HUBERT BEKRYCHT: Kazachski blef medialny Kremla

To truizm, ale relacjonując konflikty trzeba zdawać sobie sprawę, że to nie zabawa. W Kazachstanie zginęli ludzie, lecz niektóre media dały się nabrać na sztuczki Moskwy i jej propagandowe wyjaśnienia tragedii.

Nie jestem specjalistą od Azji Środkowej i mam dużo szacunku wobec publicystów, którzy orientują się w tamtejszych skomplikowanych uwarunkowaniach geopolitycznych, ale nie trzeba być ekspertem, aby pamiętać, że to jednak Rosja rozdaje karty w tej części świata.

Co prawda nie pozostaje też bierny inny wielki sąsiad Kazachstanu – Chiny, ale na razie Państwo Środka tylko pilnie obserwuje rozwój wypadków. Na pewno jednak Chińczycy nie pozostaną obojętni na to co zdarzyło się m.in. w Ałmaty i Nur – Sułtanie (Astanie). Nie tylko te dwa miasta były kluczowe dla tego, co stało się w tej części Wielkiego Stepu na początku tego roku. Kluczowe były media, a raczej medialna manipulacja.

Kazachstan jako największa sierota po sowieckim imperium jest wciąż obiektem pożądania Moskwy, a prezydent Władimir Putin i jego służby propagandowe zrobią wszystko, aby jeszcze bardziej zbliżyć ten kraj do Kremla. Dlatego rosyjskie źródła, a większość kazachskich mediów jest pod wpływem moskiewskiej propagandy, od początku konfliktu, zaczęły mylić tropy. To zresztą nie od dziś specjalność rosyjskich mediów.

Najpierw zdziwiło mnie, że oprócz informacji uznanych światowych agencji, wiele polskich mediów powoływało się od początku stycznia na portale rosyjskie i oficjalne komunikaty dostępne nawet, co chyba nie było przypadkiem, w medialnie zamkniętych Chinach. I jakoś nie uwierzyłem w to, że jedyną przyczyną zamieszek były protesty ludzi po podwyżkach gazu, którym napędzane są kazachskie samochody. Przyznaję jednak, że brzmiało to wiarygodnie w pogrążonej w kryzysie paliwowym Europie. Nawet jeden z polityków polskiej opozycji groteskowo straszył nasz rząd „kazachską rewolucją paliwową”.

Kraj niewolony przez postsowieckich kacyków i dyktatorów – a ich kwintesencją jest Nursułtan Nazarbajew (któremu stolica Astana „zawdzięcza” nową nazwę) – ma wiele problemów, bo rządzi nim korporacja możnowładców, dla których nie liczy się coraz biedniejsza ludność Kazachstanu. Tym biedniejsza, że mieszka w bogatym w rozmaite zasoby naturalne kraju.

Stąd bajeczka o wystąpieniach z powodu podwyżek cen paliwa była wiarygodna. I to nie tylko w zmanipulowanych propagandowo portalach internetowych dla Kazachów i Rosjan.

Kazachskie media, na rozkaz prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa, po prostu zaczęły udawać środki masowego przekazu znane z Rosji. Z kolei media moskiewskie udawały, że to wewnętrzna sprawa Astany – w doniesieniach nawet „zapomniano”, że dyktator Nazarbajew zmienił miastu nazwę – i w ogóle nie władze kazachskie zamknęły granicy i zawiesiły połączenia internetowe.

Granice otwarto, ale tylko dla wojsk interwencyjnych z krajów Azji Środkowej. I tak się akurat złożyło, że większość tych wojsk nosi naszywki bojowe z flagą Rosji. Z Internetem też nie było tak, jak głosiły kazachsko-rosyjskie przekazy medialne. Ważne jest przecież nie to, że jakiegoś medium nie można znaleźć w sieci, ale jakie portale, bez reżimowych przeszkód, przekazują kłamstwa m.in. z Ałmaty i Astany. Sprawdziłem, w pierwszych dniach konfliktu państwowe agencje kazachskie i rosyjskie przekazywały informacje uspokajające. Już to dla Europy powinno być sygnałem, że konflikt może być nawet, w odpowiednich proporcjach, początkiem przewrotu, a nawet powstania narodowego, co w azjatyckich warunkach nie jest określeniem przystającym do naszych pojęć politycznych.

W Kazachstanie zginęli ludzie, ale niektóre media dały się jednak nabrać na sztuczki Moskwy i jej propagandowe tłumaczenia tragedii. I to jest ten tytułowy blef Kremla. Putin jako doświadczony sowiecki szpieg, ma wielu, powiedzmy znajomych w kręgach władzy w Asatanie. Wiele mediów europejskich, w tym polskich, oczywiście powołując się na źródła w Ałmaty lub w innych krajach tej części świata, informowała o gospodarczym podłożu zamieszek.

Tymczasem już wtedy trwała krwawa rozprawa kazachskich „siłowników”, którzy dowodzą siłami porządkowymi. Zasłonę propagandową oprócz mediów kazachskich włączyły rosyjskie środki przekazu. Reporterzy z Europy utknęli w sąsiednim Kirgistanie, a o interwencji rosyjskiej „mającej obronić kazachską demokrację” pierwsi -jak podały agencje – poinformowali sami Rosjanie. I tak wszyscy dowiedzieli się, że krwawa rozprawa na ulicach Ałmaty była „dławieniem terroryzmu” a setki ofiar i tysiące uwięzionych to wynik prowokacji wewnątrz dawnych kręgów władzy w Kazachstanie.

I nabraliśmy się wszyscy. Nawet źródła watykańskie pisały, że interwencja w Kazachstanie była spowodowana groźbą „wojny domowej”. Niebezpieczne jest jednak coś innego.

Starcia w stepowym kraju skutecznie odciągnęły uwagę opinii publicznej od przygotowań Rosji do wojny z Ukrainą. I dlatego kazachski blef w podręcznikach dziennikarstwa będzie za kilka lat przykładem postsowieckiej manipulacji medialnej na globalnej scenie politycznej.