W ciągu ostatnich 30. lat zmieniła się mapa ideologiczna europejskich mediów. Wektor myślenia o państwie, społeczeństwie, rodzinie, religii przesunął się w lewo. Stery państw, korporacji medialnych, organizacji pozarządowych przejmowała generacja byłych dzieci – kwiatów, wtedy już produkt indoktrynacji lewicowych myślicieli jak Gramsci czy Ziżek, kampusowych guru jak Germaine Greer i Helene Rytmann oraz inżynierów dusz jak Soros.
Oczywiście, inaczej ten proces wyglądał w Stanach Zjednoczonych – pacyfizm, gwałtowne przemiany obyczajowe, inaczej w Paryżu – antyrządowe manifestacje uliczne, silny nurt związkowy, jeszcze inaczej – radykalny, z użyciem przemocy w Berlinie. Przejmowanie mediów w Europie i Ameryce dokonywało się w rozmaity sposób, w stylu catach-as-catch-can, zakładania „bastionów postępu” jak Ted Turner i CNN, czy wykupywania przez zamożniejsze grupy medialne jak Guardian Observera. Albo jak francuski Le Monde, niemiecki Die Welt czy hiszpański El Pais czyniły to step by step, dokonując wrogiego przejęcia i powoli zmieniając profil pisma. I tak na naszych oczach pejzaż światopoglądowy europejskich mediów zmienia się, od pluralizmu do lewicowego monopolu.
Dziś ten proces jest niemal zakończony. Spójrzmy na dramatyczny przypadek najbardziej zasłużonej korporacji medialnej świata, dziś – że posłużę się tytułem dramatu Arthura Millera – „po upadku”. Kiedy w 1956 roku rząd brytyjski wysłał swoje siły do Egiptu, by ponownie przejąć kontrolę nad Kanałem, BBC opowiedziała się przeciw polityce zagranicznej swojego kraju. Podobnie w 1982, podczas wojny o Falklandy. Margaret Thatcher do końca miała Korporacji za złe, że ta zdeklarowała się przeciw „wojnie obronnej” Wielkiej Brytanii. O ile z dzisiejszej perspektywy BBC w przypadku Kanału Sueskiego miała swoje racje, kolejne plebiscyty na Wyspach Falklandzkich i wola mieszkańców przynależności do macierzy , potwierdziły zły wybór dokonany przez Korporację potem. Ale były to jedynie grzechy powszednie BBC. Potem zaczęła popełniać grzechy główne, a nawet śmiertelne.
Przede wszystkim nadmierne upolitycznienie Korporacji. Za pieniądze z abonamentów – ponad 4 mld funtów rocznie – poza wszelką kontrolą, nie tylko państwa, nie tylko organizacji powołanych do moderowania zawartości programu, ale i obywateli. Najpierw otwarta wojna z premier Thatcher, potem wspieranie laburzysty Tony Blaira, a po upublicznieniu jego Trzeciej Drogi, marszu ku centrum, walka o jego usunięcie. Blair okazał się po prostu nie dość otwarty na związkowych „czerwonych baronów”, zastąpił Marksa utopijnym socjalistą Thomasem Morrisonem i pozbył się komunistycznych logo z sierpem i młotem na czele. Oczywiście, przez cały czas wojny z kolejnymi gabinetami rządowymi BBC twierdziła, że „broni niezawisłości i etosu telewizji publicznej przed próbami przejęcia przez partie”, ale wszyscy wiedzieli, że to zwykły cynizm. BBC już w latach 80. skręciła w lewo, rozpoczęła wojnę z chrześcijaństwem, z wartościami konserwatywnymi, i dziś, jeśli odwołuje się do Jezusa, Biblii czy pokazuje księdza, zawsze kończy się to niewybredną kpiną. I tak, za pieniądze z abonamentów, poza jakąkolwiek organizacyjną i społeczną kontrolą, powstał prywatny folwark, kpiący sobie w żywe oczy i z państwa, i ze swoich abonamentowiczów. A mimo to w 2016 roku nowoczesny współczujący konserwatysta David Cameron podpisał The Royal Charter, rodzaj kontraktu między państwem a BBC, na kolejnych dziesięć lat. Bez żadnych zastrzeżeń czy żądań.
Nieco innym tropem biegły przemiany w jednym z najbardziej prestiżowych dzienników, czytywanym od 1788 roku, nakład 442 tys., The Times. Jeszcze 20-30 lat temu nieoficjalny organ partii konserwatywnej, twierdza konserwatyzmu, ostoja wartości chrześcijańskich i monarchii, od momentu zakupienia go przez australijskiego potentata medialnego, Ruperta Murdocha, wszystkim tym być przestał. Po pierwsze, pod wpływem political correctness Times posterował w lewo, a po drugie – w zależności od kaprysów politycznych właściciela, raz stawia na torysów, innym razem na laburzystów. Jeśli kiedyś ten dziennik był emanacją programu brytyjskich konserwatystów, bronił interesów kraju i w polityce wewnętrznej i zagranicznej – umiarkowane welfare state, kwoty rocznego wpływu imigrantów, troska o służby publiczne – dziś czytujemy tu teksty, które mogłyby znaleźć się w lewicowym Guardianie. Konkurent Timesa od 1885 roku, The Daily Telegraph, nakład 635 tys., czytywany jest natomiast przez tych konserwatystów, którzy głosowali za Brexitem, „chcą odzyskać kontrolę nad swoim państwem, odebraną przez UE” i stanowili te 92 tys. członków partii, którzy wynieśli Borisa Johnsona na fotel premiera. Który zresztą jeszcze dwa tygodnie temu miał w tym dzienniku swój komentarz za, bagatela, 280 tys. funtów rocznie.
