Dziennikarze na wynajem – felieton STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO

Tacy będą dziennikarze, jakie ich kształcenie. Jeśli kształci się służalców to nic dziwnego, że potem klepią co im władza każe.

 

Żeby werbalnie brzmiało to ważniej, nazwano tę niby specjalność PR-em, czyli public relations. Ani to relacja, ani wartość społeczna. Równie naukowe jest nauczenie szewstwa, czy robienia pedicure. Choć wymienione zawody są pożyteczne.

 

PR – wciśnięty na rzekomo dziennikarskie wydziały to zbrodnia na żywym ciele pełnych entuzjazmu i nadziei młodych. Wdarła się ta pseudonauka do szlachetnego z założenia zawodu i go pustoszy. Jak można do jednego garnka wrzucać świeże marchewki i groszek dokładając szlam koncepcji wciskania kitu. Dziennikarstwo to szczere i odważne poszukiwanie prawdy, a nie wciskanie dziecka w brzuch.

 

Nieprawda, że durnie rodzą się sami. Właśnie sieje ich się bezrozumnie, dziwiąc potem, że z niewinnego czeladnika wyrasta cwaniak, kłamca – objawiający się potem jako informacyjny publicystyczny manipulant, którego wzorem jest pseudoposeł, pseudosenator.

 

Żurnalistyka i „pijarostwo” nie mają ze sobą nic wspólnego. Jedno to misja społeczna, a drugie – biznes.

 

Hycel, komornik, oficer śledczy to niezbędne dla utrzymania porządku zawody. Ale do ich wykonywania trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Jeśli ktoś chce być dziennikarzem powinien mieć wstręt do brania pieniędzy za usługowe artykuły, audycje i filmy. Należą mu się oczywiście honoraria za pracę, ale nie od bohaterów jego opowieści, ale od redakcji, od mediów.

 

Materiał opłacany musi być oznaczony informacją, że to dzieło na zamówienie, sponsorowane, po prostu rodzaj reklamy.

 

Jeśli nie ma „chińskiego muru” między materiałami reklamowymi a redakcyjnymi – należy karać, eliminować.

 

Nasze państwo dopuściło do gigantycznego oszukiwania swoich obywateli. Choć ma armię „ekonomistów” i „publicystów”. Dopuszczenie by uczenie dziennikarstwa i szykowanie do pracy PR-owców „w jednym stało domu” jest niedopuszczalne.

 

„Dziennikarz” z łbem wzdętym PR-owskimi wskazówkami będzie oczywiście świetnym służącym polityka. Nieważne jakie będą treści, ważne by były opłacone.

 

Po co się martwić, po co trudzić. Przecież można się narazić, ubrudzić. Otrzymujesz wytyczne albo sam odgadujesz myśli pryncypała! Jesteś żywą antycypacją. Robisz pod szefów, tak samo zresztą jak owi robią pod swoich decydentów. Nieważne czy ów przegina w lewo, czy w prawo. Decydent musi mieć wyrobników. Nie będzie się parał za te marne kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Lobbysta świetnie przygotowany na dziennikarskich studiach, za państwowe pieniądze to wyrobnik. Teraz, gdy padają redakcje, łatwo o takich. Chłopcy i panienki gotowi są każdą robotę przyjąć i wykonywać. Chwytają w mig. Służą. Powinni mieć etykietkę jaka to uczelnia ich przygotowała.

 

Stefan Truszczyński