Dlaczego dziennikarze odchodzą z gazet Polska Press? – analiza ADAMA SOCHY

Na obecnym etapie zarządzający gazetami „Orlen Press” prowadzą inteligentną grę z czytelnikami. Nie mam jednak żadnych złudzeń, że w momencie wyborów do parlamentu, gra w tych mediach będzie się odbywać tylko do jednej politycznej bramki.

.

Karina Obara, dziennikarka „Gazety Pomorskiej” (Polska Press), największej gazety grupy, zdecydowała się odejść z redakcji po 18 latach pracy. To kolejne odejście z gazet kupionych przez Orlen.

 

„Nie będę legitymizować tej władzy”

 

Dziennikarka jednej z 20 gazet Orlenu poinformowała o tym na swoim profilu na Facebooku, ilustrując go banerem ze zdjęciem zmarłej Izy z Pszczyny i napisem #AniJednejWięcej.

 

Kochani, szukam nowej pracy. Nie mogę już dłużej pracować w Polska Press i w Gazecie Pomorskiej. Nie potrafię spojrzeć sobie w lustrze w twarz. Od czerwca, odkąd kupił nas Orlen, dostałam zakaz komentowania wydarzeń politycznych. Nie pozwolono mi także rozmawiać z niezależnymi ekspertami o tym, co się w Polsce dzieje. Od czasu do czasu zdarzał się wyjątek – miałam porozmawiać z „ich ekspertem”, który oceni sytuację zgodnie z linią partii rządzącej. Nie mogłam. Na liście były głównie nazwiska, które znacie z mowy nienawiści i pogardy dla drugiego człowieka. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam kneblowania i nacisku, zakazu pisania o tym, co jest obowiązkiem dziennikarskim (…). Nie można wykonywać zawodu dziennikarki z kneblem na ustach. Nie można milczeć, gdy w Polsce łamane są prawa człowieka. A mnie i moich kolegów komentujących wydarzenia polityczne, zmuszono do milczenia. Chcesz tu pracować – żadnego analizowania wydarzeń politycznych, żadnych rozmów z „mądrymi głowami” (sic!). Żeby czytelnicy w regionach nie wiedzieli, nie myśleli samodzielnie, głosowali tak, jak chce obecny rząd. Żyję w konflikcie wewnętrznym. Wstyd mi. Moje ciało odmawia posłuszeństwa. Nie chcę pracy, która jest hańbą. Nie umiem zamknąć oczu na to, co PiS robi z naszym krajem. Nie mogę zasnąć, gdy wiem, że małe dzieci umierają w lesie na wschodniej granicy. Nie potrafię nie czuć krzywdy dziewczyny-matki z Pszczyny, która zmarła na sepsę przez wprowadzenie w Polsce chorego prawa. To mogła być moja córka. Też przeszła sepsę. Przeżyła, bo mieszka w Wielkiej Brytanii.

Czuję bezradność i strach o wszystkie kobiety w Polsce. O wszystkich mężczyzn, którzy doświadczają „karzącej ręki rządu”. O wszystkie dzieci w szkołach, które przejął umysł ministra Czarnka. Nie będę więcej legitymizować tej władzy swoją obecnością w Polska Press. Brzydzę się hipokryzji, wycierania sobie gęby Bogiem, nepotyzmu i służalczości. Chcę żyć w prawdzie, w wolności słowa, demokracji i odwadze. Chcę podążać za wartościami, które są mi bliskie. Hasło: „Ani jednej więcej” dotyczy też mnie. Ani jednej więcej bezsensownej śmierci. Żyjąc w konflikcie wewnętrznym, umieramy za życia. Dlatego szukam nowej pracy.

 

Użycie przez red. Obarę zdjęcia zmarłej Izy oburzyło czytelników portalu tylkotorun.pl, który zamieścił informację o odejściu „znanej dziennikarki” i zacytował obszerne fragmentu jej manifestu.

