiwach, ma współkształtować naszą przyszłość? Metoda polifonicznej powieści dokumentalnej poprzez kondensację, przyswajalność reportażu, pozwala osiągnąć efekt oddania esencji, istoty zdarzeń w formie tekstu, który może być wysoce użytecznym scenariuszem do wspomnianej już popularyzacji edukacji, ale również może być z powodzeniem wykorzystywany dla potrzeb nauki i sztuki, zwłaszcza w muzealnictwie, jak również  w literaturze faktu,  w filmie dokumentalnym i dramacie.

 

Dzięki internetowi reportaż staje się gatunkiem w pełni multimedialnym. Różnice pomiędzy reportażem pisanym, fotoreportażem, reportażem dźwiękowym a filmem dokumentalnym, zacierają się. Reportaż – online – pozwala stosować, wykorzystywać wszystkie media dla dobra tematu. Za internetem i nowymi technologiami  idzie wyzwanie kierowane do reportażu międzykulturowego. Kiedy czas i przestrzeń przestają być problemem, możemy nareszcie przeglądać się w sobie nawzajem. Dlaczego to na przykład, my Europejczycy mamy opisywać aborygenów? Ciekawe i ważne jak oni patrzą na nas i naszą cywilizację. Reportaż pokazujący dwie i więcej stron konfliktu, problemu, nie tylko pomaga we wzajemnym zrozumieniu i utrzymywaniu pokoju, ale  umożliwia wzajemne zaufanie, solidarność i braterstwo ludzkiej wspólnoty. Reportaż międzykulturowy  ze swej natury jest zbiorowy. Problemy i zasady współpracy międzynarodowych zespołów twórczych stanowią wyzwanie przyszłości zasygnalizowane tu jedynie przez deklarację. Reportaż międzykulturowy to jeszcze jeden argument za niepodległością i autonomią reportażu.

 

Współczesność czyni ze świata głównie przedmiot technicznych badań i usuwa poza swoje pole widzenia świat jako całość. Rozkwit nauk zapędził człowieka w tunele specjalistycznych dyscyplin. Im większą wiedzę człowiek zdobywa, tym bardziej traci z oczu całość świata i siebie samego, pogrążając się w „zapominanie o byciu” – jak pisał Milan Kundera*. Niepodległy reportaż nie może więc zrezygnować z prób spojrzenia na życie człowieka jako na całość. Reportaż jest wehikułem do penetrowania tajemnicy, którą jest całość. Jedyną racją bytu niepodległego reportażu jest więc odkrywanie tego, co tylko reportaż odkryć potrafi – ukryty sens pod powierzchnią aktualnych zdarzeń. Reporter nieustannie poszukuje ukrytego sensu rzeczy, z wielkim trudem stara się wyrazić rzeczywistość nie wysłowioną. Reportaż, który nie odkrywa nieznanego dotąd ułamka rzeczywistości jest niemoralny. Jedyną moralnością niepodległego reportażu jest więc poznanie samej rzeczywistości społecznej i jej tajemnicy.

 

Deklaracja Niepodległości Reportażu wyrasta z rodzących się pytań: o jakim reportażu warto i należy rozmawiać, jaki reportaż powinniśmy szczególnie chronić? Jakiego reportażu nauczać na uniwersytetach, które mają być przyszłością człowieka i narodu – jak o tym mówił Jan Paweł II. Niepodległy reportaż służy społeczeństwu, państwu, wspólnocie ludzkiej. Powinien odwoływać się do ludzkiego sumienia, które jest ponadreligijne, ponadpartyjne, ponadrasowe. Powinien podnosić rękę przeciw każdej władzy, pod którą żyje, bo każda władza degeneruje się z niezwykłą szybkością i jest z natury rakotwórcza. Jednocześnie reportaż winien wspierać władzę, kiedy ta buduje sprawiedliwą ludzką demokrację. Każdy reportaż niepodległy powinien posiadać „naddatek” – powinien dążyć do mitu, nadającego opowiadanej historii ostateczny sens, powinien nieść nadzieję, nawet jeśli jest ona niezmiernie trudna.

