Drapię, by odkryć prawdę – rozmowa z MONIKĄ GÓRĄ, autorką reportaży kryminalnych

Początkującym autorom, którzy chcą zająć się dziennikarstwem śledczym i reportażem kryminalnym poradziłabym, żeby bardzo dużo czasu i energii poświęcali na szczegółową dokumentację, aby próbowali dotrzeć do jak największej ilości świadków i dokumentów. Żeby wyrabiali sobie o sprawie własne zdanie i nie wierzyli w oficjalne komunikaty – mówi Monika Góra, dziennikarka, autorka reportaży kryminalnych m.in. o zabójstwach Jaroszewiczów oraz Iwony Cygan,  w rozmowie z Tomaszem Plaskotą.

 

Od czego pani rozpoczyna pracę nad swoimi reportażami?

 

Zawsze zaczynam od bardzo dokładnej dokumentacji. Czasem ten etap trwa kilka miesięcy. Jeśli o sprawie są jakieś wcześniejsze publikacje, wszystko czytam. Potem próbuję dotrzeć do źródeł – dokumentów, akt spraw. Przeglądam, kseruję, spisuję. W tym samym czasie spotykam się z ludźmi, którzy mają jakąś wiedzę o temacie, którym się zajmuję. Rozmawiam z nimi zwykle długo i bardzo szczegółowo. Wszystkie spotkania nagrywam. Po pierwsze, żeby nie zapomnieć, co mi powiedzieli, a po drugie, żeby mieć dowód. W ten sposób wyrabiam sobie własny pogląd na sprawę. Jak mam już wszystkie materiały i spisane rozmowy ze świadkami, zaczynam proces układania opowieści.

 

Co jest dla pani najtrudniejsze w pisaniu reportaży kryminalnych? Dostęp do dokumentów?

 

Szczególnie w przypadku spraw sądowych, które są w toku, dostęp do dokumentów i akt jest bardzo utrudniony, a czasem niemożliwy. To jest spory problem, bo nie można zweryfikować relacji bohaterów czy świadków, nie można podeprzeć się oficjalnymi dokumentami, badaniami, ekspertyzami. Nie wiadomo, jakimi materiałami dysponuje prokuratura. Dlatego pisanie reportażu bez dostępu do akt sprawy jest pewnym ryzykiem.

 

Podejmuje je pani?

 

Tak się stało w przypadku sprawy o zabójstwie małżeństwa Jaroszewiczów. Uważam, że mam prawo przedstawić wersję wydarzeń, która wynika z mojego dziennikarskiego śledztwa, bez względu na to, co wcześniej ustaliła prokuratura. Czasem jest tak, szczególnie w długotrwałych postępowaniach, że śledczy fiksują się na jakiejś hipotezie tylko po to, żeby wreszcie zamknąć śledztwo. Wybierają dowody i zeznania świadków, które im pasują do tej hipotezy, odrzucając te, które jej przeczą. Brakuje im świeżego spojrzenia na sprawę, otwartej głowy, dopuszczenia do siebie wątpliwości. Ja zaczynam badać sprawę od zera i zdarza się, że docieram do świadków, do których oni nie dotarli przez dwadzieścia lat. I wtedy sprawa nagle zaczyna wyglądać zupełnie inaczej niż jest oficjalnie przedstawiana. Bardzo często się z tym spotykam. Stworzyłam nawet swoją koncepcję sprawy jako zdrapki niespodzianki.

 

Na czym polega pani autorska koncepcja zdrapki niespodzianki?

 

Gdy zaczynam sprawdzać jakąś znaną z mediów sprawę i zdrapywać wierzchnią warstwę, okazuje się, że prawda pod spodem jest całkiem inna od tej oficjalnej. Czasem ten wierzchni obraz jest celowo zniekształcony przez różne siły, które mają w tym interes, a czasem jest to po prostu wynik niedbalstwa. To zdrapywanie po kawałku odsłania prawdziwy obraz sprawy, ale zdarza się, że nie widać całości tego obrazka pod spodem, tylko fragmenty. Tak było w przypadku zabójstwa Iwony Cygan i zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Do dzisiaj nie wiadomo, kto te zabójstwa zlecił i jaki był prawdziwy motyw.

