Piractwo – ROBERT AZEMBSKI o kradzieży tekstów dziennikarskich

Kopiowanie cudzych treści to wciąż poważny problem w polskich mediach. I chociaż ostatnio wydawcom udaje się ograniczyć ten proceder, to bez zmian w prawie nie ma mowy o wygraniu walki z piratami.

 

Nadal nie jest dobrze, wciąż łamane są prawa autorskie. Uprawia się, mówiąc łagodnie – „kradziejstwo”, a dosadnie i wprost – złodziejstwo. Łupem złodziei nie padają co prawda ani pieniądze, złoto, czy kosztowności, ale cudze dzieła, twórczość. Cenne, bo wymagające nieraz dużego nakładu pracy i intelektualnego wysiłku ze strony dziennikarzy i redaktorów.

 

Kilkanaście dni temu „błąd „404” pojawił się na monitorach komputerów po tym, jak tygodnik „Najwyższy Czas” zdjął ze swojej strony internetowej skopiowany w dużej mierze z „Dziennika Gazety Prawnej” jeden z artykułów na temat śmierci Piotra Woźniaka-Staraka. Stało się to po interwencji autorki, dziennikarki DGP, na Facebooku.

 

    – Nie ma tygodnia, bym nie dostawał sygnału, że gdzieś w internecie na czyichś stronach są nasze artykuły – ubolewa Krzysztof Jedlak, redaktor naczelny „Dziennika Gazety Prawnej”. – Naszymi treściami pożywiają się setki stron, portali i portalików, agregatorów treści itp. Inni, duzi wydawcy oczywiście też mają podobny problem. Do niedawna wiele dużych tytułów niestety lekceważyło problem podkradania treści – dodaje.

 

Gdy w grudniu 2008 r. startował nowy projekt spółki o2.pl, portal o nazwie „Sfora”, niektórzy wydawcy początkowo nawet się ucieszyli. Serwis streszczał całe artykuły, linkował do źródeł – zrobi nam darmową, dodatkową reklamę – cieszyli się. Szybko jednak okazało się, że serwis zjada czytelnictwo, odbiera reklamy, zyskując popularność pośród rosnącej grupy odbiorców, którym wystarczały skróty artykułów. Podobne problemy były z serwisem Wykop. 10 największych wydawców doszło więc do wniosku, że Sfora.pl to nowe zagrożenie i należy szybko zareagować. Ale jak? W tamtym czasie wierzono jeszcze, że wystarczy wspólnie z wydawcami internetowymi wypracować kodeks dobrych praktyk korzystania z cudzych treści redakcyjnych.

 

   – Swego czasu mieliśmy nadzieję, że podobny kodeks przygotujemy i przyjmiemy wspólnie z firmami wydającymi w internecie. Niestety do tej pory nie udało nam się doprowadzić do szczęśliwego finału – w którymś momencie otrzymaliśmy odpowiedź, że środowisko internetowe wypracuje takie zasady wewnętrznie. Na bazie kodeksu stworzyliśmy więc coś takiego, co nazwaliśmy „notą redakcyjną”, określającą etyczne i prawidłowe wykorzystanie treści, także prawa cytatu, licencji itd. Wydawcy, którzy przyjęli tę „notę” precyzującą co wolno, a czego nie wolno robić, stosują szczególne oznakowanie – mówi Marek Frąckowiak, dyrektor generalny Izby Wydawców Prasy. Jestem jednak przekonany, że dopiero implementacja „Dyrektywy o prawach autorskich i prawach pokrewnych”otworzy perspektywę dla przywrócenia zasad elementarnej uczciwości w biznesie medialnym. Proszę też zwrócić uwagę na fakt, że środowiska artystyczne, szeroko pojętej kultury, mają o wiele większy i szerszy zakres ochrony praw autorskich od środowiska dziennikarskiego. Dobrze by było, gdybyśmy otrzymali w naszych działaniach wsparcie Ministerstwa Kultury, którego w tej chwili bardzo nam brakuje – dodaje Marek Frąckowiak.

 

Jeszcze w połowie października 2009 r. Sąd Okręgowy w Białymstoku wydał ważny wyrok. INFOR Biznes (wydawca „Dziennika Gazety Prawnej) domagał się odszkodowania od prowadzącego serwis Mojeprawo.pl, który kopiował w całości artykuły opublikowane w serwisach. Ponad 103,9 tys. zł wyrokiem sądu przypadło wydawcy DGP od firmy Al Pari Business Centre, właściciela pozwanego serwisu. W 2013 r. Edward Miszczak, ówczesny dyrektor programowy TVN, zwrócił uwagę na nowości programowe konkurencyjnych stacji, niemal takie same jak programy TVN-u. Chodziło o nowe produkcje Polsatu – „Top Chef”, „Nasz dom” oraz „Czyja wina?”. Ówczesna dyrektor programowa Polsatu Nina Terientiew obśmiała zarzuty Miszczaka, twierdząc, że „cały świat telewizji kopiuje siebie nawzajem”.