 

„UŻYWANIE TWARZY zmarłej kobiety jako banera… jej osobistej tragedii śmierci, jako “element do CV”, w poszukiwaniu pracy – to więcej niż HAŃBA – komentowali czytelnicy. –  To nie jest ludzkie! Coś okropnego!” i następny wpis: „dziennikarka stosuje “numer na zmarłą”- dla osobistych korzyści politycznych. Po to, by zamieniły się one, w osobiste korzyści finansowe. To jest oferta (dla nowego pracodawcy), propozycja postawy politycznej, “właściwego” myślenia, dla nowego wydawcy (…) kłamstwa, i hipokryzja, i obłuda”.

 

Szkoda, że red. Obara nie informuje, którzy eksperci są jej zdaniem „niezależni”, a których „znamy z mowy nienawiści”, możemy się tylko domyślać z jej wpisu, że raczej zobaczymy ich w TVN24 i przeczytamy w „Wyborczej”, niż w TVP Info. Rzeczywiście, ze swoimi emocjami i sympatiami politycznymi Karina oraz jej koleżanki i koledzy z takim samymi, mogą czuć się  niekomfortowo w gazetach Orlenu.

 

„Obie zarazy niszczą nasz kraj”

 

Ale Karina Obara uczciwie przyznaje, że i poprzedni właściciele nie byli doskonali: „najpierw Norwegowie, później Anglicy, Niemcy, nigdy nie ingerowali w treść tekstów dziennikarskich. Dla nich liczył się głównie zysk, klikalność, co także doprowadziło do patologii mediów w Polsce. Mój Wojtek, po latach nacisków, zapłacił za to życiem. Tamto było dżumą, to jest cholerą. Obie zarazy niszczą nasz kraj”.

 

Śp. Wojciech Potocki był długoletnim redaktorem naczelnym „Gazety Pomorskiej” (zmarł w 2020r), wcześniej była naczelnym NTO, a zaczynał karierę jako naczelny „Kuriera Porannego” w Białymstoku. Przejąłem kierowanie „Kurierem” po Wojtku, wówczas jej właścicielem była norweska Orkla, później pracowałem „u Niemca”, w „Dzienniku Łódzkim” i podzielam ocenę Kariny, że właściciele nie ingerowali w treść tekstów. To za nich robili Polacy, którzy w ich imieniu kierowali koncernami i tytułami. I to od ich sympatii politycznych zależała linia polityczna gazet. Te sympatie z reguły lokowały się po stronie lewicowo-liberalnej.  Miałem to szczęście, że trafiłem do „Dziennika Łódzkiego” w czasie, gdy prezesem w Łodzi była Agnieszka Sardecka, a naczelnym Julian Beck.  Szef idealny, bo nikt z zespołu tak naprawdę nie wiedział, na kogo on głosuje. Odpowiadałem jako zastępca za tygodniki i mutacje powiatowe  i mogłem realizować w pełni, to co uważam za istotę misji dziennikarskiej, czyli kontrolę władzy, bez względu na jej legitymację partyjną. Nigdy nie usłyszałem złego słowa od red. Becka, gdy za skargami przyjeżdżali do niego prezydenci i burmistrzowie miast, których machlojki ujawniali moi dziennikarze. Przeciwnie. Jedynym ograniczeniem, jeśli to można tak nazwać, było przestrzeganie rzetelności dziennikarskiej.

 