 

Marek Miller

 

* patrz: Krzysztof Kąkolewski [w ]Marek Miller „Reporterów sposób na życie” Czytelnik Warszawa 1982 str. 297

* Patrz: Konstanty Puzyna [w] Jerzy  Grotowski „Teksty z lat 1965-1969” Wiedza o kulturze, Wrocław 1990r. str.181

** Jerzy Grotowski „Działanie jest dosłowne” 1979 r,

* Patrz: Milan Kundera „Sztuka powieści”, Czytelnik, Warszawa 1958, str. 13

Reportaż jest „kostiumem” prawdy – fragment książki MARKA MILLERA

Uważałem Jana Pawła II za reportera, który wypracował wizję dziennikarstwa i stworzył jego program. Materiał rozproszony istniał. Trzeba było tylko usiąść i to spisać.

 

 

Nakładem Oficyny Wydawniczej Volumen ukazała się książka Marka Millera „Katechizm reportera” Jest to próba poszukiwania fundamentu i sensu tej niezwykłej profesji jaką jest dziennikarstwo uchwycona w niezwykłą formę – „rozmowy” z reporterem – Janem Pawłem II.

 

 

PRZEDMOWA (fragmenty)

 

(…) Dla kogo jest Katechizm reportera? Do kogo jest kierowany? Zostaje oferowany każdemu człowiekowi, żądającemu od nas – reporterów – uzasadnienia nadziei, która jest w nas. Jest to więc uzasadnienie przydatne głównie dziennikarzom katolickim, ale przez uniwersalizm etyki chrześcijańskiej jest kierowane do wszystkich poszukujących prawdy, wszystkich, dla których Dekalog ciągle pozostaje istotnym punktem odniesienia.

 

(…) Uważałem Papieża za reportera, który wypracował wizję dziennikarstwa i stworzył jego program. Materiał rozproszony istniał. Trzeba było tylko usiąść i to spisać. Ja odsuwałem to jednak ciągle na później. Jak to się mówi – w życiu są rzeczy ważne i pilne. Te pilne prawie nigdy nie są ważne, a te ważne prawie nigdy nie są pilne. Ta była zdecydowanie ważna, więc odkładałem ją w nieskończoność. W końcu zredagowałem coś w rodzaju pierwszej wersji. Książka nosiła tytuł Dziennikarstwo według Jana Pawła II  i ukazała się w 2008 roku; była czytelniczą klęską. Przeszła kompletnie niezauważona mimo transformacji ustrojowej w Polsce, a więc potencjalnego zapotrzebowania na fundamentalne wartości. Zastanawiałem się, dlaczego. Na tekst składały się obszerne cytaty z przemówień Papieża wygłaszanych do dziennikarzy z okazji Światowych Dni Środków Społecznego Przekazu. W związku z tym język był nieco oficjalny, sztywny, często trudny, i jak na średni reporterski gust zbyt „metaforyczny”. Potencjał myślowy w nim zawarty rozcieńczał się i rozmywał w okazjonalnych celach przemówień.

 

W 2013 roku została opublikowana praca doktorska Doroty Narewskiej zatytułowana Karola Wojtyły wizja dziennikarstwa (1949-1978) – dla mnie niezwykle ważny materiał obejmujący okres nieobecny w mojej książce. To wtedy właśnie, w latach 1949-1978, rodzi się wizja dziennikarstwa przyszłego papieża. Książka Doroty Narewskiej miała dla mnie dwa istotne mankamenty: była pracą naukową i liczyła 656 stron. (…) Zadałem sobie pytanie: Czy mój temat (Dziennikarstwo według Jana Pawła II) i Doroty Narewskiej można maksymalnie skrócić i uprościć, znajdując odpowiednią formę? Czy znajdzie wtedy czytelnika? Pytanie to nie dawało mi spokoju. Rzecz ze względu na osobę głównego bohatera wydawała się grzeszyć pychą, ale wyzwanie pozostawało intrygujące. Katechizm reportera! Różne rzeczy pisałem i redagowałem w życiu, ale coś takiego…

 

Pragnąłem, żeby mój Katechizm miał formę rozmowy. Przychodziłem na te spotkania z myślami Karola Wojtyły z pytaniami, które od dawna zadawałem sam sobie. By mógł zaistnieć dialog, musiałem w wypowiedzi Papieża nieznacznie zaingerować. Są to jednak zmiany kosmetyczne, niezmieniające w żaden sposób istoty wywodu. (…).