 

Przekonanie świadków wydarzeń do rozmów też raczej nie jest łatwą sprawą.

 

Rzeczywiście nie jest to łatwe. Czasem ludzie nie chcą wracać do trudnych tematów, przypominać sobie tego wszystkiego, przez co przeszli, chcą zapomnieć. I ja się im wcale nie dziwię. Inni się boją. Ale zawsze walczę i często udaje mi się przekonać do rozmowy bardzo nieprzekonanych. Czasem dopiero po jakimś czasie, gdy atmosfera dojrzeje do tego, żeby zaczęli mówić.

 

Na jakie szczegóły zwraca pani przy opisywaniu postaci występujących w reportażu?

 

Zawsze się staram, żeby czytelnik mógł sobie wyobrazić moich bohaterów, żeby ich widział, jak w filmie. Opisuję ich wygląd, sposób ubierania się, zachowania. Przedstawiam miejsce, w którym żyją. Myślę obrazami. Szczegóły bardzo w tym pomagają – ważne jest, jaką ktoś lubi muzykę, jak go pamiętają sąsiedzi, jak wygląda pokój, w którym mieszkał. Staram się, żeby czytelnik poznał moich bohaterów jak najlepiej, żeby ich polubił. A jeśli się nie da, chociaż zrozumiał.

 

Stara się pani wniknąć w psychikę sprawcy lub sprawców czy istotniejsze jest zrelacjonowanie wydarzeń, śledztwa i procesu sądowego?

 

Nie sądzę, żebym była w stanie wniknąć w psychikę sprawcy czy sprawców. Może gdyby udało mi się z nimi porozmawiać, szanse zrozumienia ich motywów byłyby większe, ale to się zwykle nie udaje. Zresztą oni się najczęściej nie przyznają do winy, dlatego sprawy, którymi się zajmuję, są trudne i toczą się od wielu lat. Zdarza się też, że w ogóle nie wiadomo, kto jest sprawcą. Tak jak w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów – są jacyś oskarżeni, ale niemal na pewno to nie oni zabili. Do tej pory zawsze pisałam reportaże z perspektywy ofiar albo ich bliskich, a nie sprawców.

 

Łatwiej jest pisać reportaż kryminalny wydarzeniach bieżących czy o takich, które są już historycznymi zdarzeniami?

 

Gdy się pisze reportaż kryminalny o wydarzeniach, które miały miejsce wiele lat temu utrudnieniem jest dostęp do świadków. Wiele osób już nie żyje, część trudno odnaleźć, niektórzy nie pamiętają opisywanych zdarzeń. Czasami wokół historycznej sprawy narosło tyle mitów, wersji wydarzeń, hipotez, że trudno jest się przedrzeć przez tę warstwę, żeby dotrzeć do prawdy. W niektórych bardzo głośnych, medialnych zdarzeniach, takich jak zabójstwo Jaroszewiczów, służby popełniły w śledztwie tak wiele błędów, że po latach nie da się nawet odtworzyć przebiegu zbrodni. Gdy z kolei opisuje się bieżące zdarzenie kryminalne, kontakt ze świadkami jest z reguły łatwiejszy, emocje świeże i intensywne, ale brakuje oglądu sprawy z dystansu. Trzeba przedzierać się przez relacje świadków, odtwarzać wydarzenia z ostatnich dni i tygodni, szukać motywów. To też nie jest łatwe. Wolę pisać o zabójstwach, które miały miejsce przed latami – taka sprawa zawsze jest bogatsza, ma wiele aspektów, swoją historię. Poza tym zwykle zajmuję się zbrodniami niewyjaśnionymi. Badanie, dlaczego mimo upływu wielu lat zabójstwa nie udało się wyjaśnić, jest najciekawsze.