To się zmieniło, gdy red. Becka zwolniono i jako wiceprezesa zarządu Polskapresse i jako naczelnego, gdy w łaski Niemca wkradł się Paweł Fąfara. Od tego momentu zaczęło się niszczenie lokalności gazet i wstawianie w to miejsce wysyłanej z centrali „politgramoty” ze stemplem Platformy Obywatelskiej. Nigdy nie zapomnę, jak przysłał do redakcji swoją prawą rękę. Pani redaktor z wysokości iglicy Pałacu Kultury i Nauki sztorcowała jak kapral dziennikarzy, ucząc ich „prawdziwego dziennikarstwa”. Dlatego rozbawił mnie manifest Fąfary po wykupieniu koncernu przez Orlen, w którym zapewniał, że póki on będzie szefem, „nikt nie będzie pod żadną specjalną ochroną”. Politycy z PiS i ich sojusznicy nie mają co liczyć, że „od teraz nie będzie w naszych tytułach niewygodnych czy krytycznych materiałów na ich temat”, a z drugiej strony: „Rozczaruję jednak również polityków opozycji czy samorządowców. Nie poddamy się bowiem szantażowi moralnemu, jaki próbujecie stosować, jakoby od teraz każdy krytyczny tekst na temat władz samorządowych, PO, ugrupowania Szymona Hołowni, Lewicy, Konfederacji czy PSL, miałby być dowodem na nasze przejście na stronę władzy”.

 

Paweł Fąfara szybko został zastąpiony przez Dorotę Kanię z „Gazety Polskiej”. Ta błyskawicznie dokonała zmian redaktorów naczelnych. I tu było pierwsze zaskoczenie, bo wzięła fachowców, oczywiście z sympatiami politycznymi lokującymi się po prawej stronie, ale np. Wojciechowi Wybranowskiemu (nowy naczelny „Głosu Wielkopolskiego” czy „Wojciechowi Musze” (naczelny „Gazety Krakowskiej”) nie sposób odmówić, że to rasowi dziennikarze.

 

Inteligentna gra z czytelnikiem

 

Przejrzałem w sobotę, 13 listopada strony internetowe największych gazet Orlenu:  „Głosu Wielkopolskiego”, „Gazety Pomorskiej”, „Dziennika Zachodniego”, „Dziennika Bałtyckiego”, „Gazety Lubuskiej”, „Dziennika Łódzkiego”, ale także „Nowin” i „Kuriera Porannego” w Białymstoku. Po otwarciu witryn zobaczymy normalne gazety regionalne z mnóstwem informacji lokalnych. W oczy nie rzucą się nam teksty, które miałyby świadczyć o tym, że mamy do czynienia z propagandową tubą PiS. Jedyny tekst polityczny wydrukowany przez wszystkie 20 gazet Orlenu, a więc nadany z centrali, to wypowiedź prezesa Jarosława Kaczyńskiego „specjalnie dla Polska Press” pt. „Niepodległość jest wielkim darem”. Ale ten materiał nie wylądował na czołówkach witryn, tylko dyskretnie, z boku.

 

Wszystkie 20 witryn otwiera pasek z informacjami o bieżącej sytuacji na granicy białorusko-polskiej. Skupiłem się na informacjach z „Kuriera Porannego” i porównałem z informacjami na ten temat z „Gazety Wyborczej Białystok”. Z „Kuriera” dlatego, że, jak poinformowały Wirtualnemedia.pl, opisująca kryzys na granicy polsko-białoruskiej Olga Goździewska-Marszałek, dziennikarka „Kuriera” została odsunięta od tej tematyki. Jako powód rzecznik prasowy Polska Press, Adrian Majchrzak podał konflikt interesów. Dziennikarka jest  osobą zatrudnioną w Fundacji Dialog zaangażowanej w niesienie pomocy imigrantom. Decyzja została podjęta po wypowiedzi Olgi Goździewskiej-Marszałek jako przedstawiciela Fundacji, dla mediów niezwiązanych ze spółką Polska Press. „Oczywistym jest, że rolą i obowiązkiem dziennikarza jest przedstawianie różnych punktów widzenia, zachowanie obiektywizmu. W przypadku braku dystansu do opisywanej sprawy o obiektywizmie zaś nie może być mowy” – stwierdził rzecznik.

 

„Kurier” publikuje prawie wyłącznie materiały z punktu widzenia państwa polskiego, natomiast „Wyborcza” – z punktu widzenia „migrantów i uchodźców”.