 

Prawnicy są coraz częściej zgodni co do tego, że w myśl przepisów prawa autorskiego, bez zgody właściciela gazety czy serwisu nie wolno kopiować, czy robić przedruków. I jeszcze na tym zarabiać. Od pirata można domagać się, by przestał naruszać prawa autorskie ale i zapłaty odszkodowania w postaci dwukrotnego, a nawet trzykrotnego, wynagrodzenia. W ekstremalnych przypadkach za kradzież treści grozi kara do 2 lat pozbawienia wolności. Prawo autorskie dopuszcza jednak pewne odstępstwa w ramach tzw. dozwolonego użytku publicznego (w szczególności prawo cytatu, prawo przedruku, dozwolony użytek prywatny itp.), o ile redakcja nie zastrzegła sobie wyłączności. Prawo cytatu stanowi jedną z prawnie dozwolonych form użytku chronionych utworów, ale nie jest bezwarunkowe. Proporcja przytaczanego utworu do wkładu własnej twórczości nie powinna wzbudzać wątpliwości, że cytujący stworzył własne dzieło.

 

   – Problem kopiowania artykułów, czyli nazwijmy to wprost – złodziejstwa, wynika w dużym stopniu z kwestii granic, kiedy i jak można korzystać z cudzego tekstu, co normują niezbyt precyzyjnie art. 25-29 Prawa autorskiego. Wykradający treści, broniąc się, nadużywają zawartego w tej ustawie tzw. prawa dozwolonego użytku, stosując jego nadmiernie rozszerzoną wykładnię – uważają, że wszystko im wolno, że mogą bez ograniczeń czerpać garściami z czyjejś pracy – mówi Maciej Hoffman, prezes zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców Repropol.

 

Po 8 latach walk prawnych i kilku rozprawach sądowych, środowisko wydawców prasy czeka na ogłoszenie na piśmie sierpniowego wyroku Sądu Najwyższego w sprawie INFOR Biznes przeciwko Press-Service Monitoring Mediów – o bezumowne wykorzystywanie artykułów prasowych i fragmentów całych wydań gazety „Dziennik Gazeta Prawna” w treściach dostarczanych w ramach usług monitorowania mediów (tzw. press-clippingu). Sprawa została skierowana do ponownego rozpatrzenia przez poznański Sąd Apelacyjny, a pozwana firma broni się jeszcze prawem cytatu. Jej zakończenie w Sądzie Najwyższym oraz wejście w życie tzw. praw pokrewnych powinny dobrze wpłynąć na rynek.

 

Ponieważ to wydawca sfinansował powstanie i funkcjonowanie danego medium, ponosi na jego funkcjonowanie nakłady, dalatego nowe przepisy dotyczące praw pokrewnych pozwolą mu na automatyczne przeniesienie praw w celu dochodzenia roszczeń z tytułu strat majątkowych na wydawnictwo.

 

   – Dobra wiadomość nadeszła właśnie z Portugali. Tamtejszy sąd, 4 września br.,w takiej samej sprawie orzekł, że obowiązkiem pressclipera jest zawarcie umowy licencyjnej z organizacją zbiorowego zarządu lub wydawcą w celu wykorzystania artykułów prasowych do swojej działalności. Zasądził jednocześnie odszkodowanie od firm pressclipingowych na rzecz wydawców – mówi Maciej Hoffman.

 

Wyprostowanie orzecznictwa sądowego pozwoli objąć ochroną praw autorskich również tzw. krótką informację prasową (newsy), wypracowywaną z trudem przez wiele redakcji. Może to zapobiec dalszej degradacji prasy i spadkowi przychodów reklamowych. Z drugiej strony, ludzie zaczynają być znużeni fake newsami i niezdarnie redagowanymi artykułami – najczęściej na bazie ukradzionych treści. Szukają treści wiarygodnych i niejednostronnych. Widać to w stopniowym odbudowywaniu przychodów przez takie redakcje jak „Dziennik Gazeta Prawna, „Rzeczpospolita”,  „Puls Biznesu”, czy „Gazeta Bankowa”, oraz w rosnącej popularności tytułów hobbistycznych i branżowych. Trzymają się tygodniki opinii, spośród których wyróżnia się ostatnio redagowany na wysokim poziomie „Tygodnik Powszechny”. – Powoli tworzy się społeczna świadomość, że dobra autorskie podlegają takiej samej ochronie, jak wartości materialne, jak np. zegarek, samochód, czy dom – stwierdza Maciej Hoffman. Należy oczekiwać, że wspólne działania organizacji dziennikarskich i wydawców, jakie powinny być podjęte w związku z nowelizacją ustawy o prawach pokrewnych, przyniosą dodatkową „kasę” dziennikarzom i wydawcom. To wydawcy polscy zadeklarowali przy ustanowieniu dyrektywy, że przychody z praw będą dzielone 50% na 50% pomiędzy dziennikarzami i wydawcami.

 

Wiele lat intensywnych i mozolnych działań Izby Wydawcow Prasy i Repropolu oraz samych redakcji przyniosło wyraźny spadek naruszeń prawa autorskiego. Podczas, gdy liczba takich naruszeń wobec 25 najważniejszych tytułów prasowych w pierwszym dzisięcioleciu nowego stulecia wynosiła średnio aż 90 tys.w skali miesiąca, już na samym początku trwającej od 4 lat współpracy Repropolu z firmą Anty Piracy Protection spadła skokowo do ok. 3 tysięcy. Potem było już tylko lepiej. Przykładowo, w lipcu br. wykryto 1557 naruszeń, z czego udało się doprowadzić do usunięcia 1424.

 

Odwoływać się do przyzwoitości i moralności piratów oczywiście można i należy. Ale to za mało. Życie pokazało bowiem, że dopiero systematyczne identyfikowanie i„nękanie” w postaci ostrzeżeń i przedsądowych wezwań przynosi wymierne efekty, hamując spadek sprzedaży oraz wpływów z reklam tytułów prasowych.

 

Robert Azembski