 

Reportaż kryminalny, oparta na faktach powieść kryminalna czy może raczej powieść o prawdziwej zbrodni? Jakby pani określiła swoją twórczość?

 

Moje książki to reportaże kryminalne. Staram się jak najwierniej opisywać rzeczywistość, niewiele jest w nich kreacji. Bardzo pilnuję też tego, żeby nie było w nich mojego komentarza, mojej oceny wydarzeń. Chcę być tylko fotografem, który przekazuje to, co widział. Nie zawsze to się oczywiście udaje. Historia zawsze jest filtrowana przez autora, przez jego wrażliwość. Nigdy natomiast do reportażu nie wplatam fikcyjnych sytuacji, wymyślonych dialogów czy wypowiedzi, nieistniejących osób. To by było oszukiwanie czytelnika.

 

Dlaczego czytelnicy sięgają po pani reportaże? Czy wynika to tylko z fascynacji zbrodnią?

 

Popularność literatury true crime wynika nie tylko z fascynacji zbrodnią. Reportaże kryminalne najczęściej opowiadają o czymś więcej niż zabójstwo – pokazują kawałek otaczającej nas rzeczywistości, opowiadają o trudnych relacjach międzyludzkich, o skrajnych emocjach. To zawsze historia życia jakiejś rodziny, miasteczka, społeczności. Często to historia niesprawiedliwości i nierówności wobec prawa. Mój reportaż o zabójstwie Iwony Cygan pokazał patologie funkcjonujące w małym miasteczku, które doprowadziły do śmierci młodej, niewinnej dziewczyny. W tych historiach zbrodnia jest często tylko pretekstem, żeby opowiedzieć o nas i o Polsce.

 

To prawda, historia Iwony Cygan mogłaby wydarzyć się w każdym miasteczku w Polsce. Co by pani poleciła początkującym autorom, którzy chcą zająć się dziennikarstwem śledczym i reportażem kryminalnym?

 

Poradziłabym, żeby bardzo dużo czasu i energii poświęcali na szczegółową dokumentację, aby próbowali dotrzeć do jak największej ilości świadków i dokumentów. Żeby wyrabiali sobie o sprawie własne zdanie i nie wierzyli w oficjalne komunikaty. No i święta zasada dziennikarstwa – zawsze potwierdzaj informację w kilku źródłach. Nie może być tak, że dziennikarz dostaje wybrane materiały od oskarżonych, ich adwokatów i popleczników, a potem wyłącznie na ich podstawie tworzy tekst. To nie ma nic wspólnego z rzetelnym dziennikarstwem. Wersję jednej strony zawsze musi skonfrontować z wersją drugiej strony, z aktami sprawy, z relacjami świadków, do których sam dotarł. Tylko wtedy ten tekst ma szansę być obiektywnym.

 

Nad jakim tematem teraz pani pracuje? Kiedy ukaże się pani kolejna książka?

 

Już jakiś czas temu skończyłam reportaż o aferze Amber Gold. Książka jest w wydawnictwie i mam nadzieję, że wkrótce się ukaże. Teraz pracuję nad reportażem o kolejnym zabójstwie, Katarzyny Z., studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, z której sprawca ściągnął skórę. To okrutna zbrodnia i bardzo kontrowersyjna sprawa. I jak zwykle okazuje się, że prawda jest całkiem inna niż ta przedstawiana w mediach…

 

Rozmawiał Tomasz Plaskota, fot. © Kuba Celej

 


 

Monika Góra

Absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autorka książek, m.in. „Miasteczka zbrodni. Dlaczego zginęła Iwona Cygan”, „Człowieka, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie”. Zrealizowała kilkadziesiąt reportaży telewizyjnych dla programu „Uwaga” w telewizji TVN.