Dziennikarstwo przez Skype’a – komentarz ŁUKASZA WARZECHY

W pierwszym tygodniu najostrzejszych jak dotąd restrykcji związanych z epidemią brałem udział zdalnie w czterech programach. Jeden z nich (na platformie wSensie.pl) prowadziłem ze studia, mając przed sobą na monitorze gościa, mówiącego przez Skype’a. Najpoważniejszym przedsięwzięciem był sobotni wieczorny program publicystyczny w Polsat News, prowadzony przez Grzegorza Jankowskiego, bo tam prócz mnie za pośrednictwem komunikatora Microsoftu było trzech innych gości. Wszystko poszło właściwie bezproblemowo.

 

Wiele telewizji – choć akurat niekoniecznie w Polsce – korzystało się z takiej formy wirtualnych wizyt gości w studiach już od dawna. U nas to się średnio przyjęło, lecz teraz sytuacja wymusiła takie działania. Może to nawet bardziej marketing niż uzasadniona ostrożność – kiedy z konieczności modne staje się trzymanie dystansu, media chcą się pokazać jako odpowiedzialne.

 

Na razie wszystko dzieje się trochę na żywioł, a goście najczęściej pojawiają się w studiach właśnie za pośrednictwem Skype’a. Nierzadko w słabych kadrach, źle doświetleni, w niskiej rozdzielczości – i trudno się dziwić, bo wielu z nich korzysta z tego, co ma pod ręką. Tylko mała część komentatorów bawiła się w nagrywanie choćby najprostszych vlogów czy przynajmniej okazjonalnych filmów na YT w taki sposób, żeby mieć przyzwoite tło, kamerkę działającą w full HD i pobawić się choć trochę oświetleniem. To wszystko zacznie się jednak zmieniać, jeśli taki sposób komunikacji zostanie z nami na dłużej. A tego wykluczyć nie można, nawet wtedy, gdy epidemia już minie.

 

Po pierwsze – to dla telewizji oszczędność. Obecność gości w studiu to koszty – zwykle oferuje się im transport. To też praca makijażystów i obsługi. W skali roku oszczędności mogą być spore.

 

Po drugie – przejście na wirtualną obecność gości w studiu oznacza, że znikają ograniczenia w ich zapraszaniu, wynikające z odległości. Mój redakcyjny kolega Marcin Makowski, mieszkający w Krakowie, przyjeżdżał do Warszawy kilka razy w miesiącu, żeby wziąć udział w programach z komentatorami i była to dla niego uciążliwość. A nie był jedyną taką osobą.

 

Ale są też wady. Przede wszystkim całkiem inaczej rozmawia się z ludźmi, których widzi się na monitorze, a inaczej z ludźmi, których ma się naprzeciwko siebie. To truizm, ale żadna wirtualna konferencja nie zastąpi bezpośredniej rozmowy i interakcji. Technologia wymusza też większy porządek, ale zarazem usztywnia rozmowę. Przy połączeniu przez komunikator goście nie mogą wchodzić sobie w słowo, bo stałoby się to już kompletnie niezrozumiałe dla słuchaczy. Prowadzący rozmowę musi działać jak pani w szkole, udzielając głosu po kolei. Szczególnie ciekawe, jak w takiej formie zaczną wyglądać programy z politykami, którzy z przekrzykiwania się zrobili swoistą dziedzinę sportu.

 

Bardzo możliwe, że w miarę przedłużania się obecnej sytuacji – a można założyć spokojnie, że potrwa to przynajmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy – sprawy techniczne będą dopracowywane. Skype jest o tyle prostym narzędziem, że ma go niemal każdy – to aplikacja Microsoftu, która łatwo integruje się z systemem Windows, ale jest też dostępna w wersji mobilnej. Są jednak programy alternatywne, jak WhatsApp (własność Facebooka) czy sam Messenger (część FB). Są też bardziej wyspecjalizowane rozwiązania, takie jak systemy amerykańskiej firmy Zoom, tworzone specjalnie do obsługi zdalnych konferencji (zdolne obsłużyć naraz nawet kilkuset, a co dopiero kilkoro użytkowników). Niewykluczone, że wkrótce pojawią się technologie dostosowane specjalnie do potrzeb mediów – dające dobrą jakość transmisji, stabilność połączenia, możliwość manipulowania obrazem z poziomu realizatora i łatwość dołączenia gości, którzy nie będą już musieli niczego instalować na swoich komputerach czy smartfonach – wystarczy, jeśli klikną link (to zresztą już tak działa w przypadku konferencji Zooma) To nowa, choć niszowa gałąź rynku. Jeżeli teraz stacje telewizyjne czy radiowe zainwestują w tego typu rozwiązania (gdy już powstaną, ale potrzeba jest matką wynalazków i wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby przedsiębiorczy informatycy już nad takimi programami pracowali), to nawet po epidemii będą chciały nadal z nich korzystać. Wizyty w studiu mogą się stać taką rzadkością, jaką dotąd były łączenia przez aplikacje. Dla widza może to być mniej atrakcyjne – ale może właśnie będzie przeciwnie? Przecież teraz może trochę zajrzeć każdemu do domu czy biura, nawet jeśli kadr jest wąski.

 

Może ta zmiana była nieunikniona, a koronawirus ją tylko przyspieszył? Jeśli okaże się trwała, będę jednak żałował. Konieczność pojechania do studia to pewna mobilizacja. Inaczej rozmawia się z żywymi gośćmi przed kamerami i mikrofonami, a inaczej z obrazami wyświetlanymi na ekranie komputera. Program w radiu czy telewizji to też kulisy, których widz nie zna. Rozmowy poza kamerą, dzielenie się wiadomościami. Zdalna obecność zabiera nam to wszystko.

 

Cóż, być może to jednak tylko fragment większej całości – kompleksowych zmian, które wymusi pandemia, a które będą sprzyjać zatomizowaniu społeczeństwa. To może być wielka i bardzo groźna przemiana, o której na razie mało kto myśli, bo na głowie mamy bardziej bieżące problemy.

 

Łukasz Warzecha