 

POWOŁANIE – CZYLI KIM JEST REPORTER (fragment)

 

Jestem reporterem. Wierzę w reportaż. To moja wizja, pasja, obsesja. Reporterzy to dla mnie grupa odniesienia, mój cech, moja branża, mój styl życia. Czy mogę nazwać to powołaniem? Czy mam do niego wystarczające predyspozycje? Jak je rozpoznać? Jak zdefiniować?

 

W naturę człowieka wpisana jest potrzeba „bycia darem dla”. Powołanie związane jest z darem „dla” innych, powołany „idzie w tym kierunku, w którym woła go miłość”, bo tylko tym można wytłumaczyć zgodę na ponoszenie trudów nieopłacających się w życiu doczesnym. Zatem u początków posłannictwa informowania i kształcenia opinii publicznej znajduje się silny wewnętrzny nakaz. Jestem do głębi przejęty szlachetnością i powagą waszego zawodu.

 

Powołanie wymaga całkowitego oddania się, poświęcenia. Jakie wymagania stawiane są reporterowi, dziennikarskiemu powołaniu? Co stoi za tym, co mnie pociąga, pochłania i inspiruje? Poznanie? Pragnienie znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak było naprawdę, jaka jest prawda? Jak jej szukać, jak ją relacjonować? Co wynika tu z faktu, że jestem katolikiem?

 

Kiedy mówimy o powołaniu, staje przed nami przede wszystkim ktoś, kto woła; ktoś, kto wzywa. Tym, kto woła człowieka, kto go wzywa, jest Bóg. Tam, gdzie jest powołanie, tam jest – z jednej strony Ten, Kto woła, Ten, Kto wzywa, z drugiej strony jest ten, kto odpowiada, bo powołanie jest zaadresowane do osoby; od osoby do osoby. Służba słowu jest posłannictwem społecznym. Dziennikarz pozostaje pod wpływem „czaru prawdy”. Jest brzemienny prawdą Bożą. Ma odwagę szukać i relacjonować prawdę, nawet jeśli jest ona niewygodna lub nieuznawana za politycznie poprawną. Stąd wynikają wszystkie wymagania stawiane przez opinię publiczną reporterowi, który chce uchodzić za katolickiego. Można je sprowadzić do czterech elementów: wiary, wiedzy, życia w łasce i talentu.

 

Talent jako coś bezcennego, a jednocześnie tajemniczego, trudno definiowalnego, zawsze najbardziej nas ekscytuje i pociąga. Na pewno wiemy o nim jedno: talent jest głównie wynikiem wyjątkowych predyspozycji. Jakie więc predyspozycje powinien posiadać reporter?

 

Należy do nich trafna ocena wartości doczesnych w świetle wieczności, co umożliwia zjednoczenie z Chrystusem. Aby zatem wypełnić powołanie reportera, konieczne są cnoty osobiste, tj. cierpliwość, wytrwałość, umiar, bezinteresowność, gruntowność, skupienie, posłuszeństwo, uległość, roztropność, znajomość ludzi, męstwo, które może być niekiedy jedynym argumentem, jaki nam pozostał, a przede wszystkim miłość Boga i ludzi, dla których się pisze, nagrywa, filmuje.

 

Reporter, przyjmując powołanie, otrzymuje do wykonania – zadanie – misję. Jakie stawia ona wyzwania?

 

Misja dziennikarza może kształtować w sumieniach upodobanie dobra. Może wpajać w nie zmysł Boga, umacniać nadzieję, ożywiać wrażliwość na wartości transcendentne. Praca dziennikarza może oświecać kierować, wspierać to wszystko, co naprawdę służy autentycznemu i integralnemu rozwojowi ludzkiego współżycia. Może umysłom i sercom otwierać horyzonty, pobudzać jednostki i społeczeństwa do dążenia ku tym celom, które decydują o lepszej jakości życia. Powołanie dziennikarza czerpie z zasobów tego, co określiłbym mianem „psychologii pozytywnej”. Wasze powołanie jest – zgodnie ze swoim wewnętrznym zadaniem – powołaniem twórczym. Nadajecie formę i kształt rzeczywistości i materii świata. Nie poprzestajecie na prostym odtwarzaniu czy też powierzchownym opisie. Próbujecie „skupić” – w pierwotnym sensie tego  słowa – rzeczywistość człowieka i jego świata. Pragnijcie ująć w słowie, dźwięku, obrazie coś z prawdy i głębi świata i człowieka, z przepastnej głębi człowieka.

