Remanenty WALTERA ALTERMANNA: Co mnie śmieszy, co smuci (1)

Zdj.: Piramida finansowa, tak jak zwykły komin ma swój koniec, wchodząc i ostro inwestując można spaść... Fot. archiwum; HB

Bez przymusu składam tu szczere wyznanie: większość przypadków tego świata, które smucą całą populację, mnie śmieszą. I odwrotnie, to co większość ludzi bawi, mnie smuci.

Czy jestem odmieńcem? Chyba nie. I tego, że to ja jestem normalny, postaram się dowieść w kilku felietonowych odsłonach. Dziś pierwsza.

Wiara w wielkie procenty

Na przełomie systemów, a więc już po roku 1989, wybuchło w Polsce kilka wielkich finansowych afer. I nie mam na myśli wielkich przekrętów światowych banków, potężnych instytucji finansowych, holdingów i korporacji, bo te twory od zawsze żyją z przekrętów – co wcale nie jest śmieszne.

Natomiast silna wiara przeciętnego polskiego obywatela w możliwość zarobienia psim swędem gigantycznie wielkich pieniędzy śmieszy mnie do rozpuku. Gdybyż to moi rodacy równie mocno wierzyli w Boga i Dziesięcioro Przykazań, byłaby teraz Polska najbardziej moralnym krajem na świecie, i oczywiście w historii.

Łańcuszek świętego Antoniego

Większość przekrętów oparta jest na działaniu Łańcuszka Świętego Antoniego, którego idea odżywa raz po raz. Rzecz polega na tym, żeby wysłać 10 swoim znajomym po 10 złotych, co daje niedużą kwotę 100 złotych. Każdy z tych znajomych zobligowany jest także do znalezienia nowych 10 znajomych i przekazania im po te 10 złotych. Oczywiście nasze nazwisko ma być na liście, czyli teoretycznie natychmiast, już w pierwszej turze, odzyskujemy swoje 100 złotych. Ale nie w tym rzecz, bo niebawem spłynie na nas deszcz pieniędzy od kolejnych dziesiątek uczestników tej zbożnej akcji.

I ludzie biorą w tym udział! Piszą listy, kartki i wysyłają nieznajomym pieniądze. Co wtedy myślą? Nic nie myślą, bo wierzą, że zostaną bogaczami. Czy zastanawiają się jaki będzie kres tej zabawy? A, broń Boże! A dlaczego? Bo chciwość odbiera ludziom rozum od zawsze. I pożądają, pożądają… za nic mając 10. przykazanie, które głosi: „Ani żadnej rzeczy, która jego jest”.

I to jest tragiczne, bo odsłania marność ludzkiego rozumu i charakteru, ale jest też nieskończenie śmieszne. Mnie bawi.

Zarobić na cudownym mleku

Gdzieś tak, również na przełomie dziejów, gdy socjalizm odchodził i powracał kapitalizm, miała miejsce afera z cudownym mlekiem. Tym, co nie pamiętają przypomnę, młodszym opowiem. Zaczęło się od tego, że nagle w większych miastach gruchnęła wieść, że wystarczy mieć pusty, czysty litrowy słoik i parę groszy, żeby nieźle zarobić.

Tu wyjaśnię, że z pojęciem „zarobić” jest duży językowy kłopot. Bo słowo to pochodzi od „roboty”, czyli pracy. Jednak język polski nie zna innego określenia na dojście do dużych pieniędzy bez pracy, więc pozostaniemy przy „zarobić”.

Wracając do sprawy cudownego mleka. Poszła zatem wieść w miastach, że należy udać się tam a tam, wpłacić niedużą kwotę, na dzisiejsze pieniądze powiedzmy 50 złotych, a dostanie się cudowny proszek, który następnie trzeba rozpuścić w mleku, w lirowym słoiku. I już po trzech-czterech dnia, trzeba ten słoik z mlekiem zanieść do tego samego punktu, w którym kupiło się ów proszek. Wtedy można dostać całe 100 złotych.

Firma, płacąca za mleko jak za zboże, głosiła, że jej proszek czyni z mleka cudowny półprodukt, który ona zamienia w cenny lek. Brzmiało szlachetnie. Więc ludzie ruszyli jak w dym po ten proszek do mleka. I ku swemu zadowoleniu otrzymywali za swoje 50 złotych, całe 100 złotych. Na miejscu rozdawnictwa gotówki okazywało się, że można kupić proszek nawet za całe 1.000 zł, a w zamian dostać 2.000 złotych. A można też było nakupić proszku, ile kto zapragnie. Podobno rekordziści inwestowali w mleko z proszkiem nawet po 20.000 złotych, jednorazowo.

Jednak gdzieś tak po dwóch miesiącach działalności firma zniknęła, wraz z wpłatami klientów. Zrobił się wielki raban. Milicja stwierdziła, że proszek zawierał bakterie zamieniające mleko w mleko zsiadłe.