 

I tak, „Kurier” informuje o inicjatywie pomocy mieszkańców Kuźnicy w pow. sokólskim i okolicznych miejscowości w pomoc mundurowym strzegącym polsko-białoruskiej granicy. Ludzie  przekazują im żywność, w tym ciepłe posiłki i napoje. Do akcji włączyła się też Muzułmańska Gmina Wyznaniowa w Bohonikach.

 

Kolejne informacje z „Kuriera”: „Migranci na granicy są wyposażeni w broń palną” (Agnieszka Siewiereniuk), „MON: W rejon Kuźnicy przybywa coraz więcej uzbrojonych funkcjonariuszy białoruskich służb” (Aleksandra Kiełczykowska), „Białorusini niszczyli zaporę, migranci zaatakowali gazem. Kolejna niespokojna noc na granicy” (Anna Piotrowska), „Wólka Terechowska. Zwłoki młodego Syryjczyka znalezione w lesie niedaleko granicy z Białorusią” (Ils), „Prezydent spotkał się z funkcjonariuszami i żołnierzami chroniącymi granicę z Białorusią” (Agnieszka Siewiereniuk).

 

Teraz „Wyborcza”: materiał o aktorce Mai Ostaszewskiej niosącej pomoc „uchodźcom” (dla „Kuriera” to „imigranci”) pt. „Wierzę, że Polacy są dobrzy”. Wywiad  z aktorem Maciejem Stuhrem: „Będąc na granicy, zrozumiałem, że ci ludzie są skazani na śmierć”. „To, że w lasach przy granicy nie ma setek, a nawet tysięcy trupów, to dzięki temu, że codziennie ratowaliśmy ludzkie życie. Bez centralnego zarządzania. Spontanicznie. Szykanowani przez policję, Straż Graniczną i zwykłych ludzi, robiliśmy to każdego dnia”.

 

Kolejny artykuł apeluje „Otwórzmy  korytarz humanitarny dla Tamana”, niepełnosprawnego 9-latka, który „jechał z rodzicami i rodzeństwem do Niemiec i utknął w lesie-pułapce, bez możliwości powrotu, z jedzeniem dostarczanym raz dziennie”.

 

Kolejny: „Medycy na granicy” dyżurują jeszcze tylko dwa dni. Ale pomoc medyczna dla uchodźców nie znika z granicy” i ostatni materiał: „Uchodźcy. Kolejna śmierć przy granicy i prowokacje białoruskich pograniczników”.

 

W „Dzienniku Bałtycki” i „Gazecie Wyborczej Trójmiasto” porównałem materiały na temat trzech manifestacji w Gdańsku pod fontanną Neptuna. Dziennik rzeczowo opisuje te trzy manifestacje, pierwszą  przygotowywaną przez Młodzież Wszechpolską i Ruch Narodowy (ok. 30 osób) pod hasłem: „Chcemy bezpiecznej granicy – Nie dla gdańskiej targowicy”. W kontrze do manifestacji Młodzieży Wszechpolskiej swoje manifestacje zorganizowały Amnesty International Trójmiasto, KOD, Trójmiejska Akcja Kobieca pod hasłami „Żądamy godności na granicy” oraz „Nikt nie jest nielegalny. Bezpieczna granica bez umierania” oraz Obywatele RP, którym hasłem przewodnim było „Faszyzm STOP. Tu jest granica przyzwoitości”.  „Wszystkie protesty przebiegły pokojowo, to jednak nie było się bez prób prowokacji, którym skutecznie zapobiegała gdańska policja”.

 

Materiał w „Wyborczej” jest z cztery razy dłuższy i szczegółowo opisuje zachowania i wypowiedzi organizatorów i uczestników, a tych było niewiele, na wszystkich trzech manifestacjach około 100-150 uczestników. GW odnotowuje satysfakcję kontrmanifestacji, że tym razem (a nie jak w Warszawie, gdy to Robert Bąkiewicz zagłuszał Donalda Tuska) oni mieli głośniejszy sprzęt i zagłuszyli „faszystów”.