Zaskakującej transformacji podlega konserwatywny tabloid The Daily Mail. Powoli staje się „konserwatywny inaczej”. Owszem, wciąż anty-imigrancki i nie pominie żadnej okazji, żeby przyłożyć Polakowi czy Pakistańczykowi, narzeka na upadek służb publicznych, na szaleństwa politycznej poprawności – ale już podczas ostatniego „konkursu piękności” między kandydatem wyrazistym, Borisem Johnsonem, a znacznie bardziej umiarkowanym Jeremym Huntem, postawił na tego drugiego! I codziennie łoił Johnsonowi skórę, a że nakład Daily Maila wynosi prawie 3 mln, uderzenie było mocne. Epidemia „na lewo marsz” nie ominęła także centrowej do niedawna najstarszej gazety niedzielnej świata, „czytywanej jeszcze przez Jane Austen”, Observera. Z tym, że na zmianie profilu pisma zaważyły stosunki własnościowe. Niedawno Observer został zakupiony przez grupę Guardiana (400 tys.) i jego profil zmienił się z dnia na dzień. Z umiarkowanego, wyważonego dziennika opinii, stał się tubą swego nowego właściciela. A dziennik Independent już od 10? 15? lat przestał być „niezależny”.
Dokładnie ten sam proces dokonuje się w Europie kontynentalnej. I przy okazji warto dodać, że jest to zjawisko globalne, występujące w Stanach Zjednoczonych i Australii, Indiach oraz Brazylii. W latach 80. często jeździłam służbowo do Hiszpanii. W kioskach widać było komunistyczny El Mundo Obrero, „Świat pracy”, a publikowany od 1971 roku El Pais – naśladując istniejący od 1903 roku dziennik ABC – walczył o ten sam konserwatywny i pro-monarchistyczny segment rynku. Generalnie El Pais był dziennikiem prawicowo-centrystycznym, dziś określa się jako „niezależna gazeta codzienna”, w istocie o profilu bliższym El Mundo Obrero niż ABC.
Podobny proces zanotować można we Francji. Przechwytywania kolejnych przyczółków prasowych przez lewicę – zaciągnąwszy kurtynę milczenia na L’Humanite czy, militancką lewicę, satyryczny tygodnik Charlie Hebdo. Spójrzmy tylko, co stało się z centrowym niegdyś, najpoważniejszym francuskim dziennikiem opinii, Le Monde’em. Tym razem pozwolę sobie nawiązać do wątku „Le Monde a sprawa polska”. Kiedy eksplodował temat marszu równości w Białymstoku, w tej najbardziej opiniotwórczej francuskiej gazecie ukazał się tekst polskiego dziennikarza z Gazety Wyborczej, który pisał: „Marsz dumy LGBT w Białymstoku, bastionie nacjonalistycznym w Polsce, przerodził się w koszmar”. Jakub Iwaniuk informuje Francuzów nie tylko o skali nacjonalizmu w Białymstoku, ale i o tym, jak to na pocztach brakuje prasy opozycyjnej – co jest oczywistym kłamstwem, zapominając też poinformować, że głównymi dystrybutorami są jednak EMPIK i kioski RUCHU, gdzie prasy opozycyjnej nigdy nie brak. I tak, wspierając się na wymyślonych danych promuje nad Sekwaną obraz Polski – „czarnej sotni”, ksenofobicznej i faszystowskiej. A przecież Jakub Iwaniuk nie jest w prasie francuskiej jedynym heroldem złej sławy Polski – w Liberation pisuje Maja Zółkowska, a w Le Figaro – Maya Szymanowska. Wszyscy prezentują poglądy lewicowo-liberalne. Identycznej mutacji uległ Die Welt. Choć sam się określa mianem „liberalno – konserwatywnego”, podąża za bojówką spod znaku Zueddeutsche Zeitung czy Frankfurter Allgemeine Zeitung, których poglądy zdążyliśmy poznać i po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, po zwycięskich wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego plus ostatnie komentarze na temat poczynań obecnego rządu.
Światowe media toczy ciężka choroba monokultury światopoglądowej, zabijająca pluralizm i odbierająca co najmniej 50 proc. odbiorcom możliwość uczestnictwa w światowym obiegu myśli, dialogu. Niszcząca demokrację i prawa człowieka, z których jednym jest prawo do posiadania własnych poglądów, a także – co wciąż podkreślają Brytyjczycy – „własnej gazety”. Promowanie tylko jednego, lewicowego sposobu oglądania świata, sito w rekrutacji dziennikarzy do wydawnictw i redakcji, zabiegi socjotechniczne na żywym ciele społeczeństwa – czy to przypadkiem nie deja vu z czasów słusznie minionych? A co my mamy robić z naszym Kodeksem Dziennikarskim, gdzie wciąż tkwią jak gwóźdź w bucie takie zasady jak prawda jako jedyne kryterium odniesienia, rzetelność informacyjna, oddzielanie faktów od komentarza i inne, jak widać, już archaiczne, zasady?
Elżbieta Królikowska-Avis