Naciągnięci wracali do domów z hektolitrami zsiadłego mleka, które wylewali do ubikacji. Mieli też stuprocentowe przekonanie, że jacyś podli ludzie oszukali ich. Ale nie przychodziło im do głów, że chcieli być oszukani, bo oczekiwali manny z nieba.

Banki, banczusie

Wielki Bertolt Brech napisał w „Operze za trzy grosze” taką myśl: „Bo czymże jest okradzenie banku, wobec jego założenia?”

Z tego wynika, że chcąc zrobić wielki, prawdziwy przekręt należy jednak założyć bank, lub coś co ludzie wezmą za bank. Banki bowiem mają u ludu opinię świątyń kapitalizmu, czyli, że są wiarygodne. Życie uczy, że to nieprawda, bo największe światowe afery były kreowane właśnie przez banki, ale lud wie swoje. No, ale lud nie słyszał o aferze panamskiej i o setkach innych bankowych afer.

Żeby nie być gołosłownym, co do banków… Przecież to one wypuszczają akcje bez pokrycia, ale z reklamowanym dużym zyskiem. To również banki sprzedawały w Polsce pożyczki we frankach szwajcarskich. Mało kto też wie, że żaden z banków nie odda nam w całości – w razie plajty – naszych pieniędzy. Najlepsze banki twierdzą, że gwarantują nasze wkłady do 30 procent.

Niestety ludzie o tym nie wiedzą i wierzą w banki jak w Pana Boga. Dlatego rząd powinien zmusić banki do wyraźnego informowania klientów o przykrych następstwach zarówno naszych lokat jak i pożyczek bankowych. „Ustawa antybankowa” powinna nakazywać informowanie przez banki o dwóch sprawach: 1. Powierzone bankowi pieniądze możesz odzyskać jedynie w 20, 30 procentach. 2. Każdą pożyczkę będziesz musiał oddać z procentem.

Bez takich informacji banki są naprawdę groźne.

Amber Gold i inni

Słynna była w Polsce, w latach 2009-2010, sprawa Amber Gold. Ta instytucja, założona w Gdańsku, nie miała prawa reklamować się jako bank, ale jej właściciele, małżeństwo P., znaleźli coś równie wiarygodnego. Swój Amber Gold Sp. z o.o. przedstawiali jako pierwszy dom składowy w Polsce, zajmujący się składowaniem metali szlachetnych. Amber reklamował się też tym, że firma mocno inwestuje w złoto i inne kruszce, a także oferował klientom kontrowersyjne lokaty w złoto, srebro i platynę, podpisując z nimi tzw. „umowy składu”.

Firma obracająca złotem…? To rozbiło duże wrażenie, więc Amber Gold szybko stał się znany w całej Polsce. Klientów łudzono niebywale wysokim zyskiem, bo gdy w większości banków można było zarobić rocznie na lokacie ok. 5 procent, Amber Gold oferował zysk 15 procentowy. Natychmiast zatem tysiące obywateli RP złożyli w tym Amber całe swoje oszczędności.

Pierwsi klienci mieli szczęście, bo sumiennie wypłacono im zysk. Ten fakt napędził nowych klientów – zupełnie jak w przypadku mleka z proszkiem. Ale Amber Gold też był klasyczną piramidą finansową, w której pierwsi klienci otrzymują pieniądze następnych. Ale dla następnych – jak to w piramidzie – pieniędzy nie ma, nie było i nie będzie.

Według prokuratury małżeństwo P. oszukało w sumie ponad 18 tys. klientów, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 852 mln zł. Małżeństwo P. poszło siedzieć, ale ludzie stracili pieniądze.

Czy im współczuję? Nie bardzo, a nawet wcale nie. Bo czego spodziewali się ci, którzy uwierzyli, że zaspokoją własne pożądanie wielkich pieniędzy, bez ciężkiej pracy, bez jakichkolwiek talentów i nawet minimalnego wysiłku? Na co liczyli?

Powie ktoś, że w końcu cierpią? Oczywiście. Ale jak jest grzech, to i kara być musi. Za złamanie 9-go przykazania ksiądz może zalecić kilkadziesiąt zdrowasiek, ale za nieprzestrzeganie 10-go przykazania nadchodzi kara bardziej dotkliwa – utrata własnych pieniędzy i wstyd. Choć… czy ci oszukiwani na własne życzenie cierpią? Chyba jedynie z powodu utraty pieniędzy. A może mają choć trochę moralnego kaca? Nie, bo po wszystkim zawsze głoszą, że ktoś ich oszukał, a oni sami nie wstydzą się i nie poczuwają się do winy. To też jest śmieszne.

Ponieważ ludzkość niczego się nie uczy, więc spokojnie czekam na kolejne afery, bo lubię się pośmiać.