 

W „Dzienniku Bałtyckim” na czołówce wydania sobotniego obszerny artykuł jak z „Wyborczej”: „Czy centralistyczna władza ogranicza zdolność podejmowania i pokonywania wyzwań? Jan Król, były wicemarszałek Sejmu nie ma wątpliwości”. (Przypomnę, że to działacz wywodzący się z Unii Wolności, obecnie doradca BCC).

 

W dziale „Opinie” „Dziennika” felieton Wojciecha Wężyka „Do biegu gotowi”, który nawiązuje do różnych marszów, począwszy od Marszu Niepodległości i w tym felietonie zdanie, które chyba za poprzedniego właściciela, by się nie mogło pojawić: „Nie oznacza to jednak, że jestem ich przeciwnikiem, wszak maszerowanie dowodzi, że z naszą demokracją nie jest jeszcze tak źle jak sądzą potomkowie autorów „brunatnych marszów”, z żarliwością godną większych wyzwań pouczający nas o tym, jak i gdzie Polacy powinni maszerować”.

 

Natomiast redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego” Artur Kiełbasiński, w komentarzu „Patriotyzm ze strzykawką i w maseczce” apeluje o szczepienie się.

 

„Gazeta Wrocławska” zamieszcza „Raport o stanie państwa” ogłoszony przez Lewicę Razem, która ocenia 6 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości i nie jest to laurka pod adresem PiS.

 

W „Gazecie Krakowskiej” naczelny Wojciech Mucha komentuje odznaczenie orderem Orła Białego krakusów: Leszka Długosza i Jana Polkowskiego, z którymi uhonorowana także Joannę Dudę-Gwiazdę i wspomina swoją wizytę u „Kawalera i Damy” w gierkowskim bloku, w skromnym mieszkaniu JoannyAndrzeja Gwiazdów.

 

Natomiast Przemysław Franczak „Przeprasza za świat, w który was wplątałem”, a w nim taki passus: „Bo wplątał też w rozedrganą i rozpaloną Polskę. W Polskę, w której żadne protesty nie były tak liczne jak te w obronie praw kobiet. Wplątał w Polskę, w której kobiety zaczęły się bać zachodzić w ciążę i doprawdy trudno im się dziwić. W Polskę odwróconych pojęć, gdzie najwięcej dla zniechęcenia kobiet do macierzyństwa zrobiła partia deklarująca się jako najbardziej pro demograficzna. W Polskę, w której sprawą aborcji cynicznie gra się w celu przykrycia innych tematów. W Polskę, która w 1989 roku chciała być – tak ogólnie – Ameryką, a teraz woli być Teksasem niż Kalifornią. Wplątał w Polskę Ordo Iuris”. Przyznacie, że takiego komentarza nie powstydziłby się Paweł Wroński z „Wyborczej”?

 

Pomiędzy heroizmem a służeniem

 

Kto zatem ma rację, Towarzystwo Dziennikarskie złożone głównie z dziennikarzy „Gazety Wyborczej” które po zakupie Polska Press przez Orlen wystosowało do dziennikarzy tych gazet apel:

„Teraz macie zostać kolejnym głosem Nowogrodzkiej, a ci, którzy się nie podporządkują, będą musieli odejść. Waszymi szefami zostaną, już sprawdzeni, propagandyści z lokalnych mediów ‘publicznych’, wyznaczą Wam cele i przeciwników”.

 

Czy też rację ma Dorota Kania, członek zarządu Polska Press, która w Wirtualnemedia.pl odpiera zarzuty odchodzących dziennikarzy, iż doświadczyli nacisku, kneblowania czy ingerencji w teksty dziennikarskie: „odchodzący dziennikarze narzekają na Polska Press, by podbić swoją pozycję na rynku pracy – twierdzi Kania. – W Polska Press nie ma kneblowania dziennikarzy”.

 

Doświadczenie z każdej szerokości geograficznej uczy, że jeśli partia polityczna kontroluje jakieś media, to jej celem nie jest rzetelne i bezstronne informowanie opinii publicznej oraz kontrola władzy, ale używanie ich jako narzędzia do zachowania i przedłużenia władzy.