 

Gdyby sprowadzić misję dziennikarza i jej wyzwania do głównego, dominującego obowiązku, to jak byśmy go nazwali, jak byśmy go określili?

 

Ten obowiązek to sumienne szukanie prawdy obiektywnej, powaga i uczciwość intelektualna w subiektywnej interpretacji i komentarzu; to przyrodzone cechy dziennikarstwa – określają w zasadniczy sposób społeczny wymiar tego trudnego i fascynującego powołania. (…).

 

FUNDAMENTY (fragment)

 

(…)

Na fakty, na zdarzenia dziennikarz patrzy poprzez gatunki dziennikarskie. Reporter wie, że reportaż to model, a nie wierna kopia rzeczywistości. Jednak rzeczywistość jest punktem wyjścia, model zbudowany jest z jej realnych elementów. O jaki jednak realizm tu chodzi?

 

Reportaż jest „kostiumem”, w jakim przechowuje się ukrytą prawdę o osobach i wydarzeniach. To „zredukowana” rzeczywistość, kondensacja aktów myślenia. Redakcja jest redukcją. Dobra redukcja polega zatem na takiej selekcji informacji przez dziennikarza, gdzie redukowana jest informacja, ale nie rzeczywistość, której dotyczy. Dziennikarz nie pisze wszystkiego, co wie, ale wie, co pisze. Fakty wymagają komentarza, do ich interpretacji potrzeba nie tylko „światła rozumu”, ale i światła wiary. To „koncepcja realizmu” polegająca na zaprzestaniu życia według formuły – „tak jakby Bóg nie istniał”. Prawdziwą rzeczywistością jest Słowo Boże. Chcąc „być realistami, musicie polegać właśnie na tej rzeczywistości. Musimy zmienić nasze przekonanie, że materia, rzeczy trwałe, dotykalne są rzeczywistością trwalszą, pewniejszą. Ten, kto w Słowie Bożym rozpoznaje „fundament wszystkiego”, jest realistą. Reporter katolicki to realista, który sens „faktu” odkrywa „między sensem dosłownym a duchowym”. Cel jego pracy jest osiągnięty dopiero wówczas, gdy ujawni aktualne Słowo Boga skierowane do czytelnika poprzez konkretne wydarzenie, gdy odrzuci rozłam między tym, co ludzkie, a tym, co Boskie. Gdy na fakty spojrzy z wiarą.

 

Gatunki dziennikarskie dzielą się na informacyjne, które prezentują, poszerzają wiedzę o świecie, i publicystyczne, które tę wiedzę pogłębiają. Kardynalna zasada inicjacji w informacji odnosi się do gatunków informacyjnych; a co z publicystyką?

 

W gatunkach publicystycznych obowiązuje zasada pedagogii wiary. Pedagogia wiary polega na tym, żeby przede wszystkim podawać to, co jako pewna i podstawowa prawda stanowi pewne i nienaruszalne oparcie dla wiary i życia chrześcijańskiego. Jeżeli chodzi o podawanie tego, co nowe, należy uwydatnić ciągłość w wierze Kościoła. Jeśli w grę wchodzą hipotezy, to należy przedstawić je z podaniem stopnia rzeczywistego prawdopodobieństwa oraz uwzględnić, w jaki sposób – wedle przewidywań, zostaną one przyjęte i zrozumiane. Paedagogia fidei definiuje się jako wychowanie wiary w duchu i świetle Soboru, jako proces wzbogacenia wiary. „Sobór jest dziełem Ducha Świętego” (por. Ap 2, 7), a to oznacza, że należy wsłuchać się w to, co Duch mówi Kościołowi” poprzez Vaticanum II. Pedagogia wiary oparta na Soborze musi wyjść z samego dna, to musi wyjść z głębi wiary. To musi być podyktowane miłością.

(…)