 

Na obecnym etapie zarządzający gazetami „Orlen Press” prowadzą inteligentną grę z czytelnikami. Świadczą o tym wyniki sprzedaży. To, że nadal spada sprzedaż gazet Polska Press jest tylko odbiciem światowego trendu, ale w Polsce najbardziej dramatyczny spadek sprzedaży nie odnotowały w sierpniu bieżącego roku (ostatnie dane) gazety Obajtka, a „Gazeta Olsztyńska / Dziennik Elbląski”, której Orlen, jako jedynej gazety regionalnej, nie nabył. Sprzedaż „Olsztyńskiej” zjechała aż o 34,20 proc w dół (do 4 896 egz. średniej sprzedaży). Wśród gazet ogólnopolskich największy spadek odnotowała gazeta Michnika, wzór „niezależności” . Jej średni wynik poszedł w dół najbardziej w zestawieniu – o 13,07 proc. do 53 781 egz.

 

Mimo tych wyników nie mam żadnych złudzeń, że w momencie wyborów do parlamentu, gra w gazetach Polska Press będzie tylko do jednej politycznej bramki. I nie chciałbym być w skórze dziennikarzy koncernu Obajtka, tych, którzy chcieliby uczciwie wykonywać swój zawód. Takim dziennikarzom Towarzystwo Dziennikarskie proponuje: „Nie możemy od nikogo wymagać heroizmu, ale pamiętajcie: możecie stawiać opór. Obowiązujące ciągle prawo prasowe gwarantuje Wam dziennikarską autonomię, prawo odmowy publikacji treści, z którymi się nie zgadzacie”.

 

Z tym apelem polemizuje Witold Głowacki, który w maju br. zrezygnował z funkcji pierwszego zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Nasza Historia” i na początku października poinformował, że odchodzi z Polska Press. On znalazł pracę Oko.press i rozpoczął współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”. Broni swoje koleżanki i kolegów z Polska Press:

 

„Poddawanie dziennikarzy mediów regionalnych i lokalnych moralnemu terrorowi z pozycji warszawskiego ciepełka to zatem albo dowód zupełnego braku rozeznania w sytuacji, albo zwykły sadyzm i/lub cynizm. I tak jedzie prosto na nich prowadzony przez politruków walec” – stwierdził dla Wirtualnemedia.pl.  I uświadamia, że poza Warszawą, Krakowem, Wrocławiem czy Trójmiastem „odejście z Polska Press może oznaczać decyzję o pożegnaniu się z dziennikarstwem”.

 

Całkowicie zgadzam się z red. Głowackim, że „Zamiast kwików i płomiennych apeli o 'stawianie oporu’ zdecydowanie lepiej byłoby na przykład usłyszeć jeden konstruktywny pomysł na naprawę sytuacji w mediach regionalnych i publicznych po ewentualnej zmianie władzy i ich odpolitycznienia”.

 

Głowacki zwraca uwagę, że poza ustawą o mediach narodowych nie istnieją żadne regulacje prawne, które dotyczyłyby państwowej własności w mediach. „Od polityków opozycji, zamiast pomstowania na to, co dzieje się na łamach tych wszystkich dzienników regionalnych i zamiast wzywania dziennikarzy do przyklaskiwania tym, którzy odeszli – mówi Głowacki – powinna wypłynąć jakaś alternatywa. Do dziś nikt nie przedstawił żadnego projektu czy ustawy, czy też w ogóle sposobu przywrócenia normalności w mediach regionalnych, należących do Polska Press. To można by zrobić pewnie na dwa sposoby: zadeklarować, że ta własność zostanie zbyta – ale też pytanie, kto by miał to kupić i na jakich warunkach? Albo można pomyśleć o ustawie, która w jakiś sposób regulowałaby państwowe posiadanie mediów, czego w Polsce (poza „Rzeczpospolitą” lata temu) praktycznie nie było” – wskazuje Głowacki.

 

Casus „Gazety Olsztyńskiej”

 

Regulacje nic tu nie pomogą, co dobitnie pokazuje los mediów tzw. publicznych (TVP i rozgłośni regionalnych). Wszystkie po kolei partie polityczne przed wyborami obiecywały uniezależnienie mediów publicznych od ręcznego sterowania przez polityków, a po zwycięskich wyborach ich obietnice trafiały do kosza. Kolejne rządy używały mediów publicznych jako narzędzi propagandowych, obecny rząd poszedł w tym najdalej. Toteż raczej należałoby się skupić na stworzeniu ustawy, która  nakazywałaby zbycie spółce Skarbu Państwa udziałów w koncernie prasowym na rzecz podmiotów prywatnych, z kapitałem polskim. To oczywiście nie da 100-procentowej pewności ich niezależności od partii politycznych. Ciekawym poligonem doświadczalnym jest „Gazeta Olsztyńska” kupiona we wrześniu br. przez Andrzeja Senkowskiego, przedsiębiorcę z Warszawy, potentata  w branży części samochodowych. Na witrynie jego spółki Polcar widnieje niespotykana w biznesie deklaracja, że firma kieruje się „wartościami chrześcijańskimi”. Właściciel wsparł finansowo produkcje filmów „Smoleńsk” i „Legiony”.  Za mało czasu minęło od nabycia tytułu, by wyciągać daleko idące wnioski. Właściciel powołał nowego prezesa Macieja Materę, ostatnio prezesa spółki z Polskiej Grupy Zbrojeniowej, ale zostawił w firmie odwołanego prezesa z funkcją dyrektora; natomiast stanowiska nie stracił redaktor naczelny Igor Hrywna.

 

„GO” przed sprzedażą była „płatnym słupem ogłoszeniowym”, a że w gronie najhojniejszych płatników był samorząd województwa, od lat w rękach PSL-PO, więc politycy tych partii, a zwłaszcza marszałek województwa, prezes PSL na Warmię i Mazury Gustaw Marek Brzezin, są non stop lansowani.

 

Obecnie musieli posunąć się na łamach i zrobić trochę miejsca także dla polityków PiS-u, którzy składają wizyty w Olsztynie. Widać na łamach pewną zmianę akcentów ideowych, ale nie jest to gwałtowne przestawienie wajchy. Nowością jest pojawienie się tekstów krytycznych wobec prezydenta Olsztyna, z rodowodem z PZPR, Piotra Grzymowicza, rządzącym od lat w koalicji z PO, za paraliż komunikacyjny miasta spowodowany budową linii tramwajowej. Poprzednio „GO”, tak jak i „Gazeta Wyborcza Olsztyn” entuzjastycznie popierała odtworzenie linii tramwajowej w Olsztynie.

 

Ale w tym samym czasie ukazał się ogromny wywiad z p.o. dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, w którym afera wybucha za aferą (pisały o tym niedawno portale ogólnopolskie, zwłaszcza wp.pl, które oskarżyła prof. Wojciecha Maksymowicza z tego szpitala o obecność w sejmie podczas dyżurów lekarskich oraz o to, że asystował tylko „na papierze” przy operacji prowadzonej przez lekarza bez ukończonej specjalizacji, pacjentka zmarła. Dziennikarka „GO” w ogóle o te sprawy nie pyta! Wywiad sprawia wrażenie materiału sponsorowanego, w którym p.o. dyrektora mówi o tym, jak szpital wspaniale się rozwija. Następnie dziennikarka na swoim profilu na Facebooku chwali się swoją przyjaźnią z dyrektorem!

 

Zobaczymy, jaki ostatecznie kształt przybierze „GO” z nowym właścicielem. Zapewne będzie to zależało, czy i ile nowy prezes pozyska reklam ze spółek Skarbu Państwa. Jednak mimo wszystko taki właściciel powinien być lepszy z punktu widzenia wolności słowa niż taki jak Daniel Obajtek, zawdzięczający swoją funkcję politykom.

 

Adam Socha